Wielu obserwatorów i komentatorów zauważa w czwartek, że omijając w swej podróży Warszawę i Budapeszt, które, jak pisze internetowa gazeta "Huffington Post", "są głównym hamulcem", "Emmanuel Macron ma nadzieję na wyizolowanie pary głównych przeciwników". Jest tak, "choć Pałac Elizejski zarzeka się, że nie ma mowy o stworzeniu podziałów między różnymi grupami krajów w łonie UE" - podkreśla "Huffington Post".
Odnosząc się do środowego spotkania w Salzburgu szefów rządów Austrii, Francji, Czech i Słowacji o pracownikach delegowanych, dziennik "Le Monde" zaznacza, że niczego tam nie podpisano i żeby się dowiedzieć, czy Francja wygrała walkę w tej sprawie, czekać trzeba na najbliższe spotkanie ministrów pracy UE 23 października. "Jednak to, co francuski prezydent nazwał "dobrą wolą" Pragi i Bratysławy, pozwala co najmniej na podział w jedności Grupy Wyszehradzkiej" - czytamy w "Le Monde".
Korespondent tego dziennika pisze: "Pracownicy delegowani to łatwy chłopiec do bicia dla eurosceptyków z Zachodniej Europy. Dla Emmanuela Macrona to zasadniczy punkt w promowaniu "Europy, którą chroni", szczególnie w momencie, gdy równolegle uelastycznia on francuski rynek pracy".
"Macron przeciw Europie Wschodniej" - brzmi tytuł w dzienniku "Liberation". Autor artykułu Jean Quatremer zwraca uwagę, że pracownicy delegowani w UE stanowią jedynie 0,4 proc. wszystkich pracowników UE pracujących w pełnym wymiarze godzinowym.
"Choć ich liczba jest ograniczona, pracownicy delegowani to woda na młyn, z którego demagodzy czerpią swą mąkę" - pisze Jean Quatremer. Ten ceniony we Francji znawca spraw europejskich uważa, że Francja, poprzez swoje żądania może doprowadzić do tego, że nie dojdzie do żadnych poprawek w obecnej dyrektywie o pracownikach delegowanych pochodzącej z 1996 roku, której nowelizację zaproponowała Komisja Europejska.
Obserwatorzy zauważają, że choć Macron walczy o poważną nowelizację dyrektywy, jej przekreślenie nie leży w interesie Francji. A to dlatego, że kraj ten jest trzecim w UE dostarczycielem pracowników delegowanych - według statystyk w 2015 r. było ich ok. 200 tys.
Korespondent "Le Monde" pisze: "Wydaje się, że (w Salzburgu) Emmanuel Macron przychylnym uchem wysłuchał sprzeciwu (V4) wobec kwot imigrantów".
Stwierdzając, że "nie do mnie należy wskazywanie, ilu migrantów należy skierować na Słowację" i że "nie jest moim życzeniem, by do sprawy podchodzić według tej zasady", "prezydent Francji otwarcie krytykuje europejski projekt rozmieszczania kandydatów do prawa azylu. (...) Pałac Elizejski zaprzeczał jednak w środę wieczór, jakoby ustąpił w tej kwestii Pradze i Bratysławie, w zamian za gest w sprawie pracowników delegowanych".
Cytowana w "Liberation" francuska europosłanka Elisabeth Morin-Chartier wątpi, by Emmanuel Macron w sprawie pracowników delegowanych uzyskał wystarczające poparcie zarówno w Radzie UE, gdzie reprezentowane są rządy państw członkowskich, i w Parlamencie Europejskim. Przypomina, że w styczniu prezydencję w Radzie UE obejmuje Bułgaria, która o nowelizacji dyrektywy "nie chce nawet słyszeć".
- "Absolutnym skandalem" jest oskarżanie Polski o nadużycia wokół delegowania pracowników - powiedziała prezes Francusko-Polskiej Izby Handlowej Hanina Goutierre. Jej zdaniem dyrektywa z roku 1996, wraz z poprawkami z roku 2014, "jest całkiem wystarczająca".
To, co chce zrobić prezydent Francji, który dyrektywę nazwał "zdradą ducha europejskiego", jest zdaniem Goutierre "czystym protekcjonizmem". Przypomniała, że jednym z celów Unii jest wyrównanie poziomu rozwoju i gospodarek wszystkich krajów, apelując: "dajcie czas uboższym na dorównanie".
Jej zdaniem, najwięcej nadużyć popełniają firmy francuskie. Przytoczyła statystyki, według których "we Francji tylko w 3 proc. kontrolowanych firm stwierdzono nadużycia, a wśród tych 3 proc. większość stanowiły firmy francuskie".
- Nie ma dumpingu socjalnego - powiedziała rozmówczyni wbrew powielanym we Francji oskarżeniom. Koszty pracowników delegowanych są dla ich pracodawców często wysokie, gdyż dochodzą takie obciążenia jak zakwaterowanie czy transport. - Wytykanie ich palcem to czysta demagogia i kłamstwo - mówi Hanna Goutierre.
Kontrowersyjne przepisy uderzają w Polskę
Sprawy pracowników delegowanych i kierowców łączą się, choć propozycje zostały przedstawione w różnym czasie. Projekt odnoszący się do pracowników delegowanych został zaprezentowany w ubiegłym roku, a ten dotyczący transportu - w maju. Oba są trudne do zaakceptowania dla naszego kraju.
Największe kontrowersje w projekcie o pracownikach delegowanych wywołuje propozycja wynagradzania ich w taki sam sposób, jak pracowników państwa przyjmującego. Ma mu przysługiwać nie tylko płaca minimalna, jak jest obecnie, lecz także inne obowiązkowe składniki wynagrodzenia, takie jak premie czy dodatki urlopowe. Gdy okres delegowania przekroczy dwa lata, pracownik delegowany - zgodnie z propozycją KE - byłby objęty prawem pracy państwa goszczącego. Dla polskich firm, które delegują prawie 0,5 mln pracowników, to skrajnie niekorzystne zapisy.
Okres korzystania ze statusu pracownika delegowanego miałby być ograniczony do 24 miesięcy. Francja, wspierana przez kilka innych zachodnich krajów, forsuje ograniczenie delegowania do 12 miesięcy.
Jak pisaliśmy w money.pl, nowe regulacje dotyczące płacy minimalnej najmocniej uderzają w polskie firmy transportowe. - Chyba nie tylko po to powstała UE, żeby zdobyć nasz rynek i ręce do pracy, ale żebyśmy też mogli konkurować gospodarczo. W tej chwili jednak bogatsze kraje Unii chcą nam to utrudnić i wypchnąć z rynku - mówi Piotr Ozimek, właściciel firmy spedycyjnej.
Z Paryża Ludwik Lewin