Ci, którzy po miesiącach koszmaru, ze stratą kilku tysięcy złotych na czynszu, w końcu pozbywają się uciążliwych lokatorów, mówią o sobie, że mieli szczęście. Walka może trwać nieraz i latami, koszty z każdym miesiącem rosną, a bywa, że odzyskane mieszkania nadają się tylko do kapitalnego remontu.
To druga strona wynajmu mieszkań, gdzie to nie lokator jest ofiarą nieuczciwych czy bezwzględnych właścicieli nieruchomości, ale sam staje się istną zmorą, osobą żerującą na prawie lokatorskim.
- To już plaga! - mówi Agnieszka Konarska, czynnie działająca w grupie "Zjednoczeni wynajmujący". - Z premedytacją wykorzystują prawa lokatorskie, aby przez wiele lat żyć na koszt innych. Niszczą, okradają, dewastują mieszkania. Często wynajmujący zostają ze zniszczonym mieszkaniem i długiem - wylicza.
To może przydarzyć się każdemu - ostrzegają ci, którzy na swojej drodze spotkali upiornego lokatora. - Pani Ewa spodobała się mężowi. Przedsiębiorcza, samotna mama ośmioletniej córki, pracująca w mokotowskiej restauracji jako menedżerka. Tak właśnie się nam zaprezentowała - wspomina Agata Malczyk-Wołkowska, która w Warszawie wynajmuje kawalerkę.
Również na niej nowa lokatorka zrobiła wrażenie osoby uporządkowanej, znającej się na branży mieszkaniowej: przyznała, że w przeszłości pracowała w nieruchomościach. - Bardzo dokładnie przeczytała naszą umowę, wprowadziła kilka drobnych poprawek, a my spontanicznie się na wszystko zgodziliśmy - przyznaje.
Niewielki zadatek i umowa najmu na rok podpisana. Właściciele nie spodziewali się jednak tego, co miało im się przydarzyć w kolejnych miesiącach. Zaczęło się od drobnych problemów: prośby o przesunięcie zapłaty kaucji o dwa miesiące, spóźnionym czynszem albo odliczeniem od niego kwot, które lokatorka rzekomo musiała zainwestować w mieszkanie.
Właściciele ze zrozumieniem przyjmowali wymówki lokatorki. - Trzeba być człowiekiem. Różne sytuacje człowieka spotykają - mówi pani Agata. Szybko się okazało, że to jednak nie przejściowe problemy, ale schemat. Co miesiąc czynsz był opłacany tylko w części.
Punktem zapalnym okazał się SMS od właścicieli z pytaniem o brakującą kwotę. - Mąż usłyszał, że jest bez serca, że zależy mu tylko na własnym interesie. Poza tym lokal jest zaniedbany.
W pralce miał pojawić się grzyb i lokatorka musiała rzekomo robić pranie w pralni osiedlowej. Poza tym ona i córka były w szpitalu, poniosły koszty leczenia w wysokości 1000 zł. - Byliśmy wstrząśnięci - przyznaje pani Agata.
Zaproponowali rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Lokatorka powiedziała, że nie będzie się wyprowadzać przed końcem umowy i ma nadzieję, że się dogadają, a jeżeli nie, to z panią Agatą i jej mężem skontaktuje się prawnik. - Już wiedzieliśmy, że mamy problem - przyznaje nasza rozmówczyni.
Jak z koszmaru
Problem narastał. Właściciele kawalerki zaczęli szukać pomocy u prawników. - Zależało nam na tym, aby jakoś skłonić upiorną lokatorkę do opuszczenia lokalu. Dowiedzieliśmy się, że mamy bardzo ograniczone możliwości działania - wspomina pani Agata.
Lokatorka ucięła kontakt, nie odbierała telefonów, nie odpisywała na SMS-y i maile. Zupełnie przestała już płacić. Monity, wezwania do zapłaty trafiały w próżnię. Mijały tygodnie.
Pewnego wieczoru pani Ewa jednak zadzwoniła. Właściciele za sugestią prawnika nie odebrali, napisali SMS z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. Odpisała. I kolejny szok. Informowała, że chce zmienić zamki w mieszkaniu, bo czuje się zagrożona. Twierdziła, że podczas jej nieobecności ktoś wchodzi do mieszkania, zdziera tapety, znikają rzeczy. Napisała, że zgłosi sprawę na policję.
- Nie wiedzieliśmy już z kim mamy do czynienia: czy to wyrachowany oszust, próbujący nas zastraszyć, czy osoba, która ma jakieś problemy psychologiczne. I tak źle, i tak niedobrze. Wyglądało to wszystko jak jakiś horror. Zaczynała się zima, okres ochronny dla lokatorów. Przed nami perspektywa wielomiesięcznej walki o odzyskanie mieszkania i spokoju - opowiada właścicielka.
Wraz z mężem zdecydowali sprawę rzekomego włamania zgłosić na policję. Pokazali też wiadomości od lokatorki. Sprawa karna została formalnie umorzona, a skierowano ją na drogę cywilną. - Mieliśmy jednak "papier" i ciche wsparcie policji, bo coraz częściej mieli do czynienia z tego typu procederami - przyznaje pani Agata.
Okazało się, że nie są pierwszymi ofiarami Ewy, a wykorzystywanie luk prawnych to jej sposób na życie. Udało się ustalić poprzednich właścicieli, którzy przeszli piekło. Lokatorka miała też problemy z prawem i sprawy założone na policji.
- Udało nam się ją nakłonić do wyprowadzki, bo poznaliśmy jej grzeszki i słabe strony. I chyba przekonaliśmy ją, że nie opłaca się jej dalsze koczowanie - opowiada pani Agata i dodaje, że właściwie to mieli szczęście, że skończyło się to "już" po kilku miesiącach i stracili "tylko" kilka tysięcy złotych.
Znikają jak widmo
Historia pani Agaty nie jest jedyna. W niemal identycznym schemacie działała dzika lokatorka z Wrocławia. Walkę z nią musiała stoczyć pani Katarzyna. Jej opowieść jest podobna. W tym jednak przypadku sprawa stała się dla niej szczególnie poważna, kiedy od lokatorki zaczęły pojawiać się pogróżki, nękanie telefonami i mailami oraz działania mające zdyskredytować jej firmę działającą w sieci.
Również w jej przypadku policja pozostała bezradna. Oszustka była dobrze znana na lokalnym komisariacie policji. - Kiedy składałam zeznania w sprawie nękania i działania na szkodę firmy, od funkcjonariusza usłyszałam, że nie jestem pierwsza. Co więcej, poprzedni policjant, który prowadził jej sprawę, miał poważne problemy, bo i na niego pisane były skargi. Przypłacił to zdrowiem psychicznym i kłopotami w pracy - opowiada pani Katarzyna.
Kiedy jednak nie odpuściła i skontaktowała się kancelarią prawną, po paru miesiącach walki za pomocą pism przedprocesowych udało się pozbyć lokatorki, która, jak przystało na zmorę, zniknęła. Rachunki do zapłaty jednak zostały.
Inna właścicielka mieszkania - Kaja Verde - również spotkała na swojej drodze lokatora widmo. Z wynajmowanego od niej lokalu wyprowadził się pewnej nocy i zniknął. Nie zapłacił za czynsz. Nie odbierał telefonu, nie odpisywał na maile, usunął nawet konto na Facebooku.
- Ustaliłam jego miejsce przeprowadzki. Odbyła się sprawa sądowa o czynsz, potem ugoda spłaty w ratach i dalej nic. Żeby prowadzić kolejne działania, muszę dokonać opłat np. komorniczych. Natomiast jeżeli już się uda komornikowi dotrzeć do tego człowieka, spłata długu może trwać nawet 10-15 lat - wylicza pani Kaja.
Długi zamiast pieniędzy na terapię
Ofiarą koczownika niespodziewanie stała się także Agata Rabata. Ma dwójkę dzieci. Jedno urodziło się jako wcześniak i wymaga terapii. Pieniądze z wynajmu miały pomóc w finansowaniu rehabilitacji. Wynajem okazał się koszmarem, którego skutki odczuwa do dziś.
Mieszkanie wynajęła młodemu mężczyźnie, który zadeklarował, że sam odświeży lokal po poprzednikach, jeśli tylko właściciele zgodzą się pokryć wydatki na materiały. - Nagle koszty zaczęły rosnąć, doszedł do nich wrzesień bez czynszu, bo remont się przeciągnął. Lokator do tej pory nie płaci za nic: odstępnego ani rachunków za żaden miesiąc najmu. Wprowadził za to do mieszkania konkubinę i jej dziecko. Wszyscy troje żyją na nasz koszt, nie przejmują się skutecznym wypowiedzeniem umowy - opowiada pani Agata.
Na tym jednak kłopoty się nie skończyły. - Lokatorzy mówią wprost, że bez wyroku o eksmisji nie wyprowadzą się. Nie zamierzają też płacić. Śmieją się nam w nos, że takie sprawy ciągną się latami i przez ten czas będą sobie mieszkać za darmo - żali się właścicielka.
Zaczęły się libacje, zakłócanie spokój na osiedlu i zastraszanie sąsiadów. Mieszkanie też ucierpiało - uszkodzono zamek i klamkę. Stoi otwarte. - Nic nie możemy zrobić, co najwyżej patrzeć, jak przepada nasza własność. Powoli oswajamy się z myślą, że lata regularnego spłacania kredytu, płacenia podatków nic nie znaczą, kiedy taki koczownik zapragnie "wziąć sobie" nasze mieszkanie.
Prawo po stronie lokatora?
Polskie prawo jest skonstruowane tak, że chroni przede wszystkim interes lokatora - potwierdzają prawnicy. Aby usunąć lokatora, potrzebny jest wyrok eksmisyjny, a jego uzyskanie nie jest szczególnie proste.
- Aby właściciel go uzyskał, lokator musi nie wywiązywać się z umowy najmu, zalegać za dwa pełne okresy płatności, otrzymać wezwanie do zapłaty z wyznaczonym dodatkowym terminem. To już oznacza 3 miesiące oczekiwania. Okres się wydłuży, kiedy lokator zapłaci pocztą. Mało tego: jeśli zapłaci np. za 1,5 miesiąca, to procedurę trzeba będzie powtórzyć - wylicza mec. Andrzej Śmigielski, adwokat.
Do tego obowiązują również okresy ochronne, jak choćby zimowy. A w obecnej sytuacji dochodzi jeszcze czas pandemii, w którym zawieszono wszelkie eksmisje.
Skąd ta nierównowaga sił? - W ten sposób ustawodawca kształtuje politykę społeczną - wyjaśnia mec. Śmigielski. - W Polsce odsetek ludzi bezdomnych jest stosunkowo niewielki. Daleko niższy niż w USA czy Francji - zaznacza.
Również Piotr Ikonowicz, działacz Ruchu Sprawiedliwości Społecznej, w rozmowie z money.pl przyznawał, że owszem, zdarzają się przypadki, w których lokatorzy wynajmują mieszkanie, aby celowo nie płacić. To jednak margines. - Wielu lokatorów, którzy popadli w długi, jest ofiarą systemu. Cały rynek jest trudny dla obu stron - przekonywał.
Jak podkreśla mec. Andrzej Śmigielski istnieje jednak możliwość zabezpieczenia się wynajmującego przed problemami z lokatorem. Furtką jest tzw. najem okazjonalny. Takiej umowy nie można podpisać na czas nieokreślony. Najemca musi przedstawić poświadczone u notariusza oświadczenie, w którym poddaje się on egzekucji i zobowiązuje się do opróżnienia lokalu w określonym w umowie terminie. Do tego musi mieć też oświadczenie innej osoby, np. znajomego czy rodziny, że jeśli umowa wygaśnie, ta przyjmie go do siebie.