A za co mielibyśmy dostać wynagrodzenie podczas strajku? Wcześniej byłam po stronie nauczycieli i to bardzo, ale jak zobaczyłam jak cała sprawa się toczy, jakie są wymagania, a przede wszystkim, że odbywa się to kosztem dzieci, to zmieniałam zdanie. Niech jedzie reprezentacja pod sejm strajkować, no ale wtedy trzeba by było ruszyć się z miejsca i być tyle godzin poza domem, lepiej jak wszyscy zostawią swoje stanowiska pracy i dzieci, które są zestresowane nadchodzącym egzaminem. Naprawdę teraz żal mi tylko dzieci, które mają pisać egzaminy i ich rodziców, bo musieli włożyć dużo pracy aby być przygotowanym do egzaminu, a rodzice także pieniędzy na korki, bo poziom nauczania jest jaki jest, przed nimi pierwszy taki ważny egzamin i do tego taki dodatkowy stres. Ja w swojej pracy nie mogę sobie pozwolić na opuszczenie stanowiska pracy ot tak, także jeżdżę na szkolenia, konferencje (na co narzekają nauczyciele) i mam 40 godzinny tydzień pracy, jeśli jest potrzeba także zabieram czasem pracę do domu, rozwiązuję trudniejsze sprawy, analizuję. Nie mam 13-tej pensji (bo co to jest? przecież niema trzynastego miesiąca w roku). Proponuję, aby każdy nauczyciel policzył sobie średnią dodając do podstawowego miesięcznego wynagrodzenia jeszcze 1/12 trzynastki , dodatek motywacyjny, dodatek za wychowawstwo, za wczasy "pod gruszą" i podzielił przez liczbę godzin swojej pracy (sprawiedliwie: nie mówię tu o tych obowiązkowych 18-20 godz tygodniowo, uczciwie niech doliczą te godziny, które spędzają w domu na sprawdzanie prac itd.). Potem wynik niech pomnożą przez 168 godzin i się zastanowią. Jesteśmy w Polsce i w innych zawodach też nie zarabia się jak w Niemczech czy Norwegii, księgowa, pielęgniarka, nawet inżynier nie zarabia tyle co jego odpowiednik za granicą. Niech dostaną podwyżki, uważam że powinni dobrze zarabiać oczywiście za dobrą pracę, ale po pierwsze nie kosztem dzieci, po drugie realnie: jak ktoś pójdzie do pracodawcy i powie , że chce 30% podwyżki w ciągu roku, to prawodawca każe mu popukać się w głowę.