Przed kilkunastoma miesiącami zaczęła prace Komisja Kodyfikacyjna Prawa Pracy, której zadaniem jest przygotowanie zupełnie nowego Kodeksu pracy. Sam pomysł jest słuszny, bo obecny Kodeks został uchwalony w 1974 r. i w wielu miejscach jest po prostu przestarzały.
Członkowie Komisji, profesorowie prawa polskich uczelni, bardzo do serca wzięli sobie myśl przewodnią, że w prawie pracy potrzebne jest zupełnie nowe otwarcie i przeprowadzenie prawdziwej rewolucji. I choć wiadomo, że każda rewolucja ma swoje ofiary, to tym razem będą one zupełnie niepotrzebne.
Cała Polska etatowa
Marzeniem Komisji jest wyeliminowanie umów cywilnoprawnych, powszechnie zwanych "śmieciówkami". Wszyscy powinniśmy mieć umowy o pracę. Profesorowie idą jeszcze dalej: chcieliby, aby każda praca dodatkowa, czyli wykonywana "po głównej pracy", była zarezerwowana dla samozatrudnionych.
Jesteś nauczycielem akademickim i chcesz napisać książkę? Załóż firmę. Jesteś lektorem języka niemieckiego i parasz się tłumaczeniami dla zaprzyjaźnionej firmy? Załóż firmę, bo zlecenie nie jest dla ciebie. Programujesz dla amerykańskiej korporacji od 8 do 16, a wieczorami pomagasz kolegom budować własny biznes? Sam rozumiesz, co powinieneś zrobić.
Czytaj też: * *Pracowniku, jeśli chcesz dorabiać, załóż działalność. Kolejna kontrowersyjna propozycja Komisji Kodyfikacyjnej
Brzmi to absurdalnie, ale Komisja musi mieć w tym jakiś cel. Oficjalnie chodzi o to, by jak najpełniej chronić osoby świadczące usługi, a zdaniem prawników z Komisji nic nie daje takiego bezpieczeństwa, jak umowa o pracę.
Nic to, że rynek pracy na całym świecie zmienia się, a wszelkie formy freelansu czy jednoczesnego godzenia pracy dla "głównego" pracodawcy i kilku zleceniodawców są powszechne. Nie, polski pracownik ma być wierny jednemu dającemu mu zatrudnienie, a jeśli ma ochotę dorabiać, to proszę bardzo, ale niech sobie firmę założy i wystawia faktury. Opcjonalnie może mieć nadzieję, że dotychczasowy zleceniodawca (dla którego być może świadczy usługi przez raptem kilkanaście godzin w miesiącu) zatrudni go na jakąś ułamkową część etatu.
Posłużę się bliskim mi przykładem. Oto mamy dziennikarza, który przez 40 godzin w tygodniu jest przykładnym pracownikiem redakcji. Jeśli pracodawca nie ustanowił zakazu, to nic nie stoi na przeszkodzie, by pisywał także do innych mediów. Dziś robi to w oparciu o umowę o dzieło. Gdyby przepisy weszły w życie, nasz dziennikarz musiałby założyć firmę. Nic to, że dla konkurencji pisze ledwie cztery artykuły miesięcznie, za które zgarnia, dajmy na to, 700 zł netto. Zróbmy z niego przedsiębiorcę, niech wie, że prawo go chroni.
Zróbmy przedsiębiorcę z nauczyciela publicznej podstawówki, który w weekendy uczy języka obcego w szkole językowej. I z każdego innego człowieka, który jest na tyle dobrze zorganizowany, że ma czas na coś jeszcze niż praca etatowa.
Nakaz rejestrowania działalności przez każdego, kto chce dorobić, może zakończyć się tym, że zainteresowani uciekną w szarą strefę albo zrezygnują z dodatkowego zajęcia. Nie wiem, co gorsze, ale jeśli taka była intencja Komisji, to gratuluję rozumienia procesów na rynku pracy.
Zastanawia mnie, czy członkowie Komisji - na co dzień nauczyciele akademiccy - mają świadomość, że sami przecież bardzo często podpisują umowy o dzieło. Dla napisania książki czy artykułu, wygłoszenia wykładu gościnnego czy poprowadzenia szkoleń komercyjnych nie podpisują przecież umowy o pracę, nie rwą się też, by rejestrować działalność. Dlaczego na siłę chcą robić z nas wszystkich, którzy mamy ochotę wieczorami wykonać trochę dodatkowej pracy, przedsiębiorców? Pojęcia nie mam, ale taka troska wydaje mi się podejrzana.
Sedno problemu jest gdzie indziej
Problemem nie jest samo istnienie umów cywilnoprawnych, ale nadużywanie ich. Państwo - za pośrednictwem Państwowej Inspekcji Pracy i sądów pracy - przez całe lata nie było w stanie skutecznie wykorzystać danych mu narzędzi do walki z patologiami na rynku, więc pracodawcy chętnie korzystali z tej wolnoamerykanki.
Z jakiegoś powodu Komisja uznała, że zagwarantowanie wszystkim umowy o pracę spowoduje, że nasz rynek pracy zostanie cudownie uzdrowiony, pracodawcy będą szanować pracowników i nikt nikogo nie będzie wykorzystywał ani dyskryminował. Idylla wręcz.
Tymczasem przecieki, które do nas trafiają, niebezpiecznie wskazują na to, że nowy Kodeks pracy może spowodować wylanie dziecka z kąpielą. Zamiast cenionej - zwłaszcza przez młode pokolenie - elastyczności będzie przymus, zamiast gwarancji zatrudnienia – powiększy się szara strefa. Komisjo, nie tędy droga!