Prawdziwa wojna - tak można opisać stosunki polskich i ukraińskich kierowców. Ci pierwsi oskarżają drugich o brak umiejętności, szaleńczą jazdę, a nawet podrabianie dokumentów. I mówią wprost: nasi pracodawcy są tak przyciśnięci, że biorą do pracy, kogo popadnie.
"Praca od zaraz". Tak kończy się większość ofert pracy dla szoferów. Jak wynika z analiz firmy PwC, brakuje w sumie 100 tys. kierowców ciężarówek. W efekcie firmy są gotowe opłacić część szkoleń i badań za kandydata, byle tylko mieć pracownika. Lata temu była to sytuacja niewyobrażalna. Dziś przedsiębiorcy ratują się głównie Ukraińcami i Białorusinami.
W 2016 r. w Polsce było już 20 tys. kierowców ze Wschodu. Rok wcześniej "tylko" 10 tys. A w tym roku ich liczba dobija już do 40 tys. Mniej więcej tyle liczy też facebookowa grupa "Kierowcy w Polsce", z której korzystają głównie Ukraińcy. To prawdziwy targ ofert. Codziennie pojawia się tam 300 wpisów.
Od dłuższego czasu polscy kierowcy zalewają sieć swoimi uwagami. Skarżą się na ukraiński styl jazdy, zarzucają brak umiejętności, sugerują nawet podrabianie uprawnień.
- Kilka dni temu przez ponad godzinę cały plac pod firmą był zablokowany - opowiada money.pl Jan, zawodowy kierowca. - Ciężarówki stały już nawet na ulicy. Dwóch chłopaków z Ukrainy męczyło się z odpowiednim ustawieniem naczepy. Przez godzinę nie mogli tego zrobić, wycofać. No cuda. Koniec końców stanęli po prostu na skos. I tyle - mówi nasz rozmówca. I zapewnia, że to wcale nie jest jednostkowa sytuacja.
- Na rynku brakuje rąk do pracy. I firmy są tak przyciśnięte, że już zatrudniają byle kogo. Jak ma papiery, to dostaje kluczyki i jeździ. Aż spowoduje wypadek lub zniszczy towar albo całą ciężarówkę. I wtedy przychodzi opamiętanie - dodaje.
Podobne głosy słyszymy też od urzędników. - Niektórzy Ukraińcy jeżdżą tyle, ile szef każe, a nie tyle, ile mówią przepisy. Nie nauczyli się jeszcze odmawiania, bo boją się o pracę. Często nie wiedzą, że po prostu nie mogą jechać dalej. Podczas kontroli bronią się zapewnieniami szefa, który ich po prostu nabrał. Od dawna powinniśmy mieć dla nich ulotki o ich podstawowych prawach i obowiązkach w zrozumiałym języku - przyznaje anonimowo jeden z pracowników Inspekcji Transportu Drogowego.
W Polsce zarejestrowanych jest 400 tys. ciężarówek. Skontrolować wszystkich się po prostu nie da. Warto jednak dodać, że przekraczanie limitu czasu pracy to domena nie tylko przyjezdnych. I kierowcy z Polski mają na tym polu wiele do wyjaśnienia.
Jan zarzeka się, że nie chodzi mu o zazdrość ani niechęć do obcych. - Dla polskich kierowców przecież to nie jest konkurencja, bo z pracą nie ma żadnego problemu. Dla wszystkich jest miejsce - dodaje. W branży transportowej jest prawie 40 lat. Woli zachować anonimowość. Dlaczego? Bo nie chce, by ktoś przypiął mu właśnie łatkę nacjonalisty. - Martwi mnie to, jak niektórzy jeżdżą. Powinniśmy sprawdzać kierowców, a nie rzucać się na każdego chętnego - mówi.
- Nie mam nic do Ukraińców. Niech sobie zarabiają u nas, pracują i żyją. Jeżeli jesteś dobrym pracownikiem, to na pewno ci nie zaszkodzą - mówi money.pl Andrzej, kolejny kierowca.
Ale wzrost ogólnej liczby pracowników z Ukrainy w Polsce widać też w innych statystykach - policyjnych. Ukraińcy stanowią prawie 40 proc. uczestników wypadków (mowa o zdarzeniach z udziałem obcokrajowców). W 2016 r. na koncie mieli też 4 tys. kolizji. To prawie cztery razy więcej niż drudzy w zestawieniu Niemcy. 12 lat wcześniej - w 2006 r. - to właśnie nasi zachodni sąsiedzi królowali w statystykach wypadków i kolizji.
Jazda
Zanim kierowca spoza UE będzie mógł pracować i jeździć w Polsce, musi zdobyć odpowiednie uprawnienia. Oczywiście musi posiadać też pozwolenie na pracę w kraju. Taki dokument dotyczy każdego obcokrajowca spoza UE, który chcę u nas znaleźć zatrudnienie.
Oprócz tego przyszły kierowca powinien mieć prawo jazdy z odpowiednią kategorią, badania lekarskie i psychologiczne oraz wstępną kwalifikację lub okresowe szkolenie. Te ostatnie dokumenty potwierdzają, że potrafi jeździć.
Najłatwiej zdobyć kwit na szkolenie okresowe. Każdy kierowca zawodowy musi je przejść co 5 lat. Problem w tym, że to jedynie odsiedzenie 35 teoretycznych zajęć. Nie ma żadnego egzaminu. Płacisz, siedzisz, dostajesz papier i jeździsz.
- Kilka tygodni temu przechodziłem właśnie okresowe szkolenie. Obok mnie siedzieli dwaj Ukraińcy. Przesiedzieli cały kurs i dostali papierek. Ale mam wątpliwości, czy chociaż połowę wykładów zrozumieli - mówi nam Waldemar, kolejny kierowca zawodowy. Z transportem związany od 20 lat. - Raz na pięć lat warto sobie niektóre rzeczy przypomnieć, to chyba normalne - mówi.
Na rynku pojawiają się już oferty w języku rosyjskim, ale to wciąż rzadkość. Częściej są za to oferty e-learningowe. Część z pozwoleń do kierowania 20-tonową ciężarówką robi się więc przez internet.
Kwalifikacja wstępna to już bardziej wymagający kurs. Test przeprowadzany jest w większości miejsc w języku polskim. Ten wymóg dotyczy jednak tylko osób, które prawo jazdy na kat. C uzyskały po 10 września 2009 r. Pozostałym wystarczy jedynie np. e-learningowe szkolenie okresowe.
Danych dotyczących tego, ilu zatrudnionych w Polsce obcokrajowców skorzystało z łatwej ścieżki, a ilu z trudniejszej, nie sposób znaleźć.
Tylko poważne oferty biznesowe
"Praca dla kierowców z Ukrainy, Rosji i Białorusi. Pomagamy wyrabiać wizę, załatwiamy badania w Polsce" - to jedno z licznych ogłoszeń o pracę dla kierowców ze Wschodu. W sieci jest ich pełno, znalezienie to zaledwie kilka kliknięć. Firma zaczyna ustalanie szczegółów tylko wtedy, gdy ma chętnego na przynajmniej pięciu pracowników.
"Kierowcy z Ukrainy od zaraz. Pomagamy sprowadzić, załatwiamy papiery" - brzmi kolejne ogłoszenie. Firma wyciąga z Ukrainy tylko tych pracowników, którzy nie muszą robić pełnej kwalifikacji wstępnej. - Jest szybciej i mamy bardziej doświadczonych kierowców - przyznaje wprost osoba odbierająca połączenia. Mogą to być osoby, które liczne uprawnienia na kierowanie pojazdami zrobiły jeszcze w wojsku.
- Robią takie szkolenie, niewiele się uczą, a później nikt ich nie sprawdza. I w efekcie jeżdżą dramatycznie. W ostatnim czasie zauważyłem, że często ci mniej ogarnięci jeżdżą w parach. Jeden jest kierowcą, drugi mu pomaga. Pieniędzmi dzielą się na pół, a i tak zarabiają więcej niż u siebie - mówi money.pl inny kierowca. Jego szef zrezygnował z pracy pięciu osób zza wschodniej granicy.
Nie jest jednak tak, że narzeka się na każdego Ukraińca. W sieci pojawiają się też głosy zadowolonych przedsiębiorców. "Zatrudniam dwóch, z każdego jestem zadowolony. Polscy pracownicy wcale nie są święci, więc powinni siedzieć cicho" - pisze jeden z przedsiębiorców. Drugi mu wtóruje i jest zadowolony z kilku pracowników. "Niczego nie niszczą, pracują sumiennie, dogadujemy się" - pisze.
Ripostuje im jednak kolejny kierowca. Proponuje, by sprawdzić, czy w ogóle jego pracownicy zdali kurs na prawo jazdy na Ukrainie. Podobne komentarze pojawiają się często.
- Chłopaki u mnie w firmie też się śmieją, że niektórzy to musieli dać w łapę urzędnikowi. Ile w tym prawdy? Nie wiem - mówi nasz rozmówca. Drugi nie ma już wątpliwości. - Tam idzie wszystko załatwić. Przez lata pracowałem we Włoszech i miałem okazję spotkać chłopaka z Ukrainy. Wprost przyznał się, że wykształcenie ma kupione. Nikt mi nie powie, że tam nie ma korupcji - opowiada money.pl.
Zarzuty polskich kierowców mogą być tylko czystą złośliwością. Nikt nie ma na to dowodów.
W internetowych przepychankach o kierowców z Ukrainy rzadko biorą udział przyjezdni ze Wschodu. Znalezienie kilku ich wypowiedzi to niezwykle trudne zadanie. W ich obronie kilka miesięcy stanęło Stowarzyszenie Polskie Forum Transportu. Stowarzyszenie zareagowało na materiał Wojewódzkiego Inspektora Transportu ze Szczecina, który opublikował materiał "Ukraiński styl jazdy". Stowarzyszenie zarzuciło autorowi materiałów dyskryminację. Podkreśla, że jednostkowe przypadki o niczym nie świadczą. Sugeruje za to, że wciąganie wszystkich do jednego worka ma źródło w niechęci do Ukraińców.
"Większość z nas to byli inżynierowie, nauczyciele, pracownicy innych branż. Czyli ludzie z założonymi rodzinami i problemami. Praca w Polsce to jak manna z nieba" - tłumaczy na forum dla kierowców Paweł z Ukrainy. Dodaje, że ma skończoną szkołę muzyczną i mógłby dzieci uczyć muzyki. Ale woli zarabiać jako kierowca. Spłacił dzięki temu kredyt za mieszkanie. "Radość mnie rozpiera, że moje dziecko nie będzie biedować. Bez pracy w Polsce nie miałbym na to szans" - dodaje. Nie reaguje na zaczepki, że jego koledzy nie potrafią jeździć.
Poprosiliśmy Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego o informację, jak sprawdza legalność wystawionych za granicą praw jazdy. Zapytaliśmy też, czy Inspekcja ma możliwość zweryfikowania, czy wspomniany kierowca nabył uprawnienia w legalny sposób. Innymi słowy: czy ich nie kupił i czy potrafi jeździć. A jeżeli ma z tym problemy, to co ITD może zrobić.
Na oficjalną odpowiedź czekamy, ale o tym, że problem nie jest wybujały, przekonuje nas anonimowo jeden z pracowników ITD. - Jakość kierowców ciężarówek na polskich drogach dramatycznie spada. To widać i wie o tym każdy, kto jest związany z transportem. W większości przyjezdni nie znają języka polskiego. Niektórzy potrafią kilka słów, inni nic. W efekcie jeżdżą tyle, ile im każe szef, a nie tyle, ile powinni według przepisów. Nad tym należy popracować - tłumaczy. Sugeruje między innymi krótką kampanię skierowaną właśnie do kierowców mówiących po rosyjsku.
Konsekwencje braku takiej kampanii? - Jeśli zamiast 9 godzin na dobę, będą jeździć 19 godzin, to proszę na drodze uważać na każdą ciężarówkę. Bo jej kierowca może nawet nie zauważyć momentu, w którym rozjedzie pana auto - mówi.
To on rok temu alarmował money.pl, że na polskich drogach jest wiele ciężarówek-chłodni ze Wschodu, które nie mają odpowiednich badań technicznych. Najczęściej mają podrabiane dokumenty.
Zobacz także: Ciężarówki-chłodnie ze Wschodu jeżdżą po Polsce nielegalnie? Ministerstwo i Inspekcja kłócą się o przepisy