Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Katarzyna Bartman
|

Tego od rządu nie usłyszysz. Tym się różni droga benzyna za PO i PiS

612
Podziel się:

Premier, krytykowany za drożyznę na stacjach paliw przyznaje, że benzyna zdrożała, ale minimalne pensje od pamiętnego 2012 r., kiedy też kosztowała po 6 zł za litr, prawie dwukrotnie wzrosły, więc można za nie kupić więcej paliwa. Zapomniał dodać, o ile niższa była wtedy inflacja. Realny wzrost kosztów dojazdu widać nie tylko w liczbach, ale i zachowaniach ludzi. Jazda własnym autem jest już droższa o 30 proc. Pracownicy przesiadają się z samochodów do komunikacji publicznej, organizują wspólne dojazdy, a czasami kombinują i biorą L4, by nie przepłacać.

Tego od rządu nie usłyszysz. Tym się różni droga benzyna za PO i PiS
Pracownicy produkcyjni zazwyczaj dojeżdżają do zakładów pracy w kilkuosobowych grupach, tak by było bardziej ekonomicznie. Jeżeli z grupy 5 czy 6 podróżujących rozchoruje się 1 lub 2 osoby, to bardzo często na "L4" przechodzą też pozostali (stock.adobe)

- W ubiegły piątek rano tankowałam gaz jeszcze po 3,05 zł za litr, a kiedy kilka godzin później wracałam z pracy do domu na tej samej stacji kosztował już 3,09 zł. Boję się podjeżdżać pod dystrybutor. Nie wiem, czy cena nie zmieni się w trakcie tankowania – uśmiecha się gorzko pani Monika z Nowego Dworu Mazowieckiego, która codziennie dojeżdża do pracy w Warszawie ponad 40 km.

Z jej wyliczeń wynika, że przy 20 dniach roboczych w miesiącu i aucie, które spala 8l na 100 km gazu, przy średniej cenie 3,15 zł za litr, jej miesięczny rachunek sięgnie 630 zł.

Rok temu o tej porze cena gazu wynosiła 1,99 zł za litr. Płaciła więc średnio o 232 zł miesięcznie mniej. W skali roku na dojazdy do pracy wyda więc o 2,7 tys. zł więcej niż w 2020 r. - Nie stać mnie już na dojazdy autem do pracy. Muszę przesiąść się do pociągu podmiejskiego – mówi mieszkanka podwarszawskiej miejscowości.

Zobacz także: Polski Ład. Prof. Męcina: Rząd zachęca do cwaniactwa

Pracownicy myślą, jak tu zaoszczędzić?

Na podobny pomysł, jak pani Monika, wpadło znacznie więcej mieszkańców 40-tysięcznego Nowego Dworu Mazowieckiego. Władze miasta ukończyły właśnie rozbudowę parkingu przy stacji kolejowej PKP, bo chętnych, by zostawiać tam samochód, było tylu, że stary parking nie był w stanie ich pomieścić.

Sznury samochodów przed stacjami PKP widać również w wielu innych podwarszawskich miejscowościach, gdzie dojazdy do pracy własnym autem stały się nieopłacalne przez ceny paliw i korki.

Ofiarą drożyzny na stacjach benzynowych są również pracownicy, którzy nie mają auta ani nawet prawa jazdy. – Pracodawca notorycznie wypomina mi brak prywatnego auta, chociaż za moje dojazdy do pracy nie płaci – mówi z kolei pani Alina, kierowniczka sklepu Biedronki na Śląsku.

Pani Alina mieszka 10 km od miejsca pracy. Jej problemy komunikacyjne zaczęły się po zmianie godzin pracy sklepu, który trzeba otworzyć o 4 nad ranem, by przygotować świeże wypieki dla klientów, a zamykany jest po północy.

– W nocy do mojej miejscowości nic nie dojeżdża. Muszę kilkanaście razy w ciągu miesiąca brać taksówkę, by wrócić bezpiecznie do domu. W sumie wydaję miesięcznie na taksówki ok. 500-600 zł. To 15 proc. mojej pensji, bo zarabiam 3800 zł netto – wzdycha ciężko Alina i dodaje, że kilka miesięcy temu, wydatki na przejazdy stanowiły połowę aktualnych.

Będzie więcej nieobecności w pracy?

Pani Alina opowiada również o jednej ze swoich kasjerek, która by zaoszczędzić na dojazdach do pracy, pokonuje w nocy trasę 8 km. Kobiety nie stać na taksówki. – Boję się, że przez tę drożyznę kilku moich pracowników, którzy dojeżdżają samochodami z ościennych miejscowości, poszuka sobie innej pracy – mówi kobieta.

Jej obawy podziela również Mikołaj Zając, prezes Conperio, ekspert rynku pracy. Według naszego rozmówcy tak drastyczne wzrosty cen paliw mogą wpłynąć na obniżenie frekwencji wśród nisko opłacanych pracowników, szczególnie w zakładach produkcyjnych, których większość położona jest w dużej odległości od miast.

- Osoby na najniższych stanowiskach, dojeżdżające do pracy samochodami, mogą uznać, że w celu przeczekania nadwyżek, bardziej opłaca im się udać na "L4" niż wydawać coraz więcej pieniędzy na dojazd do zakładu pracy – ocenia Zając.

Dodaje, że pracownicy produkcyjni zazwyczaj dojeżdżają do zakładów pracy w kilkuosobowych grupach, tak by było bardziej ekonomicznie. Jeżeli z grupy 5 czy 6 podróżujących rozchoruje się 1 lub 2 osoby, to bardzo często na "L4" przechodzą też pozostali, ponieważ nie opłaca im się dojeżdżać w pojedynkę.

Jak podkreśla Zając, takie przypadki miały niedawno miejsce w fabryce artykułów spożywczych w Wielkopolsce, która zatrudnia ponad 3 tys. osób. Tam choroba kierowcy spowodowała, że towarzyszący mu pasażerowie również się "rozchorowali".

- Obecna sytuacja gospodarcza w kraju, a więc regularne wzrosty cen gazu, ropy i paliwa, wpłyną na wzrost tzw. absencji chorobowej kalkulowanej. Praca w wielu przypadkach nie będzie się opłacała, ponieważ pieniądze, które pracownik mógłby wypracować lub utracić względem chorobowego, wydałby na paliwo – uważa przedstawiciel Conperio.

Mikołaj Zając opowiada, że w jednej z kontrolowanych przez nich firm produkującej sprzęt AGD pracownik prowadził zeszyt, w którym zapisywał wydatki na benzynę, zarobione pieniądze oraz utracone wynagrodzenie. - Były takie tygodnie, w których nie przyjeżdżał do zakładu pracy, bo - jak sam przyznał podczas kontroli - bardziej opłacało mu się zostać w domu – relacjonuje nasz rozmówca.

Rząd: benzyna może i droga, ale zarabiacie lepiej

Monika Fedorczuk, ekspert rynku pracy z Konfederacji Lewiatan uważa, że wzrost liczby L4 nie jest w żaden sposób powiązany ze wzrostem cen paliw.

- Mamy sezon jesienny, a więc sezonowy wzrost przeziębień, zachorowań na grypę i wzrost zachorowań na COVID-19 - przypomina. Dodaje, że za L4 pracownik dostaje tylko 80 proc. wynagrodzenia, co jest niekorzystne dla niego finansowo, tym bardziej, że wielu pracodawców produkcji oferuje różnego typu premie za (nieprzerwaną) obecność w pracy.

- W obecnej sytuacji osoby korzystające z prywatnych samochodów mogą zacząć zgłaszać oczekiwania odnośnie większej dostępności "firmowych" dojazdów do pracy, co w oczywisty sposób zwiększa koszty pracodawcy - uważa ekspertka.

Przecież więcej zarabiacie

Co na to rząd? W ubiegły piątek premier Mateusz Morawiecki odpowiadając na pytania internautów przyznał, że koszty na stacjach benzynowych istotnie wzrosły. Wiąże to się ze wzrostem paliw na całym świecie. Baryłka benzyny kosztuje 80 dolarów. Przypomniał też, że w 2012 r. benzyna również była po 6 zł za litr.

"Wtedy pensja minimalna wynosiła 1,5 tys. zł. Za chwilę w Polsce pensja minimalna będzie wynosić 3 tys. zł. Wtedy benzyna kosztowała 6 zł, ale można było kupić dwa razy mniej litrów benzyny za wynagrodzenie minimalne niż dzisiaj" – stwierdził.

Zapomniał jednak nadmienić, że wówczas inflacja wynosiła 3 proc., a we wrześniu 2021 r. niemal dwa razy tyle, bo 5,9 proc.

Niższe podatki na otarcie łez

Dojeżdżając do innej miejscowości do pracy warto pamiętać, by przy wyliczaniu dochodu podlegającego opodatkowaniu, pracodawca uwzględnił podwyższone koszty uzyskania przychodu.

W przypadku jednego źródła przychodów wynoszą one obecnie 250 zł miesięcznie, a za rok podatkowy nie więcej niż 3 tys. zł. Gdy pracownik ma co najmniej dwa źródła przychodów - nie mogą przekroczyć 4,5 tys. zł za rok podatkowy.

Koszty uzyskania przychodu można podwyższyć jeszcze o 300 zł, gdy pracownik mieszka poza miejscowością, w której znajduje się zakład pracy i nie otrzymuje on dodatku za rozłąkę.

Ważne, aby pracownik złożył oświadczenie na cele stosowania podwyższonych kosztów uzyskania przychodu, ponieważ wyższe koszty uzyskania przychodu nie są naliczane automatycznie.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(612)
WYRÓŻNIONE
xyz
3 lata temu
Ale kto zarabia średnio 5800? Bo napewno nie przeciętny Kowalski. W "Polskim wale" klasa średnia to 2900
Ona
3 lata temu
Zrezygnować z roboty. W naszym kraju najlepiej się teraz żyje bezrobotnym.
lol24
3 lata temu
To nic że zarabiamy więcej. Parę lat temu dwie siatki w markecie kosztowały około 100zł, dziś trudno się zmieścić w 300zł. Nie mówię o śmieciach, tylko w miarę normalnym jedzeniu i detergentach. Są produkty żywnościowe, które w ostatnich dniach skoczyły ponad 50 procent, jadąc na zakupy spokojnie można cały kosz na kółkach zapakować towarem za 1200zł. To skromnie starczy na tydzień. Sąsiadka z dwójką dzieci wydaje 500zł na 3 dni. Tylko wspomniała o samej żywności. Więc nie pitolcie że zarabiamy więcej, jak siła nabywcza pieniądza drastycznie spada. Żeby rodzina jako tako żyła trzeba 10 tys miesięcznie, poniżej to już spadek jakości wszystkiego. I to bez żadnych szaleństw.
NAJNOWSZE KOMENTARZE (612)
Kris
3 lata temu
Kłamstwo.Za PO lepiej było niż teraz
ziut
3 lata temu
kiedy czytam jak wzrosły pensje to mnie szlag trafia .W 2009 roku przeszedłem na emeryturę po 44 latach pracy. W tym czasie była ona godna ,a teraz nie przekracza 3000 i jej wartość nabywcza drastycznie spadła bo ernergia ,gaz, woda ,śmieci wszystkie opłat, rtv, gruntowy cukrowy i cholera wie jeszcze od czego. O artykułach spożywczych ,lekach czy usługach nie wspomnę. Nawet gazety czy książki o biletach do teatrów czy kin zamilczę. Przestańcie ,przepraszam, pieprzyć głupoty bo to co teraz robicie to ma nazwę - reżim , narazie jeszcze ekonomiczny ale powoli ,powoli...
mbm
3 lata temu
Nie wiem, czy cena nie zmieni się w trakcie tankowania – uśmiecha się gorzko pani Monika
Greg
3 lata temu
Była po 6 zł ale baryłka była po 125$
nieudaczniki
3 lata temu
tak się kończy rozdawnictwo....
...
Następna strona