Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans zaznaczył, że Komisja musi działać szybko i dlatego przygotuje procedurę o naruszenie prawa w Unii. Być może zostanie ona uruchomiona w przyszłym tygodniu. Skorzystanie z Art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej może doprowadzić do nałożenia sankcji, a nawet pozbawić Polskę głosu w Radzie UE. Ale nie będzie to proste.
Sejm przegłosował w czwartek ustawę o Sądzie Najwyższym. To, co dzieje się w polskim Sejmie i na ulicach największych miast w związku ze zmianami funkcjonowania polskiego sądownictwa, odbija się echem w całej Europie, a nawet na świecie. W środę dyskutowano nad kwestią Polski w Brukseli.
- To, co się dzieje wokół polskiego sądownictwa, dotyczy każdego polskiego obywatela i każdej osoby, która będzie chciała odwiedzić Polskę - mówił wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans. - Wpływa to też na całą Unię Europejską i jej obywateli - dodał.
Zmiany w polskim sądownictwie nazwał poważnym atakiem na rządy prawa. Dodał również, że KE jest blisko skorzystania z artykułu 7 Traktatu o Unii Europejskiej. Jak tłumaczył wiceprzewodniczący, Komisja musi działać szybko i dlatego przygotuje procedurę o naruszenie prawa w Unii i być może zostanie ona uruchomiona już w przyszłym tygodniu.
W sprawę włączył się również przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, który poprosił prezydenta Dudę o spotkanie (Przypomnijmy, że art. 7 pozwala pozbawić dany kraj głosu w Radzie). Tusk miał być zaniepokojony przebiegiem dyskusji w organach UE i kluczowych stolicach na temat sytuacji w Polsce. Duda jednak odrzucił propozycję twierdząc, że "nie ma pola do interwencji ze strony szefa Rady Europejskiej".
Co potwierdził również szef MSZ Witold Waszczykowski opinią, że Tusk "jest od tego, żeby bronić interesów Polski w Brukseli, a nie ingerować w proces wewnętrzny ani polityczny w Polsce".
(Nie)groźny Art. 7
Nad Polską zbierają się czarne chmury już od ponad roku, kiedy to w styczniu 2016 po raz pierwszy w historii, Komisja Europejska uruchomiła mechanizm monitoringu ochrony państwa prawnego. Ten jednak określany był mianem systemu wczesnego ostrzegania - o czym pisaliśmy w money.pl.
Uruchomienieart. 7 Traktatu o Unii Europejskiejjest już działaniem o wiele groźniejszym, bo ostatecznie może doprowadzić do nałożenia sankcji na nasz kraj.
Jednak aby doszło do nałożenia kar, trzeba przejść długą drogę. Najpierw KE, Parlament Europejski lub jedna trzecia państw Wspólnoty musi złożyć wniosek o uruchomienie art. 7. Kiedy ten zostanie złożony, potrzeba 4/5 głosów wszystkich państw członkowskich, aby Rada mogła stwierdzić istnienie wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia wartości przez Polskę.
W dalszym kroku, Polska znów może zostać wezwana do przedstawiania swoich racji. Od tych wyjaśnień zależy, czy Rada Europejska stwierdzi poważne i stałe naruszenie wartości UE, czy też nie.
Jeśli tak się stanie, do nałożenia sankcji i tak potrzeba jeszcze jednomyślnej zgody wszystkich członków Unii. - A to wydaje się dziś niemożliwe - przekonuje w rozmowie z money.pl Ireneusz Jabłoński, ekspert Centrum Adama Smitha.
Gdyby jednak udało jednogłośnie stwierdzić poważne i stałe naruszenie wartości, sprawa trafia do Rady Unii Europejskiej i tam ministrowie, głównie spraw zagranicznych lub sprawiedliwości, decydują w głosowaniu o nałożeniu sankcji na takie państwo. W tym przypadku wystarczy już większość kwalifikowana, czyli 55 proc. głosów, by zdecydować o tym, jaka to będzie kara.
Nie ma jednak gotowego katalogu sankcji. Istnieje jedynie zapis, że mogą być to różne ograniczenia praw członkowskich, aż do odebrania głosu w RUE. Odebranie głosu może być bardzo bolesne.
Sytuacja polityczna w UE każe jednak wątpić w skuteczne nałożenie sankcji. Zdaniem Ireneusza Jabłońskiego już sama groźba ma swoje konsekwencje. - Jest to próba wywierania presji politycznej poprzez groźbę sankcji na Polskę, tak jak wcześnie wywierano ją na Węgry, Słowację czy Irlandię - zaznacza Jabłoński. - Tego typu działania są wymierzone w suwerenność państwa, a to godzi w podstawowe założenia i tradycje Wspólnoty. Próba uzasadnienia tych działań ochroną praworządności jest niewiarygodna i służy celom politycznym protektorów pana Timmermansa - dodaje.
Jego zdaniem zasady spisane w UE są lekceważone. - Trzeba patrzeć więc na realną politykę. Rolą naszej dyplomacji nie powinno być wdawanie się w spory z panem Timermansem, ale budowanie koalicji, która będzie bronić wartości podstawowych, na których została ufundowana Wspólnota Europejska. A tymi wartościami była tradycja chrześcijańska i poszanowanie suwerenności narodów ją tworzących - przekonuje.
Przykręcić kurek
Większość członków Unii ma świadomość, że w obrębie tych działań Wspólnocie brakuje skuteczności. Komisarze zniecierpliwieni sytuacją w niezdyscyplinowanym kraju mogą sięgnąć po inne narzędzia. W środę czeska komisarz ds. sprawiedliwości, spraw konsumenckich i równości płci Vera Jourova zagroziła odebraniem Polsce funduszy.
- Gdy ktoś bierze pieniądze od Unii, to musi respektować rządy prawa - powiedziała niemieckiemu dziennikowi "Neue Osnabruecker Zeitung". - Nie wyobrażam sobie, by niemieccy czy szwedzcy podatnicy życzyli sobie, aby ich pieniądze były przeznaczane na tworzenie swego rodzaju dyktatury w innym kraju Unii Europejskiej - dała.
A takich głosów z Unii słyszy się coraz więcej. Również w środę prezes czeskiego Trybunału Konstytucyjnego proponował nawet, aby zawiesić współpracę z Polską w ramach Grupy Wyszehradzkiej (V4).
- Ograniczenie przyznawanych funduszy unijnych może okazać się bardziej kłopotliwe. Takie ryzyko jest realne. A zmieniłoby istotnie naszą płynność rozliczeń z Unią. Oznaczałoby ograniczenie wpływów przy jednoczesnym egzekwowaniu naszych zobowiązań wobec Wspólnoty - stwierdza w rozmowie z money.pl Ireneusz Jabłoński.
Komisarz Jourova przyznała jednak, że w najbliższych latach jest to niemożliwe i myśli raczej o kolejnej perspektywie, która rozpocznie się w 2021 roku - o czym pisaliśmy w money.pl. Ireneusz Jabłoński przypomina jednak, że Wolfgang Schaeuble postulował jakiś czas temu przegląd funduszy w połowie perspektywy. To oznaczyłoby możliwe ruchy już w listopadzie.
Zaniepokojona dyskusją nad Polską jest również Elżbieta Bieńkowska. Unijna komisarz ds. rynku wewnętrznego przewiduje, że atmosfera wokół Polski będzie miała bardzo zły wpływ na przyszłe rozmowy o budżecie UE, a więc i rozdziale funduszy unijnych. - Jestem o tym przekonana - zaznaczyła.
135,7 mld euro z Unii
Polska wciąż czerpie wymierne korzyści finansowe z Unii Europejskiej, co udowadnialiśmy w money.pl. Czy dojdzie do uszczuplenia funduszy dla Polski? Trudno zawyrokować. Jednak, jak przekonuje ekspert Centrum Adama Smitha, zakręcenie kurka może mieć dobre strony. - W dłuższej perspektywie można upatrywać w tym jednak pewnego pozytywu. Uzależnienie od zewnętrznego strumienia funduszy jest niebezpieczne i demoralizujące. Usamodzielnianie się zabezpieczyłoby nas i wyeliminowało jedno z narzędzi nacisku - twierdzi.
Jak wynika zTransferów finansowych Polska - Unia Europejska, publikowanych przez Departament Współpracy Międzynarodowej Ministerstwa Finansów, od naszej akcesji do Wspólnoty dostaliśmy ponad 135,7 mld euro.
Tylko z Funduszu Strukturalnego transferowane do Polski środki sięgają już 55,5 mld euro. Od stycznia 2017 wpłynęło ponad pół miliarda euro (533,9 mln euro), a najświeższe dane z marca tego roku mówią o ponad 167 mln dla Polski.
Unijne środki wsparły polskie rolnictwo kwotą ok. 46,5 mld euro. Taką sumę otrzymała Polska od maja 2004 roku. Tylko w tym roku ze Wspólnej Polityki Rolnej dostaliśmy blisko 2,5 mld euro. To zarówno dopłaty bezpośrednie, jak i interwencje rynkowe. Jeśli spojrzymy tylko na marcową wpłatę ponad 16 mln euro, widać, jak bolesne mogłyby być straty wynikające z sankcji nakładanych na Polskę.