Wybory do Krajowej Rady Spółdzielczej odbędą się w najbliższy poniedziałek i wtorek. I choć od dawna powątpiewam, że uda zmienić się coś na lepsze w polskiej spółdzielczości, to najnowsze doniesienia "Dziennika Gazety Prawnej" o metodach kombinowania przez rządzący obecnie w KRS-ie beton pokazują, że na żadne zmiany szans po prostu nie ma. Przynajmniej do czasu, aż za temat solidnie nie weźmie się ustawodawca albo prokuratura.
Budżet jak zamek z piasku. "Nadciąga fala" [OPINIA]
Przedwyborcze kombinacje Krajowej Rady Spółdzielczej
Redaktor Marek Mikołajczyk z "DGP" napisał, że z dokumentów, nagrań i relacji świadków, do których dotarł, wynika, że obecne władze Krajowej Rady Spółdzielczej (KRS) podejmują działania mające zabetonować status quo podczas VII Kongresu Spółdzielczości, który rozpocznie się w najbliższy poniedziałek. W tekście znajduje się szereg wypowiedzi działaczy spółdzielczych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Najbardziej szokująca i - jak wynika z całego materiału - prawdziwa, jest ta autorstwa jednego z działaczy spółdzielczych przeciwnych obecnie rządzącej ekipie: "To nie jest Kongres Spółdzielczości, to nie jest kongres 8 mln członków spółdzielni. To jest kongres dwóch panów: prezesa zarządu oraz przewodniczącego Zgromadzenia Ogólnego".
Gdyby tego było mało, Mikołajczyk cytuje nagranie ze spotkania obecnych władz, które pozyskał. W największym skrócie, rządzący kombinują, jak utrzymać się przy władzy. I wprost mówią, że ich sposobów nie można zawrzeć w żadnym regulaminie.
Gra toczy się o władzę, ale i pieniądze. Jak wielkie? Nie wiadomo, bo KRS odmówiła odpowiedzi na pytanie, ile zarabiają zarządzający radą. Ponoć to tajemnica przedsiębiorstwa. Od dawna plotkuje się o wynagrodzeniach idących w dziesiątki tys. zł miesięcznie. I to bliżej setki niżeli dziesiątki.
Relikt PRL-u
Powiedzieć, że władze KRS-u są skostniałe, to jak nic nie powiedzieć. Rozdający karty Jerzy Jankowski w spółdzielczości na szczeblu centralnym jest od 30 lat.
Pamiętam, że kiedyś, gdzieś ok. 2016 r., chciałem z nim przeprowadzić wywiad. Wysłałem więc e-maila. Po kilkunastu dniach dostałem list polecony. A tam podziękowanie za propozycję oraz warunkowa zgoda. Współpracownicy Jankowskiego chcieli, abym pocztą wysłał pytania, jakie będę chciał zadać przewodniczącemu, a wtedy - gdy pytania zostaną zaakceptowane - zostanę zaproszony na spotkanie. Szkoda, że nie dołączyli znaczków pocztowych na poczet listu z pytaniami.
Do spotkania, rzecz jasna, nigdy nie doszło, bo pytań nie wysłałem, bo i co to za wywiad, na który ktoś może przyjść z opracowanymi odpowiedziami.
I można by to opowiadać po prostu jako lepszą lub gorszą anegdotę, gdyby nie fakt, że Polska potrzebuje silnej spółdzielczości. A silna spółdzielczość potrzebuje świeżej krwi, bo - nic nie umniejszając kilkudziesięcioletniemu doświadczeniu obecnych działaczy - trzeba się rozwijać w dziedzinach, o których jeszcze niedawno nikt nawet nie myślał.
Spółdzielcza nowoczesność
Przeciętny czytelnik może sądzić, że cała ta spółdzielczość to relikt PRL-u, którym w ogóle nie powinniśmy się przejmować. Szkopuł w tym, że sama idea spółdzielczości jest dobra. Niestety, w Polsce od dawna jest wypaczana przez wiecznych prezesów, którzy nie działają dla dobra spółdzielców, lecz jedynie dla własnych korzyści.
W zasobach należących do spółdzielni mieszkaniowych, które to spółdzielnie są zapewne najlepiej kojarzone przez przeciętnego czytelnika, mieszka ok. 8 mln Polaków. I tak jak w wielu kooperatywach zarządzanie jest tragiczne, tak w niektórych - świetne. I te spółdzielnie, a właściwie ich prezesi, udowadniają, że dobrze kierowana spółdzielnia może być dobrą alternatywą dla wspólnoty.
Dobrze funkcjonująca spółdzielczość to korzyści dla obywateli w postaci dobrych i niedrogich produktów spożywczych (spółdzielnie rolne czy mleczarskie), rozwoju energetyki, a nawet dostępu do coraz to ciekawszych usług cyfrowych. Tak się dzieje w wielu państwach europejskich, gdzie nowoczesne i dobrze zarządzane spółdzielnie stanowią dobre uzupełnienie dla działających na rynku przedsiębiorców.
W Polsce przeciętny czytelnik, gdy czyta moje słowa, najpewniej puka się właśnie w czoło i zastanawia, co za głupoty wypisuje ten pismak; jakie usługi cyfrowe, jaka energetyka?
Bez nadzoru
Od dawna piszę, że największym kłopotem dotyczącym polskiej spółdzielczości jest to, że nie podlega ona właściwie żadnemu nadzorowi.
Przykładowo, gdy prezes spółdzielni mieszkaniowej tragicznie zarządza kooperatywą, ludzie są bezsilni. Związek rewizyjny, który powinien w takich sytuacjach interweniować, zazwyczaj tego nie robi. Trudno się dziwić - składa się przede wszystkim z byłych prezesów spółdzielni.
Krajowa Rada Spółdzielcza też broni interesów prezesów, a nie zwykłych spółdzielców - bo przecież to właśnie towarzystwo wiecznych prezesów. Odwołanie działaczy jest ciężkie - potrafią oni się skutecznie zabetonować na stanowiskach. Prawda jest też taka, że wiele osób nie interesuje się dobrem wspólnym. Decyduje garstka. A z czasem zwykli spółdzielcy, którzy nawet chcą się zaangażować choćby poprzez pójście na wybory raz na kilka lat, stają się już zupełnie zrezygnowani - bo widzą, że prezesi imają się najróżniejszych sztuczek, aby tylko nie oddać władzy.
Żaden państwowy organ nie nadzoruje funkcjonowania spółdzielni w praktyce.
Mogłaby to robić prokuratura. Ale raz, że tylko w sprawach najbardziej rażących, a dwa - prawda jest taka, że prokuratorzy często nie mają pojęcia o prawie spółdzielczym. Ogrom spraw jest umarzanych z kuriozalnych powodów, np. z powołaniem się, że spółdzielcy akceptują praktyki zarządzających, bo gdyby nie akceptowali, to by wybrali innych.
Czas, aby ktoś to kontrolował. Może Najwyższa Izba Kontroli, może Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, może inny organ - to rzecz wtórna. Ale sytuacja by się poprawiła, gdyby prezes przeciętnej spółdzielni musiałby się liczyć z tym, że ktoś sprawdzi jego dokonania.
Utracona szansa
Prawda jest jednak taka, że nic się nie wydarzy, nic nie zmieni. W przyszłym tygodniu przeprowadzone zostaną wybory do Krajowej Rady Spółdzielczej, czyli podmiotu, który reprezentuje ogół spółdzielców w Polsce.
Wiadomo już, że można mówić co najmniej o ogromnych kontrowersjach. Niemal pewne jest to, że wygrają ci, którzy muszą wygrać, czyli ci co zawsze.
Politycy zapewne w ogóle nie zainteresują się sprawą. Przez kolejne lata będą udawali, że spółdzielczość jest istotna, ale nie będzie na tyle istotna, aby o nią zadbać. Co najwyżej przed kolejnymi wyborami obieca się zmiany korzystne dla mieszkańców spółdzielni mieszkaniowych, bo można dość łatwo pozyskać trochę elektoratu. Wielu jednak obiecywało, nikt nie zrealizował.
W efekcie przeciętny obywatel będzie mówił, że "czas skończyć z reliktem PRL-u", mimo że złe funkcjonowanie spółdzielni to wina nie idei, tylko ludzi. Szkoda, że u osób, które mogłyby zmieniać rzeczywistość, brakuje refleksji i analizy tego, jak wiele szans tracimy.
Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski