To nie tak miało być. W czwartek Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej w ekspresowym tempie orzekł, że przepisy umożliwiające postawienie przed Trybunałem Stanu prezesa Narodowego Banku Polskiego są niezgodne z konstytucją. Na tym wyroku opierał się plan PiS-u dot. obrony prof. Glapińskiego przed zarzutami o łamanie prawa i procedur.
Jak dowiaduje się money.pl, ten scenariusz może koncertowo spalić na panewce, odsłaniając, jak nigdy wcześniej, miękkie prawne podbrzusze szefa NBP.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Fatalny błąd PiS ws. NBP. Prof. Glapiński ma problem
Wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej zawiera trzy punkty, z których najistotniejszy jest punkt 2., który "wyrzuca" z ustawy o Trybunale Stanu normę określającą większość potrzebną do postawienia prezesa NBP przed TS. Do tej pory była do tego potrzebna tzw. bezwzględna większość głosów (głosów za musi być więcej niż przeciw i wstrzymujących się) w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. I tutaj zaczyna się problem, który TK w pośpiechu mógł przeoczyć.
Jak mówi w rozmowie z money.pl dr Marcin Krzemiński, konstytucjonalista z Katedry Prawa Konstytucyjnego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w sytuacji braku określenia tych wymogów w ustawie, znajduje zastosowanie ogólna norma art. 120 Konstytucji, zgodnie z którą jeżeli ustawa lub uchwała Sejmu nie stanowi inaczej, Sejm podejmuje uchwały zwykłą większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów.
To oznacza, że skutkiem wyroku TK jest obniżenie wymogów dla koalicji pod kątem pociągnięcia prof. Glapińskiego do odpowiedzialności.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli uznać to rozstrzygnięcie za prawnie wiążące, to jego skutki są absurdalne, bo obniżyły rygory dla postawienia prezesa NBP przed TS do najniższych z możliwych. To konsekwencja szybkiego procedowania zamówień politycznych przez osoby o wątpliwych przymiotach - przekonuje dr Krzemiński.
Prof. Glapiński będzie mógł być zawieszony
Ale to nie wszystko. Zamiarem PiS-u było także uniemożliwienie zawieszenia w czynnościach szefa NBP. Jednak i tutaj TK mógł popełnić błąd.
- Uchylenie tej normy będzie dotyczyło tylko uchwał podjętych większością bezwzględną, co wprost wynika też z sentencji rozstrzygnięcia. Skoro jednak, jak już powiedziałem, zadziała nam ogólna norma konstytucyjna, przewidująca większość zwykłą, to taka uchwała, podjęta przy zastosowaniu rygoru większości zwykłej, będzie wywoływała skutek w postaci zawieszenia prezesa NBP w czynnościach - wyjaśnia konstytucjonalista.
Innymi słowy, jeden przepis wyłącza drugi i jeśli koalicja przegłosuje postawienie prof. Glapińskiego przed TS zwykłą większością głosów, to automatycznie będzie on także zawieszony.
W wyroku TK jest też trzeci punkt. Autorzy chcieliby, aby większość dotycząca pociągnięcia do odpowiedzialności przed TS wynosiła tyle, co w przypadku członków rządu - 3/5 ustawowej liczby posłów (tj. co najmniej 276 głosów). - Jednak jest to rozstrzygnięcie dotyczące tzw. pominięcia ustawodawczego, które nie uchyla ani nie kreuje żadnej nowej normy, a jedynie jest wskazaniem dla ustawodawcy - wyjaśnia dr Krzemiński. Słowem, rząd Tuska może ten punkt na razie pominąć.
Szef NBP zagrożony
Takie stanowisko potwierdza nam także osoba z okolic NBP, która bardzo dobrze zna kulisy tej sprawy. Jej zdaniem na stole wciąż leżą dwie opcje dla nowej władzy, które w money.pl opisywaliśmy na początku stycznia.
Jedną z nich jest tzw. przedpokój TS, czyli sejmowa Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Aby wszczęła ona postępowanie, najpierw musi zostać zgłoszony wniosek do marszałka Sejmu przez grupę 115 posłów. Wtedy marszałek wysyła takie pismo do Komisji, a ta rozpoczyna pracę.
- Trybunał nie może zabronić wszczęcia procedury przed Komisją Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Nie ma po prostu takiej mocy sprawczej, żeby określać wielkość kwalifikowaną. A taka komisja będzie mogła już pchnąć te papiery do prokuratury, jak będzie miała pełną dokumentację, obraz sprawy i ustali fakty. Z tym nie powinno być problemów, ponieważ posiada ona uprawnienia prokuratorskie, czyli może przesłuchiwać świadków, domagać się niejawnych dokumentów itp. - tłumaczy nasz informator.
Co z prokuraturą?
W tym momencie nasuwa się pytanie, co zrobi z takimi dokumentami prokurator, do którego one trafią. Do tej pory ta instytucja była zabetonowana przez Zbigniewa Ziobrę. Przełom być może nastąpił w ostatni piątek, kiedy Adam Bodnar, minister sprawiedliwości, w czasie spotkania z Prokuratorem Krajowym Dariuszem Barskim wręczył mu dokument stwierdzający, że przywrócenie go do służby czynnej 16 lutego 2022 r. przez Ziobrę, "zostało dokonane z naruszeniem obowiązujących przepisów i nie wywołało skutków prawnych". Barski, bliski współpracownik Ziobry, pożegnał się ze stanowiskiem, ale jego zastępcy nie uznają tej decyzji, jak i nowego Prokuratora Krajowego Jacka Bilewicza.
Jak przekonuje nasz informator, nawet bez takiego ruchu koalicja mogłaby doglądać śledztwo w sprawie możliwych naruszeń prawa przez szefa NBP.
- Koalicja nie ma w tej sprawie związanych rąk. Minister sprawiedliwości ma możliwość delegowania prokuratorów. Ma także możliwość zidentyfikowania i znalezienia takiej grupy prokuratorów, z którą będzie kooperował w tej sprawie. Którym będzie też ufał, że sztucznie jej nie wygaszą. To jednak wymaga zdolności organizacyjnych - przyznaje.
Sam Donald Tusk w piątek sugerował, że jest "wiele powodów i dróg" do pociągnięcia do odpowiedzialności prezesa NBP. - Moim zdaniem ten dziwny werdykt pani Przyłębskiej nie jest wiążący, ale są różne drogi, aby Glapiński poniósł odpowiedzialność i my znajdziemy te sposoby - mówił Tusk.
Stos paragrafów na prof. Glapińskiego ze strony rządu Tuska
Ekipa Donalda Tuska obiecała przed wyborami rozliczyć się z prof. Glapińskim. I prace w tym zakresie już ruszyły. Money.pl widział bowiem opracowanie prawne koalicji, które już wcześniej opisywał Łukasz Wilkowicz z "Dziennika Gazety Prawnej". Jest to niejako ściągawka, sporządzona przez prawników, w tym byłych sędziów Trybunału Stanu, w której wypunktowane są możliwe przekroczenia prawa przez prof. Glapińskiego, jak i cały zarząd NBP.
Jednym z głównych zarzutów jest zakup obligacji rządowych i PFR/BGK przez NBP z czasów pandemii. Ustawa o banku centralnym zabrania pokrywania deficytu budżetowego przez zaciąganie zobowiązań w banku. Według autorów opracowania, NBP "działał świadomie celem obejścia tego zakazu w porozumieniu z Radą Ministrów, PFR/BGK oraz dwoma bankami komercyjnymi". Grozi za to zarzut o przekroczenie uprawnień z artykułu 231 KK.
NBP dysponuje licznymi ekspertyzami z lat 2010-2016, że działając w granicach i na podstawie prawa nie może w ogóle przeprowadzać interwencyjnego skupu aktywów, niezależnie czy są to aktywa podmiotów komercyjnych, czy też obligacje Skarbu Państwa lub gwarantowane przez Skarb Państwa - piszą w dokumencie prawnicy.
Zarzucają oni również NBP wprowadzenie w błąd organu państwowego. Chodzi o informacje z sierpnia zeszłego roku o szykowanej wpłacie do budżetu państwa 6 mld zł z zysku banku, czemu bliżej przyglądaliśmy się w money.pl w ostatni piątek.
Brak współdziałania to przestępstwo
Co więcej, szef NBP mógł, zdaniem koalicji, przekroczyć uprawnienia oraz podpaść pod artykuł 268 i 268a KK, czyli "niszczyć i zmieniać zapisy istotnej informacji albo w inny sposób udaremniać lub znacznie utrudniać osobie uprawnionej zapoznanie się z nią". Chodzi w tym o dwie sytuacje. Jedna to "utrudnianie mandatu członkom RPP", a drugie to sprawa Pawła Muchy, którą szeroko opisywaliśmy w money.pl TUTAJ.
Członkowie RPP udokumentowali szeroko brak współdziałania, wręcz utrudnianie obowiązków. Przykładem kanonicznym jest pozbawiona podstaw prawnych odmowa zwołania posiedzenia pomimo wiążącego wniosku trzech członków RPP (listopad 2022 r.) - czytamy.
Prawnicy piszą także, że organy takie jak Prezes NBP i Zarząd NBP oraz RPP muszą współdziałać, bo jest to jedna z podstawowych norm konstytucyjnych.
Problem z informowaniem
Dodatkowo prof. Glapiński według rządu mógł także utrudniać dostęp do informacji publicznej posłom i obywatelom, co jest złamaniem art. 23 ustawy o dostępie do informacji publicznej, a "niektóre jego odmowy są obecnie zaskarżone w sądach powszechnych".
Problemem jest także zaniechanie ochrony informacji tajnych.
Niektórzy członkowie RPP rutynowo łamią tajemnicę państwową, ujawniając publicznie przebieg posiedzenia (kto i jakie wnioski składał, co pozostaje tajemnicą; oraz kto i jak głosował przed ujawnieniem tej informacji zgodnie z ustawą). Prezes NBP otrzymuje regularnie monitoring mediów oraz inne materiały (na własne życzenie!), na podstawie których mieli obowiązek podjąć działania. Gdyby członkowie Zarządu NBP zostali zapytani o to, poinformowaliby, że o niczym nie wiedzą - uważają eksperci w opracowaniu.
Ich zdaniem "sprawa jest jednoznaczna" - jako organ władzy wszyscy obecni na posiedzeniu RPP są zobowiązani w takim momencie poinformować organy ścigania. Tymczasem, jak czytamy, "zawiadomienie do prokuratury zostało złożone przez inną osobę". Podpada to w opinii prawników pod art. 231 Kodeksu karnego o zaniechaniu działań oraz art. 265 o ujawnieniu lub wykorzystaniu wbrew przepisom ustawy o ochronie informacji niejawnych o klauzuli "tajne".
Damian Szymański, wiceszef i dziennikarz money.pl