Pierwsze ratingi pojawiały się w gospodarce już dwa wieki temu. Wtedy agencje oceniały, czy kupiec zapłaci za towar. Współcześnie sprawdzają wiarygodność całych krajów, a ich decyzje mają wpływ na wizerunek państw. To m.in. dlatego Rosja chciała zakładać własną agencję ratingową. - To jednak nic nie da, bo gdy przyjdzie co do czego, to i tak rynek posłucha tylko "wielkiej trójki" - mówi prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów.
Historia oceny zdolności kredytowej sięga pierwszej połowy XIX w. Po tzw. panice z roku 1837 w USA, zaczęto weryfikować, czy kupcy i handlowcy są w stanie regulować swoje zobowiązania wobec kontrahentów. W tym celu w 1841 r. powołano nowojorską "Mercantile Agency". Pojawił się jednak problem: okazało się, że ocena wiarygodności jest trudna do ustandaryzowania. A na ratingi tworzył się popyt - weryfikowano już nie tylko zwykłych kupców, ale też wielkie przedsiębiorstwa i emitowane przez nie papiery wartościowe.
Cały rynek przyspieszył dzięki kolei. Spółki kolejowe obiecywały inwestycje, emitowały obligacje, po czym niektóre z nich plajtowały. Konieczność wprowadzenia standardu oceny kredytowej przedsiębiorstw stała się aż nadto widoczna.
Z pionierskim pomysłem wyszedł amerykański analityk finansowy - opracował on literowy kod szacowania ryzyka inwestowania w papiery wartościowe. Najbardziej wiarygodne były podmioty oznaczone literą A, a najmniej - literą C. Tym analitykiem był John Moody i od jego nazwiska utworzono jedną z największych agencji ratingowych, należącą dziś do tzw. "wielkiej trójki" (obok Standard&Poor's oraz Fitch). To Moody w 1909 r. jako pierwszy zaprezentował osobny raport poświęcony wiarygodności kredytowej spółek kolejowych, zainicjował też model biznesowy agencji - abonamentowe opłaty od inwestorów.
Kolei swój początek zawdzięcza też Standard&Poor's. Pod koniec XIX w. Henry Varnum Poor kupił wydawnictwo American Railroad Journal, w którym przyglądał się kondycji finansowej amerykańskich firm kolejowych. Pół wieku później firma połączyła się z firmą audytorską Standard.
Z kolei John Knowles Fitch, założyciel najmłodszej i najmniejszej agencji z "wielkiej trójki", zaczynał jako florysta. Po śmierci ojca szybko sprzedał jednak rodzinny biznes i zainteresował się finansami. Wybór padł na ratingi i pod koniec 1914 r. Fitch założył własną agencję.
Z tych trzech firm w Polsce najgłośniej było o S&P - agencja w styczniu 2016 r. zdecydowała się obniżyć ocenę kredytową Polski z poziomu A- do BBB+. Nowa ocena zawierała tzw. negatywną perspektywę, czyli sugestię, że w ciągu najbliższych dwóch lat agencja może jeszcze obniżyć ocenę.
Każdy chce mieć swoją
Choć najwięcej do powiedzenia mają trzy agencje z USA, nie brakowało prób stworzenia przeciwwagi dla "wielkiej trójki". I tak np. w 2013 r. pięć krajów - Portugalia, Indie, RPA, Malezja i Brazylia - połączyły swoje agencje ratingowe, tworząc nowy podmiot ARC Ratings, z główną siedzibą w Lizbonie. - Amerykańskie firmy przestały odpowiadać na potrzeby rynku - zgodnie twierdzili założyciele ARC, jednak debiut nowego gracza nie miał większego przełożenia na rynek finansowy.
Nad alternatywą dla wielkiej trójki rozmyślano też w Brukseli (agencjom ratingowym zarzucano nakręcenie kryzysu w strefie euro), ale na pomysł sceptycznie patrzył Europejski Bank Centralny i ostatecznie ideę porzucono.
Nie porzuciła jej za to Rosja - gdy agencje zaczęły obniżać oceny wiarygodności rosyjskiej gospodarki, Kreml oskarżył je o to, że są "wykorzystywane do realizacji celów geopolitycznych Zachodu". I zapowiedział, że sam będzie oceniał własną stabilność i pozycję. Zgodnie z zapowiedziami, agencja ACRA ma niebawem zająć się oceną przedsiębiorstw na lokalnym rynku, a pierwsze ratingi powinna wystawić jeszcze w tym roku.
Czy takie działania faktycznie mogą odnieść skutek? - Przy ocenie wiarygodności kredytowej ważne jest, żeby agencja była niezależna od ocenianego podmiotu, czy to państwa, czy międzynarodowej firmy. Państwa mogą tworzyć swoje agencję, ale gdy przyjdzie co do czego, i tak cały świat będzie patrzeć na "wielką trójkę" - mówi prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów i główny ekonomista Business Centre Club.
I dodaje, że pomysł ten ma sens tylko w przypadku lokalnych banków, oceny wiarygodności gmin czy przedsiębiorstw (takimi lokalnymi ratingami zajmuje się w Polsce np. spółka EuroRating czy powołana niedawno INC Ratings).
Kto ocenia Polskę?
Głos wiodący ma wielka trójka, co dobitnie pokazały wydarzenia ze stycznia. Takim echem jak ocena S&P nie odbiła się na rynku ani decyzja kanadyjskiej agencji DBRS, która w grudniu 2015 r. przyznała Polsce rating na poziomie A, ani taka sama decyzja japońskiej agencji JCR w marcu 2016 r.
Nie miała też większego znaczenia decyzja chińskiej agencji Dagong Global Credit Rating (agencja ma europejską filię w Mediolanie). W sierpniu 2015 r. DGCR podniosła ocenę Polski, wskazując na "zauważalną stabilizację finansów publicznych" i prognozując jednocześnie dalszy wzrost gospodarczy. Dagong wskazywał również przy tym, że kluczowe znaczenie będą miały wybory parlamentarne, bo wobec zwycięstwa w wyborach prezydenckich Andrzeja Dudy, władza pochodząca z dwóch odrębnych obozów politycznych mogłaby być źródłem niepewności. Na razie nowej oceny Polski - już po wyborach - chińska agencja nie wydawała.