W ostatnią sobotę w Malanowicach koło Turka odbyło się głośne na cały kraj wesele. Przedsiębiorca, pomimo zakazów, wynajął młodej parze salę weselną. W imprezie udział wzięło łącznie z obsługą 81 osób.
– Impreza ta odbyła się, mimo że kilka dni wcześniej funkcjonariusze z Turka rozmawiali z tym przedsiębiorcą i pouczyli go o zakazie organizowania imprez – podkreśla w rozmowie z money.pl, asp. sztab. Mateusz Latuszewski, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Turku.
Zrobili imprezę pomimo próśb Policji
Zdaniem funkcjonariusza zarówno przedsiębiorca, jak i uczestnicy imprezy mieli pełną świadomość, że złamią przepisy. Mimo to zorganizowali uroczystość.
- Musieli liczyć się z tym, że jeśli impreza się odbędzie, nastąpi nasza interwencja. Byli jednak przekonani, że nawet jeśli do tego dojdzie, przebiegnie ona w inny sposób, niż miało to miejsce - przyznaje policjant.
Mimo że w interwencji udział wzięło ponad 30 funkcjonariuszy policji oraz inspektorzy sanepidu, Latuszewski podkreśla, że nie był to niezapowiedziany nalot.
– Powiatowy inspektor sanepidu podjął decyzję o natychmiastowym przerwaniu imprezy. Właścicielowi obiektu została wręczona decyzja o zakazie organizowania imprez i zgromadzeń, która miała klauzulę natychmiastowej wykonalności – relacjonuje rzecznik komendy w Turku.
Jak dodaje, lokal został opróżniony i zamknięty. W części pomieszczeń pojawiły się też plomby. Po spisaniu danych goście zostali poproszeni o opuszczenie imprezy. Wypraszał właściciel. Sanepid nie odebrał mu kluczy do lokalu i nie oplombował drzwi wejściowych.
Jak udało się załatwić tę sprawę tak sprawnie? Decyzja, którą wręczyli przedsiębiorcy inspektorzy, miała swoje oparcie w art. 27 ustawy o Państwowej Inspekcji Sanitarnej. To zapomniany już dziś przepis z 2010 r., który wprowadzono głównie po to, by inspektorzy mogli skutecznie walczyć z właścicielami sklepów z dopalaczami.
Mówi on, że: "w razie stwierdzenia naruszenia wymagań higienicznych i zdrowotnych, które spowodowały bezpośrednie zagrożenie życia lub zdrowia ludzi, państwowy inspektor sanitarny nakazuje unieruchomienie zakładu pracy lub jego części (stanowiska pracy, maszyny lub innego urządzenia), zamknięcie obiektu użyteczności publicznej".
Decyzja taka ma charakter natychmiastowej wykonalności, ale można się od niej później - to znaczy już po zamknięciu lokalu - odwołać do sądu.
Zadziałało z dopalaczami, to zadziała i teraz?
Dlaczego sanepid przypomniał sobie o tym przepisie teraz, w czasie pandemii?
Zdaniem Marka Posobkiewicza, byłego Głównego Inspektora Sanitarnego, walka z wirusem przypomina działania wojenne i jeśli łagodne środki perswazji nie pomagają w dyscyplinowaniu przedsiębiorców, należało sięgnąć po broń ostrzejszą.
- Ten przepis stosowany jest wtedy, gdy przedsiębiorca z premedytacją łamie przepisy, narażając wielu ludzi na zakażenie wirusem – podkreśla Posobkiewicz.
Dodaje, że właściciele restauracji, domów weselnych, dyskotek, którzy wbrew prawu je otwierają, zachowują się jak osoby nietrzeźwe, które wsiadają na podwójnym gazie za kierownicę samochodu.
Dodaje, że w Chinach pandemię koronawirusa udało się szybko opanować m.in. dlatego, że wprowadzono drastyczne ograniczenia kontaktów międzyludzkich.
– Na tych wszystkich imprezach: chrzcinach, weselach, imieninach czy stypach bardzo często dochodzi do masowych zakażeń i roznoszenia wirusa – przypomina Posobkiewicz.
Dr Andrzej Trybusz, również były Główny Inspektor Sanitarny, potwierdza, że dawny przepis, który odkurzyli inspektorzy sanitarni, był przez wiele lat praktycznie martwy. Sanepid korzystał z niego bardzo sporadycznie, szczególnie do zamykania lokali.
Inspektorzy przypomnieli sobie o nim m.in. dlatego, że nie mają zbyt wielu narzędzi prawnych do walki z buntownikami. Sądy administracyjne uchylają kary sanepidu nakładane na podstawie zaktualizowanego rozporządzenia rządu dotyczącego nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii.
Powód? Rozporządzenie nie ma oparcia w ustawie. W Polsce nie wprowadzono stanu nadzwyczajnego, np. stanu klęski żywiołowej, który pozwalałby rządowi na całkowite zakazywanie działalności. Obowiązuje za to od 20 marca 2020 r. stan pandemii.
Trzeba było więc poszukać takiego rozwiązania, które korespondowałoby z tym stanem prawnym. - Art.27 ustawy o inspekcji sanitarnej jest czymś w rodzaju bajpasa serca. To taka proteza, by sanepid mógł skuteczniej bronić swoich decyzji w sądzie – przyznaje dr Trybusz.
Lockdown w Polsce. Wojsko kontroluje siłownie
Odszkodowań nie będzie?
W przypadku zamykania sklepów z dopalaczami w 2010 r. przepis zdał egzamin. Setki sklepów z "wyrobami kolekcjonerskimi" zostały zamknięte przez sanepid praktycznie jednocześnie, a wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego zamknął przedsiębiorcom ostatecznie możliwość dochodzenia od Skarbu Państwa z tego tytułu odszkodowań.
Czy tym razem też tak będzie? Zdaniem Anny Coban, adwokat z kancelarii Coban Legal, w przypadku koronawiursa sytuacja jest bardziej złożona. - Jeśli właściciel restauracji, hotelu, domu weselnego czy dyskoteki stosuje się do zasad higienicznych i zdrowotnych, to sanepid nie może "unieruchomić" jego zakładu bez podawania konkretnych zagrożeń. Nie może też wykazać, że przedsiębiorca ten przyczynił się do stworzenia bezpośredniego zagrożenia epidemiologicznego – uważa prawniczka.
Na razie sanepidy dopiero zaczynają stosować to odkurzone rozwiązanie. Dopiero gdy przedsiębiorcy zaczną się odwoływać, a sądy wydawać decyzje, okaże się, czy tym razem będą się należeć odszkodowania.