W ciągu kilkunastu godzin biznesowe imperium Kulczyków otrzymało dwa silne ciosy. Dlaczego służby uderzyły właśnie teraz? Motywacje mogą być polityczne albo biznesowe. Przyglądamy się obu hipotezom.
Przypomnijmy. W niedzielę prokuratura krajowa poinformowała, że rusza śledztwo dotyczące budowy i eksploatacji autostrady A2 przez spółkę Autostrada Wielkopolska, w której Kulczykowie mają duże udziały. Polecenie wydał minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Prokuratura ma zbadać, czy funkcjonariusze publiczni nie przekroczyli uprawnień i czy dopełnili obowiązków przy zawieraniu umów na budowę i eksploatację pierwszego i drugiego odcinka autostrady A2.
Z komunikatu prokuratury można jednak wnioskować, że służby nie tyle chcą sprawdzić, czy doszło do nieprawidłowości, ile mają już pewność. Funkcjonariusze publiczni "działali w celu osiągnięcia korzyści majątkowej na rzecz spółki Autostrada Wielkopolska S.A. Na skutek tych działań w nienależyty sposób zabezpieczone zostały interesy ekonomiczne i prawne Skarbu Państwa oraz obywateli. W nieprawidłowy sposób sprawowany był także nadzór nad realizacją zawartych umów" - czytamy w komunikacie.
Wątek pierwszy: polityczny
Z kolei w poniedziałek rano przyszedł drugi cios, tym razem dotyczący prywatyzacji Ciechu. Do akcji wkroczyło CBA. Efekt: sześcioro aresztowanych, w tym Paweł T., który jako wiceminister skarbu nadzorował tę prywatyzację, oraz ówczesny radca ministra, dyrektor i główny specjalista z ministerstwa skarbu. Do tego dwóch ekspertów firmy finansowej, która sporządzała wycenę prywatyzowanej spółki.
Na akcję zareagowała warszawska giełda. Kurs Ciechu zaczął spadać.
Szefowa komunikacji Kulczyk Investment Katarzyna Mazurkiewicz zwraca uwagę w rozmowie z money.pl, że nikt z tej firmy nie został zatrzymany. Natomiast sam proces prywatyzacji chemicznej spółki był transparentny. - Cena w wezwaniu była, zgodnie z regułami rynku kapitałowego, ustalona w oparciu o średnią wycenę spółki z ostatnich sześciu miesięcy poprzedzających wezwanie, a każdy inny potencjalny inwestor miał czas i możliwości zaoferowania wyższej ceny. Nikt tego nie zrobił, co potwierdza, że cena zaoferowana przez KI Chemistry była godziwa - zauważa.
Prywatyzacja Ciechu jest od dawna uważana przez PiS za jedną z największych afer rządów PO-PSL. Prezes Jarosław Kaczyński wymienia ją jednym tchem z Amber Gold i śledztwem smoleńskim. Uważa też, że odpowiedzialność ponosi Donald Tusk.
W lutym "Financial Times" napisał, że podczas rozmów z kanclerz Angelą Merkel Jarosław Kaczyński miał odmówić poparcia Donalda Tuska w staraniach o reelekcję na stanowisku szefa Rady Europejskiej. Prezes PiS miał zasugerować, że Tusk może zostać objęty przez Polskę europejskim nakazem aresztowania.
Sięgnijmy do wywiadu Kaczyńskiego dla "Gazety Polskiej" z marca zeszłego roku.
- Spraw, w związku z którymi były premier Donald Tusk może mieć problemy, jest kilka: afera Amber Gold, prywatyzacja Ciechui w końcu wszystko to, co działo się po 10 kwietnia 2010 r.- liczne zaniedbania, zaniechania, łamanie prawa wprost - mówił wtedy prezes PiS.
Politycy PiS są przekonani, że Ciech został sprzedany po zaniżonej cenie, a państwo na tym straciło. Wiosną 2014 r. należąca do imperium Jana Kulczyka spółka KI Chemistry ogłosiła wezwanie do sprzedaży 66 proc. akcji spółki. Oferowała 29,5 zł za akcję. Po dwóch miesiącach podniosła cenę do 31 zł. Na wezwanie odpowiedział Skarb Państwa i OFE PZU Złota Jesień. Transakcję sfinalizowano w czerwcu. Skarb Państwa zarobił na prywatyzacji 619 mln zł.
Cena w wezwaniu została oparta na średnim kursie giełdowym spółki z sześciu miesięcy poprzedzających wezwanie. Ale Jan Kulczyk dobrze wykorzystał moment, bo akcje chemicznej firmy rosły, więc proponowana cena była niższa od wyceny giełdowej.
Odtąd było już tylko lepiej. Pod koniec 2014 r. akcje spółki warte były 42,61 zł, czyli o 37 proc. więcej niż cena obowiązująca przy prywatyzacji. Do końca 2015 r., czyli pięć miesięcy po śmierci Jana Kulczyka, wzrosła powyżej 86 zł. Daje to 180 proc. wzrostu w niecałe dwa lata - dla Kulczyków był to złoty interes, jeden z najlepszych w ich historii.
Katarzyna Mazurkiewicz przypomina, że kiedy KI przejmowała kontrolę nad Ciechem, spółka była zadłużona na ponad 1,2 mld zł.
- Późniejszy wzrost cen akcji był wynikiem tzw. renty właścicielskiej, czyli zaufania inwestorów do kompetencji i strategii nowego właściciela, sprzyjających okoliczności, czyli wzrostu cen i bardzo dobrej koniunktury na rynku sody, spadku kosztów głównych surowców, korzystnego kursu euro i dolara oraz spowolnienia głównych konkurentów, a także dalszej restrukturyzacji w tym uruchomienia ponad 650 projektów naprawczych oraz planów ekspansji globalnej w oparciu o potencjał, kontakty oraz kapitał Kulczyk Investments - wylicza.
Skąd wśród polityków PiS przekonanie o zaangażowaniu Tuska w tę prywatyzację? Z rozmów podsłuchanych w ramach tak zwanej afery taśmowej. Jedną z nagranych rozmów była wymiana zdań między Janem Kulczykiem a szefem NIK Krzysztofem Kwiatkowskim. Kwiatkowski mówił w niej, że zielone światło dla transakcji miał dać właśnie Tusk.
Śledztwo w sprawie Ciechu ruszyło w 2015 r., ale do tej pory - poza głośnym wejściem CBA do siedziby warszawskiej giełdy, którą kierował wówczas aresztowany w poniedziałek Paweł T. - było raczej cicho.
Wątek drugi: wiatraki
Ale uderzenie w Kulczyków z dwóch stron nie musi być motywowane politycznie. Od kilku miesięcy krążą plotki, że państwo - a właściwie jeden z kontrolowanych przez państwo koncernów - jest bardzo zainteresowany aktywami Polenergii, kontrolowanej pośrednio przez Kulczyków. A dokładnie farmami wiatrowymi na Bałtyku.
Prawo antywiatrakowe przeforsowane przez PiS bardzo restrykcyjnie ogranicza działalność farm na lądzie. Ale nie dotyczy już morza. Tymczasem Polenergia ma w tym względzie bardzo ambitne plany. Chodzi o budowę dwóch takich elektrowni wiatrowych na morzu. Ich planowana łączna moc to ok. 1,2 GW. Mają zacząć działać w 2022 i 2026 r. Firma ma już decyzje środowiskowe, pozwolenia na posadowienie sztucznych wysp, warunki przyłączenia, które umożliwiają podłączenie się do krajowego systemu przesyłowego, a także pozwolenia lokalizacyjne dla całej trasy morskiej kabla przyłączeniowego.
To kawał bardzo wartościowego tortu. Jak szacuje Polenergia, budowa farm pozwoli Polsce wyjść na pozycję lidera tego typu przedsięwzięć. - Jeśli uda się do 2030 roku zbudować na Bałtyku elektrownie wiatrowe o łącznej mocy 6000 MW, to polski PKB zyska 60 mld złotych, a rynek pracy wzbogaci się o dodatkowe 77 tys. nowych miejsc pracy - szacował w marcu zeszłego roku Jacek Głowacki, kierujący zarządem Polenergii.
Byłby to potencjał skupiony w prywatnych rękach, z dala od kontrolowanych przez państwo koncernów energetycznych.