- Stwierdziłem, że spółka nie ma pieniędzy. W czasie, kiedy przyszedłem do spółki, w kasie było 600 zł. Więc z tych 600 zł musiałem prowadzić to postępowanie upadłościowe - mówił w poniedziałek syndyk masy upadłościowej spółki przed komisją śledczą ds. Amber Gold.
Jak zeznał przed komisją syndyk Józef Dębiński, szefowie Amber Gold Marcin i Katarzyna P. przelali sobie na prywatne konta 16,5 mln zł.
Gdy postępowanie upadłościowe się rozpoczynało, kasa spółki była niemal pusta. Obecnie w masie upadłości jest 78 milionów złotych. Na liście wierzycieli jest ponad 12 tys. podmiotów.
Na swoje pieniądze wierzyciele będą jednak musieli poczekać, bo syndyk nie spieniężył jeszcze całego majątku likwidowanej spółki. Do sprzedania została kamienica w centrum Gdańska.
W czerwcowym przetargu nie zgłosił się żaden zainteresowany, we wrześniu będzie kolejna próba.
Dopóki ostatnia nieruchomość nie zostanie sprzedana, wypłaty muszą zaczekać. - To trzyma syndyka. Ja wiem, że wierzyciele czekają, ale prawo mi zabrania wypłaty tych pieniędzy, które mam. Te pieniądze są na lokatach terminowych, one cały czas pracują - mówił Józef Dębiński przed komisją śledczą.
W poniedziałek po południu przed komisją ma stanąć b. naczelnik I Urzędu Skarbowego w Gdańsku Violetta Gorecka. Łącznie w nadchodzącym tygodniu komisja śledcza zaplanowała przesłuchania czterech świadków.
We wtorek o godz. 10 ma rozpocząć się przesłuchanie b. Głównego Inspektora Informacji Finansowej Andrzeja Parafianowicza. Z kolei w środę przed komisją ma stanąć b. szef resortu finansów Jan Vincent-Rostowski.