Wbrew pozorom spośród cudzoziemców odwiedzających Polskę to nie obywatele krajów Unii Europejskiej są najbardziej rozrzutni. Nasze sklepy czy restauracje cieszy głównie przyjazd Ukraińców. Przekraczający granicę zostawiają u nas prawie całą średnią pensję, podczas gdy statystyczny Niemiec tylko nieco ponad 400 złotych.
Przeciętny Ukrainiec odwiedzający Polskę wydawał u nas pod koniec ubiegłego roku 812 zł - tak podaje GUS w swoim najnowszym raporcie o ruchu granicznym. To o 63 zł więcej niż rok wcześniej.
Żadna nacja nie może się z nimi przy tym równać w tej statystyce. Kolejni w zestawieniu są Białorusini, którzy w czwartym kwartale 2016 r. wydawali u nas średnio 652 zł, a potem Litwini - 508 zł. Bogaci Niemcy zostawiali w Polsce średnio zaledwie 411 zł.
Szokująco mogą wyglądać dane dla Ukraińców, jeśli zestawi się je z przeciętną pensją w ich kraju - średnie zarobki wynoszą 6 tys. hrywien, co w przeliczeniu na złotego daje 870 zł na rękę. Można więc śmiało powiedzieć, że przyjeżdżają i zostawiają u nas całą pensję.
Łącznie mieszkańcy Ukrainy w ubiegłym roku wydali w naszych sklepach, restauracjach czy hotelach aż 7,1 mld zł, czyli o prawie 400 mln zł więcej niż rok wcześniej. To kwota równa prawie 1 proc. całkowitej sprzedaży detalicznej w Polsce.
W Polsce jest dużo drożej
Sąsiedzi zza wschodniej granicy nie wydają u nas pieniędzy dlatego, że jest taniej. Jak podaje serwis numbeo, w Polsce ceny towarów konsumpcyjnych są średnio o 48 proc. wyższe, a tańsze są tylko nowe samochody, ubrania i buty, reszta jest dużo droższa. W przypadku żywności, papierosów czy cen paliw różnice potrafią być gigantyczne.
Dla przykładu litr benzyny kosztuje w Kijowie w przeliczeniu 3,5 zł (u nas 4,7 zł), paczka Marlboro 3,7 zł (u nas 15 zł), mięso kurczaka niecałe 10 zł (u nas 15 zł, a „ukraiński” poziom cen tylko w ramach wielkich promocji), a ziemniaki 1,1 zł za kg (o nas okolice 2 zł).
Może być oczywiście tak, że Ukraińcy przyjeżdżają do nas po ciuchy oraz samochody i to wyrabia wysoką średnią wydatków, ale nie jest tajemnicą, że wielu z nich przekracza granicę, udając się do pracy w Polsce. Nic dziwnego, skoro średnie zarobki u nas to około 3 tys. zł na rękę, a na Ukrainie - 870 zł.
Według najnowszych statystyk resortu pracy w ubiegłym roku pracodawcy złożyli w urzędach pracy aż 1,3 mln oświadczeń o zatrudnieniu Ukraińców - rok wcześniej było to 763 tys. Ukraina jest zresztą w uprzywilejowanej grupie krajów, dla których obywateli pozwolenie na pracę w Polsce nie jest wymagane i mogą pracować sześć miesięcy w roku właśnie tylko na podstawie oświadczenia.
Jak pisaliśmy w poniedziałek 27 marca, minimalna stawka godzinowa za ich pracę to 13 zł, a drugie tyle potrafi wziąć pośrednik, który zorganizuje ukraińską załogę. Większość Ukraińców zatrudniana jest właśnie przez agencje pracy (28 proc.), pracuje w rolnictwie (26 proc.) lub budownictwie (13 proc.).
Ci, którzy przyjeżdżają tu na kilka miesięcy do pracy, z oczywistych powodów zostawiają w Polsce więcej pieniędzy - zresztą zarobionych pewnie u nas - niż przyjeżdżający tylko na zakupy lub turystycznie. W ubiegłym roku do Polski wjechało z Ukrainy 20,4 mln osób. Część z nich pewnie kilkukrotnie. Niecała połowa z tej liczby przyjechała w ramach bezwizowego małego ruchu granicznego, który uprawnia do pobytu maksymalnie łącznie 90 dni raz na pół roku.
Przypomnijmy - 1,3 mln osób wydano oświadczenie o zatrudnieniu, nie mówiąc już o grupie nawet 200 tysięcy, którzy podobno pracują w Polsce „na czarno”.
Niemcy ważniejsi, ale tylko jako „masa”
Jeśli liczyć nie to, co wydają jednostki, ale całe nacje w Polsce, to nadal ważniejsi są dla nas oczywiście Niemcy. Granice są otwarte, przyjeżdża ich więc do kraju nad Wisłą więcej niż Ukraińców - w ubiegłym roku aż 69,2 mln cudzoziemców wjechało do Polski z Niemiec, wydając łącznie 15,4 mld zł, czyli o 470 mln zł więcej niż rok wcześniej.
Przeciętny zachodni sąsiad wpada do nas jednak najwyraźniej na bardzo krótko. Zostawia średnio 411 zł. Być może na stacji benzynowej, może kupi parę kartonów papierosów i... tyle go widziano.
Większe zakupy Niemcy robią w Polsce w sezonie wakacyjnym - statystyki GUS pokazują, że w pierwszym i trzecim kwartale roku widać zawsze wzrost ich wydatków.