Mówi Natalia, 34 lata. Matka czwórki dzieci: Nigdy nie chciałam dawać dzieci do żłobka. Jestem zdania, że dzieci będą się lepiej rozwijać emocjonalnie będąc z kimś bliskim niż z obcym wychowawcą. M.in. z tego względu chciała zostać w domu.
Wstaję o 6 rano. Pół godziny później budzę dzieciaki na śniadanie. Czasem jest to jajecznica lub zupa mleczna, ale najczęściej kanapki. Z serem, dżemem, szynką. Najważniejsza jest tutaj szybkość.
Następnie muszę ich przypilnować, żeby się ubrały. To bywa ciężkie, zwłaszcza jeśli ma się w domu 6-letnią niewiastę, która o siódmej rano ma problem decyzyjny, jaki kolor bluzki pasuje jej do sukienki i myśli nad tym kwadrans (śmiech).
Potem odwożę do szkoły i przedszkola. Na szczęście na razie są to tylko dwie placówki do obskoczenia.
Wracam do domu i ścielę pięć łóżek: cztery, w których śpią dzieci i jedno w naszej małżeńskiej sypialni. Następnie odkurzam i sprzątam oraz robię obiad. Nie ma też dnia bez zrobienia prania. Inaczej chaos byłby nie do ogarnięcia. Często muszę zrobić też zakupy, choć zwykle odpowiedzialny za to jest mąż. Z prostego powodu: żeby zadbać o zaopatrzenie dla 6-osobowej rodziny to trzeba wziąć torbę Ikei, a nie zwykłą siatkę.
Mąż wraca do domu ok. 16. To plus, bo może pomóc w zawiezieniu dzieci na dodatkowe zajęcie czy odrobieniu pracy domowej. Zwłaszcza na początku edukacji dzieci to ważne, by przypilnować nauki. Dlatego czasem tylko przy jednym dziecku spędzam nawet ponad godzinę.
Dochodzi do tego organizacja spotkań z kolegami i koleżankami moich pociech. To, że mam czwórkę dzieci, a nie mniej, nie będzie oznaczać, że będą pokrzywdzone towarzysko. Jest to dla mnie bardzo ważne. Na to muszę się spiąć i znaleźć siły.
Czasem do obowiązków dochodzą do tego wizyty u lekarza. Wypadają o różnych godzinach i wymagają koordynacji z zajęciami reszty dzieci.
Dzień kończymy ok. 18-19. To czas na czytanie książek i kąpiel. Potem dzieci powoli idą do łóżka.
Nie da się tak całkowicie wyłączyć. W weekendy nie przestaje przecież być matką. Też trzeba zapewnić dzieciom jakieś rozrywki, choćby wyjście na spacer. To także czas na budowanie relacji. W tygodniu nie ma czasu, by pograć w planszówki, czy wziąć małych na karmienie wiewiórek w Łazienkach.
Czasu wolnego mam bardzo mało. Ale bardzo cenię swój komfort psychiczny i fizyczny i zawsze uda mi się wyszarpnąć godzinę na czytanie książki czy pójście na fitness.
Nieaktywne zawodowo?
Takich kobiet jak Natalia jest w Polsce cztery miliony. Dla polskiej gospodarki, opisanej za pomocą statystyk, plasują się one w rubryce „kobiety nieaktywne zawodowo”. To bardzo mocne słowa do opisania ich sytuacji, by nie powiedzieć, że brutalne. Sugerują istnienie grupy osób, która żyje na garnuszku innych, a dla bilansu ekonomicznego jest wręcz szkodliwa.
Tymczasem pracujący w tzw. unpaid work, czyli nie tylko kobiety dbające o dom (choć one stanowią zdecydowaną większość), ale także stażyści czy wolontariusze, to aż jedna trzecia polskiego PKB. Ile z tej wartości wytwarzają Polki w gospodarstwach domowych? Nie wiadomo, ale postanowiliśmy to policzyć. Na przykładzie Natalii właśnie.
Natalia twierdzi, że najwięcej, bo ponad jedną trzecią czasu, spędza na sprzątaniu. Według raportu portalu wynagrodzenie.pl średnia płaca w tym zawodzie to ok. 2500 zł, czyli nieco więcej niż płaca minimalna. Nasza bohaterka mogłaby liczyć na około jedną trzecią tej kwoty – czyli 820 zł.
Tylko ciut mniej dnia naszej bohaterce pochłania pomoc dzieciom przy odrabianiu lekcji i nauce. Przeciętne wynagrodzenie nauczycieli kształtuje się na poziomie ok. 4,5 tys. zł. Przyjmujemy, że Natalia może liczyć w tym wypadku na nieco mniej niż jedna trzecia wynagrodzenia, czyli 1300 zł.
Następną kolejności rzeczą, nad którą Natalia spędza najwięcej czasu jest gotowanie. Kucharze zarabiają różnie. Najlepsi – po kilkanaście tysięcy miesięcznie. Mediana zarobków tego zawodu w Warszawie (czyli suma, od której połowa zarabia więcej a druga mniej) wynosi mniej więcej ok. 4,5 tys. zł. Bohaterka tego tekstu jedną czwartą swojego czasu poświęca na gotowanie. Może nie serwuje swojej rodzinie kuchni typu fine dining rodem z restauracji Wojciecha Modesto Amaro, ale gotowanie dla sześciu osób trzech dań dziennie na pewno do łatwych nie należy. Przyjmijmy więc ostrożnie, że za swoją pracę na cały etat dostawałoby 6,5 tys, zł. Jedna czwarta tej kwoty to ok. 1650 zł.
Natalia robi też sporo kilometrów za kółkiem. Przede wszystkim odwozi dzieci z i do szkoły. Dochodzą do tego dojazdy na zajęcia dodatkowe czy do koleżanek i kolegów. Gdyby Natalia pracowała na pełny etat jako taksówkarz, zarabiałaby (po odjęciu kosztów) ok. 3,5-4 tys. zł. Nasza bohaterka twierdzi jednak, że za kółkiem spędza 10 proc. swojego czasu. Do jej portfela zarobków powędrowałoby wiec ok. 375 zł.
Jak podkreśla Natalia, czasem musi występować jeszcze w kilku rolach. Np. mediatora czy lekarza pierwszego kontaktu (tudzież pielęgniarki). To zdarza się incydentalnie i bardzo trudno policzyć wartość tej pracy. Ale na potrzeby tego materiału uwzględnimy ten wysiłek jako dodatkowy bonus w postaci niewielkiej sumy 400 zł.
Prawie jak średnia płaca
Razem wychodzi więc, że Natalia wykonuje pracę wartości 4545 zł. Czy to wyliczenie jest wiarygodne? Absolutnie nie. Takie proste dodawanie części pensji z różnych zawodów w ogóle nie odnosi się do sytuacji, w której znajduje się Natalia, tj. pracy po 10-12 godzin dziennie przez siedem dni w tygodniu. Uwzględniając te okoliczności należy uznać nasze szacunki za bardzo, ale to bardzo konserwatywne.
Niemniej ta suma i tak daje wyobrażenie o sytuacji matek w Polsce. Przecież to mniej więcej tyle, ile wynosi średnia płaca w Polsce. Średnia, czyli dla większości zatrudnionych nieosiągalna. Albowiem najczęstszym wynagrodzeniem, które występuje w polskiej gospodarce jest 1511 zł netto, czyli ponad dwa razy mniej niż po odliczeniu składek i podatków wynosi uśredniona pensja pracujących Polaków.
Taką pracę wykonują w Polsce kobiety sklasyfikowane jako nieaktywne zawodowo. A więc nie zasługujące na świadczenia emerytalne. Ten problem trzeba jednak rozwiązać, choćby z powodu problemów z rodzeniem dzieci. – Jeżeli chcemy, żeby rodziło się więcej dzieci, to musimy stworzyć ku temu warunki. Samo 500+ to za mało – stwierdza w rozmowie z nami Alicja, matka jednego dziecka (drugie w drodze). – Są kobiety, które zabezpieczają dom i organizację życia rodziny. W momencie, gdy mąż odchodzi, umiera czy coś mu się odwodzi, to zostają na lodzie – dodaje. Jej zdaniem rozwiązaniem mogłyby być emerytury wypłacane kobietom pracującym w domu bezpośrednio z budżetu. Albo, gdyby mąż i żona dogadali się, że kobieta nie pracuje w zawodzie, to państwo dzieliłoby wypracowaną przez męża emeryturę na ich oboje.
- Dobrym rozwiązaniem dla matek byłoby, gdyby okres wychowania dzieci zaliczyć im do świadczeń emerytalnych – stwierdził na antenie programu „Money. To się liczy” Stanisław Szwed, wiceminister pracy, rodziny i opieki społecznej. Natomiast najnowszym pomysłem polityków partii rządzącej jest, aby zapewnić emeryturę z ZUS-u kobietom, które urodzą co najmniej trójkę dzieci. Na razie jednak Ministerstwo Rodziny, Pracy i Opieki Społecznej nie odpowiedziało na tę inicjatywę.
Niemniej strach o emeryturę to i tak tylko jeden z problemów, z którymi muszą uporać kobiety pracujące w domu. Inny to zapewnienie dzieciom takiej infrastruktury, jak żłobki, przedszkola czy świetlice, aby je odciążyć od obowiązków. Bowiem nie wszystkie są takie, jak Natalia, która dzieci po prostu chce mieć przy sobie.