Czwartkowy test jest pierwszą próbą jądrową z wykorzystaniem największej rakiety w koreańskim arsenale. Jak podaje Reuters, użyty do niego pocisk jest w stanie dostarczyć głowicę nuklearną do dowolnego punktu na terenie Stanów Zjednoczonych.
Powrót Korei Północnej do testów broni jądrowej stanowi poważny problem dla administracji prezydenta USA Joe Bidena, której uwaga skupiona jest w tej chwili na rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Próby z użyciem rakiety dalekiego zasięgu od razu potępił Biały Dom.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo
"Ten start jest bezczelnym pogwałceniem wielu rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ i niepotrzebnie podnosi napięcia i grozi destabilizacją sytuacji bezpieczeństwa w regionie" – powiedziała sekretarz prasowy Białego Domu Jen Psaki w oświadczeniu potępiającym rozpoczęcie. "Drzwi nie zamknęły się przed dyplomacją, ale Pjongjang musi natychmiast zaprzestać destabilizujących działań".
Korea Północna wstrzymała w 2017 roku próby broni jądrowej, jednak zachowała arsenał nuklearny, tłumacząc, że potrzebuje go do obrony.
Ustępujący prezydent Korei Południowej Moon Jae-in potępił rozpoczęcie testów i uznał je za "złamanie moratorium na uruchomienie międzykontynentalnych pocisków balistycznych, które sam przewodniczący Kim Dzong Un obiecał społeczności międzynarodowej".
Czwartkowe wystrzelenie pocisku skłoniło Koreę Południową do przetestowania własnych, mniejszych pocisków. Jak tłumaczyli dowódcy południowokoreańskiej armii, była to demonstracja "zdolności i gotowości" do precyzyjnego uderzania w miejsca wystrzeliwania rakiet, obiekty dowodzenia i wsparcia oraz inne cele w Korei Północnej.