Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Częściowo zrealizowanych zostało kolejnych 15. TVN24 z kolei mówi o tym, że w sumie jakiekolwiek prace zostały podjęte nad 48 konkretami. To oczywiście nie oznacza, że wszystkie one zostaną zrealizowane.
Rząd można by usprawiedliwiać tym, że lista konkretów była programem wyborczym Koalicji Obywatelskiej. A obecny gabinet tworzą również Polska 2050, PSL i Nowa Lewica. Problem w tym, że - jak przypomina Paweł Kapusta w tekście, którym okraszony jest licznik 100 konkretów WP - Donald Tusk podczas expose mówił: "Cała Polska zna te konkrety, Polska będzie nas z tego rozliczała, nie boję się tego. W imieniu całego przyszłego rządu mogę wam powiedzieć: nie obawiamy się żadnej z tych obietnic, zostaną zrealizowane!".
Niezwykle zabawnie w kontekście niedotrzymania ogromnej części obietnic brzmią słowa, które krótko przed wyborami obecny prezes rady ministrów wypowiedział podczas spotkania w Tarnowie: "Oprócz strategii mamy tych 100 konkretów, do których przystąpimy dzień po wygranych wyborach. (...) Tylko ludzie wiarygodni mogą formułować tak konkretne propozycje. Chcę, żeby to wybrzmiało dzisiaj tu w Tarnowie na całą Polskę".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Postulaty zrealizowane
Zanim poznęcamy się nad mechaniką, stojącą za listą 100 konkretów, zobaczmy, które zostały zrealizowane, a które nie. Udało się przeprowadzić między innymi: zapewnienie antykoncepcji awaryjnej bez recepty, wykreślenie oceny z religii ze świadectw, przywrócenie finansowania telefonu zaufania dla młodzieży, odwołanie Mikołaja Pawlaka z funkcji Rzecznika Praw Dziecka, zlikwidowanie prac domowych w szkołach, czy wycofanie HIT-u ze szkół.
Najbardziej kuriozalnym zrealizowanym postulatem (i najdziwniejszym chyba konkretem w całym programie) było obniżenie VAT-u dla sektora beauty do 8 proc. Czy to naprawdę postulat na tyle istotny, żeby umieszczać go w programie wyborczym? I czy jest na tyle ważny, żeby przepchnąć go wśród 17 na 100 obiecanych zmian w pierwszych trzech miesiącach rządów?
Nie twierdzę oczywiście, że powyższe zmiany nie są potrzebne. Twierdzę, że to w dużej mierze albo - nomen omen - kosmetyka, albo łatwe ruchy, które prawdopodobnie nie wymagały skomplikowanych politycznych, logistycznych i administracyjnych akrobacji. Warto jednak uczciwie powiedzieć, że wśród wprowadzonych w życie obietnic znalazły się ważne i duże rzeczy, takie jak choćby podwyżki dla nauczycieli.
Konkrety, których jeszcze nie było
A co nie zostało zrealizowane? Na przykład zlikwidowanie pułapki rentowej, co pozwoliłoby na legalną pracę osobom niepełnosprawnym bez ryzyka utraty świadczenia. Nie udało się również stworzyć Powiatowych Centrów Zdrowia zapewniających powszechny dostęp do diagnostyki, leczenia ambulatoryjnego i świadczeń specjalistycznych. Nie zwiększono również dostępności do lekarzy geriatrów ani nie odciążono pracujących osób niesamodzielnych.
Specjalnie wymieniam te obietnice, które koncentrowały się na potrzebach osób w najcięższej sytuacji. To oczywiście nie oznacza, że rząd w pewnym momencie się tymi obszarami nie zaopiekuje. Na ten moment jednak - jak widać - wybrał nieco inne priorytety.
Donald Tusk stwierdził równie, że jeden z 100 konkretów z pewnością nie zostanie zrealizowany w tym roku. Chodzi o podwyższenie kwoty wolnej do 60 tys. zł. Wiązałoby to się bowiem z uszczupleniem wpływów do publicznej kiesy o 48 mld zł. Dla porównania koszt programu 800+ to obecnie około 70 mld zł rocznie.
PiS kontruje rząd Tuska
Niewywiązanie się z obietnic przez koalicję rządzącą wykorzystało z kolei Prawo i Sprawiedliwość. Partia Jarosława Kaczyńskiego złożyła w Sejmie projekty ustaw, których zadaniem byłoby... realizacja kilku spośród "niedowiezionych" konkretów. O co dokładnie chodzi? O wspomniane podwyższenie kwoty wolnej od podatku, o dobrowolny ZUS dla przedsiębiorców, czy o wprowadzenie tzw. babciowego.
Całkiem zabawne są również tłumaczenia polityków partii koalicyjnych odnoszące się do tego, dlaczego rząd nie wywiązał się z obietnic. Cytowana przez TVN24 Monika Rosa z Nowoczesnej mówiła, że "nie o szybkość prac tu chodzi, ale o to, żeby ta ustawa była skonsultowana i odpowiedziała na wymogi współczesnego świata". Trudno się z taką deklaracją nie zgodzić, ale to przecież politycy zastawili sami na siebie sidła. To oni stwierdzili, że są w stanie zrealizować pewne obietnice w rekordowo krótkim czasie.
Jan Grabiec z KO twierdzi z kolei, że obietnice nie zostały porzucone. - Wszystkie zapisy 100 konkretów są aktualne - mówił. No cóż, chyba nie są aktualne, skoro było to 100 konkretów na 100 dni. A 100 dni właśnie mija... - Myślę, że premier miał świadomość, że trzeba zacząć prace i te pierwsze sto dni miało też mobilizować, chociażby do rozpoczęcia prac legislacyjnych - mówiła cytowana przez TVN24 Barbara Nowacka z Koalicji Obywatelskiej.
No dobrze, ale obietnice wyborcze nie są po to, żeby mobilizować polityków i urzędników do rozpoczęcia prac legislacyjnych. Z pewnością istnieją inne sposoby, żeby skłonić decydentów do wydajniejszej pracy.
Po co KO zaproponowała 100 konkretów?
Powiedzmy sobie wprost: realizacja 100 postulatów, spośród których przynajmniej kilkadziesiąt jest skomplikowanymi reformami wymagającymi wielomiesięcznych konsultacji i analiz, ani przez chwilę nie była możliwa. Nie byłaby możliwa również, jeśli PO miałaby samodzielną większość, a do tego sprzyjającego prezydenta. Nie da się dokonać sporych reform w trzy miesiące. W demokracji to jest po prostu niewykonalne.
Po co więc KO zaproponowała 100 konkretów? Politycy wiedzieli, że muszą mieć jakiś program dostępny gdzieś w sieci. Program, który - to również powiedzmy szczerze - nie był spójną wizją państwa. Wyglądał raczej jak próba mikrotargetowania różnych grup elektoratu, tylko w formie PDF (stąd prawdopodobnie tak różne i czasem dziwaczne propozycje jak obniżenie stawki VAT dla sektora beauty, czy dopłacanie studentom do wynajmu stancji).
Mało tego, politycy zdawali sobie sprawę z tego, że niezrealizowanie programu nie będzie ich wiele kosztować. Właśnie dlatego Donald Tusk mógł mówić podczas expose "Polska będzie nas z tego rozliczała, nie boję się tego". Premier nie bał się, ponieważ wiedział, że do żadnego realnego "rozliczenia" nie dojdzie. Pojawi się kilka podobnych do tego artykułów, trochę memów. A tydzień później opinia publiczna będzie żyć już nowymi wydarzeniami.
Pakt ze społeczeństwem
Politycy uznali, że zawarli swego rodzaju cichy pakt ze społeczeństwem. Ci pierwsi, jak to się ładnie mawia, mijają się z prawdą w sprawach najbardziej ewidentnych. Wyborcy natomiast machają na to rękę, dopóki rządzący (lub opozycja) obsługują ich potrzeby tożsamościowe. Polityka dzisiaj nie jest (a prawdopodobnie nigdy nie była) walką na programy; jest walką na opowieści o świecie. I na grillowanie wroga.
Ten układ oczywiście działa od lat i trudno sobie wyobrazić, żeby wiele się zmieniło w dającej się przewidzieć przyszłości. Ukrytym kosztem zaszytym w ten "deal" jest uwiąd zaufania nie tylko do polityków, ale do instytucji w ogóle. Ale czy rzeczywiście polityczna machina musi tak działać? Czy musi prowadzić do coraz większej delegitymizacji systemu? Paradoksalnie to Prawo i Sprawiedliwość pokazało, że można inaczej. Co by nie mówić o byłej partii władzy, to właśnie ona postawiła na jeden z gamechangerów politycznych ostatnich dekad, czyli program 500+.
Czy możliwe i wyobrażalne dzisiaj jest zaproponowanie postulatu na miarę wspomnianego programu? Na razie niczego takiego nie widać na horyzoncie. Dlaczego? Jedną z hipotez jest ta zaproponowana przez lewicowego publicystę Jakuba Dymka: "Donald Tusk rządzi tak, żeby nie podejmować zbyt wielu ryzykownych decyzji; rządzi tak, żeby nie rządzić". I robi to w celu utrzymania władzy. Wydaje się jednak, że PiS utrzymał władzę przez dwie kadencje nie dlatego, że zawłaszczył media, ale dlatego, że dał ludziom coś, co realnie zmieniło życie milionów z nich. Poza wszystkim partia Kaczyńskiego zrobiła jeden prosty trik - dowiozła bardzo znaczącą obietnicę wyborczą. I część wyborców pomyślała "no cholera, da się".
Kamil Fejfer, dziennikarz, analityk rynku pracy i nierówności społecznych