Od prawie 3 miesięcy restauracje i lokale gastronomiczne w naszym kraju nie mogą działać stacjonarnie. Możliwa jest jedynie realizacja usług polegających na przygotowywaniu i podawaniu żywności na wynos oraz z dowozem.
To duże ograniczenie dla gastronomii, przez które wiele biznesów upada albo ostatkami sił walczy o przetrwanie. Jedni muszą zwalniać pracowników, inni organizują zbiórki pieniędzy. Byt wielu restauracji wisi na włosku.
Ale w czasie kiedy jedni walczą o przetrwanie, inni otwierają nowe lokale gastronomiczne. Nie jest jednak tak kolorowo, jakby się mogło wydawać.
Pasmo rozczarowań
- Gdybyśmy wiedzieli, że gastronomia będzie zamknięta na tyle miesięcy, to nie zdecydowalibyśmy się na otwarcie nowego lokalu. Miało być inaczej - zaczyna swoją opowieść Ewa Janiszewska, prezes zarządu warszawskiej restauracji Dzień i Noc.
Właścicielka lokalu mówi, że na przełomie sierpnia i września z każdej strony - tj. rządu, przedstawicieli branży itd. słyszała zapewnienia, że sytuacja pandemiczna w naszym kraju jest pod kontrolą i nie będzie drugiego zamknięcia gastronomii.
- Pod koniec września zdecydowaliśmy się na wynajęcie lokalu w Hali Mirowskiej, licząc na to, że z końcem października będziemy mogli się otworzyć i działać pełną parą. Niestety wtedy weszły obostrzenia, gastronomia została zamknięta. Na początku mówiono, że będzie to trwało tylko 2 tygodnie, więc w to wierzyliśmy. Dziś straciliśmy nadzieję, że gastronomia może być odblokowana wcześniej, niż w kwietniu. To dla nas naprawdę tragiczna sytuacja – komentuje Ewa Janiszewska.
Właścicielka mówi, że była przygotowana na to, że mogą pojawić się ograniczenia w funkcjonowaniu, dodatkowe obostrzenia itd., ale nie sądziła, że gastronomia będzie zamknięta na tak długo.
- Nie mogliśmy czekać. Postanowiliśmy się otworzyć w tym trudnym okresie, licząc na to, że jednak ci klienci zamawiający na wynos lub z dowozem będą. Powiem wprost – to się nie stało. Wyniki finansowe były bardzo słabe. Utarg nie starczał na utrzymanie pracowników i zakup produktów, mimo licznych działań marketingowych – opowiada właścicielka restauracji.
Ewa Janiszewska dodaje, że jej firmie nie udało się załapać na jakąkolwiek tarczę pomocową.
- Jako Żegluga Warszawska jesteśmy również właścicielami lokalu Barka Warszawska Dzień i Noc, który funkcjonuje głównie latem, ale nasze główne PKD, czyli transport śródlądowy, wykluczył nas z jakichkolwiek programów pomocowych. Nie otrzymaliśmy żadnego wsparcia finansowego teraz, jak i w maju. Dlatego dosłownie kilka dni temu podjęliśmy decyzję o zamknięciu nowo otwartej restauracji Dzień i Noc, bo musieliśmy do niej dokładać – komentuje właścicielka lokalu.
Ewa Janiszewska mówi, że sytuacja jest dramatyczna. - Cała branża płacze. To bardzo trudny czas dla lokali, które miały stałych klientów i były popularne, ale nowo otwartym biznesom jest jeszcze ciężej - przekonuje.
- W życiu nie decydowalibyśmy się na drugi lokal, jeśli jakiekolwiek głosy mówiłyby, że gastronomia będzie tak długo zamknięta. Na naszą decyzję wpływ miało to, że rząd zapewniał w licznych wywiadach, że wirus jest pod kontrolą, że ponownego zamknięcia gastronomii nie będzie - komentuje właścicielka restauracji.
Mimo tego, że restauracja obecnie zawiesiła swoją działalność, jej cała ekipa z nadzieją patrzy w przyszłość. - Oczekujemy na poluzowanie obostrzeń i otwarcie branży gastronomicznej, nawet w reżimie sanitarnym. Nasz lokal ma 750 mkw i jest ogromną przestrzenią z możliwością zachowania wszelkich standardów – komentuje właścicielka.
Na pytanie czy lokal otworzy się ponownie, gdy będzie możliwość stacjonarnego obsługiwania gości Ewa Janiszewska odpowiada z zawahaniem. - Nie wiemy, co będzie i to jest przerażające. Dziś obostrzenia co dwa tygodnie są przedłużane, w listopadzie pojawił się "plan otwierania branż", którego się nie stosuje i pozostawia się przedsiębiorców bez informacji, pomocy czy sposobności przygotowania się na określony czas lockdownu – podsumowuje właścicielka restauracji.
Jest nadzieja
Nie tylko otwarcie restauracji Dzień i Noc przypadło na tak trudne dla gastronomii czasy. Niedawno na warszawskiej Saskiej Kępie powstała Pizzeria Koleżanka.
- Restauracje mieliśmy otwierać wcześniej, ale z wielu powodów udało się to dopiero w grudniu i przypadło to na trudne czasy dla gastronomii. Sytuacja jest bardzo trudna, na razie nie ma co mówić o jakichkolwiek zyskach, ale się nie poddajemy. Realizujemy zamówienia na wynos i nie możemy się doczekać, kiedy będziemy mogli zaprosić gości do naszego lokalu – komentuje właścicielka.
Pozytywnie nastawiona do otwarcia nowej restauracji jest również właścicielka innej restauracji, Pizzerii Piccolo Pizzaiolo na warszawskim Ursynowie.
- Pizzerię mieliśmy otwierać latem, ale wtedy się nie udało, więc startujemy za kilka dni. Lokal wynajęliśmy dużo wcześniej, dosłownie chwilę przed pierwszym lockdownem, ale mieliśmy to szczęście, że trafiliśmy na właściciela, który rozumiał zaistniałą sytuację i przez kilka miesięcy nie pobierał od nas żadnych opłat, oprócz tych administracyjnych. Ale wiemy, że nie każdy w branży ma tyle szczęścia – komentuje właścicielka pizzerii.
Obecne ograniczenia związane m.in. z gastronomią obowiązują do 31 stycznia. Niewykluczone jednak, że zostaną przedłużone. Dlatego wielu właścicieli restauracji otwiera swoje lokale wbrew obostrzeniom.