W Narwi, niewielkiej wsi na Podlasiu, w trzy dekady powstał produkcyjny gigant. Przez trzydzieści lat z jednej fabryki zrobiło się siedem. Ich łączna powierzchnia równa jest 80 boiskom piłkarskim. Produkcja z Podlasia trafia m.in. do... Nowej Zelandii czy Chin.
Twórcą Pronaru, bo o nim mowa, czołowego producenta maszyn i urządzeń dla rolnictwa i transportu, jest Sergiusz Martyniuk (72 l.). W jego fabrykach powstaje codziennie 4 tysiące części z 600 ton stali. Money.pl rozmawiał z nim podczas Europejskiego Forum Rolniczego w Jasionce. Prezes przyleciał tam prywatnym samolotem, którym wystartował z własnego lotniska.
Adam Janczewski, money.pl: Jak w tak niedużej miejscowości jak podlaska Narew zbudować tak duże imperium?
Sergiusz Martyniuk, prezes PronarSp. z o.o.: Najważniejsza rzecz to postawić sobie cel. My obraliśmy różnorodność naszej produkcji. Nasze logo to trzy wektory - przecięte linie na ukos, które pokazują nieskończoność. Wektory rozchodzą się w różnych kierunkach - tak jak różnorodność naszej produkcji. Nawet jak jedna dziedzina lekko wypada, to firma stoi jeszcze na dwóch pozostałych.
Na rozwinięcie firmy do takich rozmiarów potrzeba też czasu. Mamy już za sobą 30 lat pracy. Każdego roku systematycznie dokładaliśmy cegiełkę. Podobnie dzieje się nie tylko z moją firmą, ale i z miastami, które się rozrastają. Systematycznie trzeba pracować nad wszystkim, nad sobą.
Zajmujecie się nie tylko produkcją i 30 lat temu zaczynaliście nie od produkcji, ale od handlu.
Nie udałoby się nam osiągnąć takich rozmiarów, gdyby nie eksport towarów na Wschód właśnie 30 lat temu. Wykorzystaliśmy ogromną niszę - dziennie wysyłaliśmy tam nawet dwa pełne pociągi. Przysłużyliśmy się tym samym polskim rolnikom, którzy mieli problemy ze zbyciem nadwyżki m.in. zebranego żyta. Po prostu znaleźliśmy świetne połączenie podaży z popytem. W biznesie trzeba mieć nie tylko pieniądze, ale i trochę szczęścia. My je mieliśmy.
Z tymi pieniędzmi, to też nie do końca. Pan tych pieniędzy nie chciał po prostu mieć, tylko chciał je cały czas inwestować, bo miał na względzie galopującą inflację.
Jak się w dzień zarobiło pieniądze, to następnego już się ich nie miało. Przez noc inflacja je zżerała i wartość tego pieniądza była o wiele niższa. My zrozumieliśmy, że trzeba zacząć sobie z tym jakoś radzić. Ze wspólnikami kupowaliśmy towar i potem za dzień, za dwa - sprzedawaliśmy.
Inni tracili, a my zarabialiśmy pieniądze. Potem doszliśmy do wniosku, że trzeba coś z nimi robić. Nie było pewności, żeby trzymać je w banku. Zaczęliśmy organizować sklepy. W tym czasie brakowało paliwa. Zrobiliśmy więc 20 stacji paliw, własną hurtownię paliw. Zaczęliśmy profesjonalnie się tym zajmować. Teraz w ofercie mamy nawet paliwo lotnicze.
Swego czasu miał pan tyle pieniędzy, że był wysoko w rankingu "Wprost" (w 1997 r. 11. miejsce - przyp. red.).
Teraz nie chcemy za bardzo się tym afiszować. Wolimy pokazywać to, że mamy siedem fabryk, a ich łączna powierzchnia produkcyjna to 210 tysięcy mkw. Jesteśmy w naprawdę dobrym miejscu, mamy ogromne możliwości i dajemy pracę ponad 2100 osobom.
Słyszałem, że uważa pan popularne ostatnio hasło "rynek pracownika" za duże uproszczenie.
Bardzo duże. W naszej firmie korzystamy z zaawansowanych technologii na wielu etapach produkcji. Zmierzamy w kierunku coraz intensywniejszego udziału manipulatorów, robotów. Z uwagą obserwujemy to, co dzieje się na Zachodzie.
Z dumą mogę jednak powiedzieć, że nawet ich prześcigamy - w końcu wiele naszych maszyn zaprojektowali nasi konstruktorzy. Wydajność takich linii produkcyjnych jest o wiele wyższa niż te, które oferowali nam producenci podobnych. Trzeba umieć takich ludzi pozyskać, zaoferować im odpowiednie warunki. Bo wymyślić to jest sztuka - z wdrożeniem jest już łatwiej.
Jak widać na waszej stronie internetowej, jednak prowadzicie rekrutację. Tych ogłoszeń jest dużo.
Na każde stanowisko prowadzona jest selekcja. Zatrudniamy tylko te osoby, które rzeczywiście uważamy za wartościowe. Tutaj nie może być przypadku. Ważne jest skończenie odpowiedniej szkoły i znajomość języka. Ogłoszeń jest dużo, bo firma ciągle się rozwija. Nie możemy ani na chwilę stanąć, bo to oznacza, że zaczęlibyśmy się cofać.
Mówi pan o pracownikach wykształconych. Pan takich zatrudnia - macie centrum naukowo-badawcze.
Jeżeli ktoś chce produkować i jest mowa o innowacjach, to musi prowadzić badania. Najpierw trzeba wymyślić, a potem trzeba to, przed wdrożeniem, dokładnie przetestować. Na to potrzeba czasu i pieniędzy. Badania nie zwracają się od razu. Trzeba cierpliwie czekać na efekt końcowy. My jesteśmy innowacyjni.
Dla przykładu: 15 lat temu stworzyliśmy laboratorium do badania felg. Badaliśmy moment końcowego zniszczenia. Teraz dzięki tym i innym badaniom jesteśmy trzecim producentem kół do maszyn wolnobieżnych na świecie. Wysyłamy je na wszystkie kontynenty świata. Na naszych kołach jeżdżą najwięksi producenci ciągników.
Kolejny przykład: jesteśmy producentem osi. Dzisiaj ciągniki jeżdżą z dużo większą szybkością niż kiedyś. Klienci proszą nas o przyczepy wielkogabarytowe, które udźwigną ponad 30 ton. My musimy zadbać, żeby ich osie wytrzymały przy tym obciążeniu, przy tej prędkości i wyhamowały. Działają tu ogromne siły. Mamy do tego specjalne urządzenie. O jego jakości świadczy fakt, że przyjeżdżają do nas z Drezna czy Lipska, żeby robić badania. Efektów nie trzeba szukać daleko.
Jesteśmy liderem rejestracji przyczep w Polsce - niezmiennie od 2003 roku. W Niemczech zajmujemy drugą lokatę. Bez zaawansowanych maszyn, bez centrum badawczo-rozwojowego nie bylibyśmy w stanie poradzić sobie na rynku. Znamy też dalszy kierunek - kolejne rozbudowy, kolejne innowacyjne maszyny, które pozwolą odpowiednio wykorzystywać potencjał intelektualny firmy. Mówi się, że w małych firmach można zrobić innowacyjny produkt. Jest to możliwe, ale mało prawdopodobne, dlatego że tu potrzebne są ogromne pieniądze.
Innowacyjne rozwiązania w dłuższej perspektywie, kiedy uda się je wdrożyć, mogą być opłacalne.
Przez rok robimy 5-7 patentów. To nie jest prosta sprawa. Jak coś patentujemy, to musimy najpierw to rozwiązanie sprawdzić na czystość patentową, bo być może ktoś w Niemczech czy w Anglii to zrobił. To też są pieniądze. To nie jest tak, że się po prostu robi albo się zrzyna, bo tak najłatwiej.
Wasza firma miała z tym problem. Sądziliście się z firmą z Niemiec.
Sądziliśmy się z Doppstadtem. Oskarżyli nas o skopiowanie projektu ich maszyny. Sprawę jednak wygraliśmy. Sąd przyznał, że nasze produkty są bardziej innowacyjne i bardziej funkcjonalne, więc nie może być mowy o kopiowaniu. To było niezwykle ważne orzeczenie. Wygraliśmy bowiem w niemieckim sądzie, na niemieckiej ziemi i z niemiecką firmą. To tylko potwierdza słuszność naszych argumentów oraz to, że za granicą boją się naszych.
Mówił pan o zagranicznych klientach i partnerach. Od jakiegoś czasu mogą do pana nie tylko przyjechać po podlaskich drogach, ale też dolecieć.
Do niedawna dojazd z Warszawy do Białegostoku był drogą przez mękę. W związku z tym postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Zrobiliśmy własny, tysiącmetrowy utwardzony pas startowy. Teraz powiększyliśmy go do tysiąca pięciuset. Mamy swoje samoloty płatowe, ośmioosobowe. Śmigłowce - dziewięcioosobowy i czteroosobowy. Z lądowisk korzysta nie tylko Pronar, ale też właśnie klienci, służby ratunkowe czy wojsko.
Nie czekaliście na polityków, którzy nie mogli się zdecydować na budowę lotniska.
Ja się w politykę nie mieszam. Sprawę postawiliśmy jasno - żeby robić biznes i być ciągle na topie, musimy mieć własne lotnisko. Dzięki temu na Europejski Kongres Rolniczy do Rzeszowa przyleciałem w 45 minut. Na największe targi rolnicze Agritechnica w Hanowerze, gdzie prezentowaliśmy swoje produkty, też dotarłem z własnego lotniska w Narwi.
Mówił pan, że wy jak zaczynaliście biznes, trafiliście na odpowiedni czas, mieliście dużo szczęścia. Czy uważa pan, że dziś młody przedsiębiorca może dojść do takiego poziomu i zbudować tak duże przedsiębiorstwo?
Może, tylko musi jasno określić cel i ciężko pracować. Latamy na Księżyc, niedługo też na Marsa. Wszystko jest możliwe.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl