"Nieprawda" - tak LOT komentuje doniesienia o niebezpieczeństwie 250 pasażerów lecących z Meksyku do Polski. Tuż po incydencie do pilotów trafiły biuletyny z jasnym przesłaniem - trzeba lądować jak najszybciej, bo ryzyko było, a rejs "był nieco wydłużony". Money.pl dotarł do tych dokumentów.
Marcowy lot z Meksyku do Polski na długo zostanie w pamięci polskiego przewoźnika. Maszyna miała problemy z silnikiem i musiała lądować awaryjnie. Jak donosi "Fakt", wstępnie miała to zrobić w Miami, ale trasa została wydłużona. Zdaniem dziennika tylko po to, by zaoszczędzić. Lądowanie w Miami wiązałoby się z dużymi kosztami, a pasażerowie nie mogliby opuścić terminala przez brak amerykańskich wiz. Koczowaliby na lotnisku, a LOT musiałby wysłać drugą maszynę. Byłby to wizerunkowy strzał w stopę.
LOT ripostuje, że żadnego zagrożenia nie było. Podkreśla, że jeden z silników był sprawny, więc lot do Nowego Jorku był bezpieczny. Naprawa drugiego, sprawnego silnika miała być tylko "zapobiegawcza". Cały materiał dziennika "Fakt" nazywany jest nieprawdą.
W wewnętrznych dokumentach sytuacja jest opisana zupełnie inaczej. Money.pl dotarł do tych materiałów. Warto je skonfrontować z oficjalnymi wypowiedziami przedstawicieli spółki. Publikujemy najważniejszą - pierwszą stronę dokumentu.
"Dzisiejszy biuletyn jest nudny, nie ma zdjęć i ciekawych przypadków, a jest wywar z przepisów". Tak zaczyna się biuletyn bezpieczeństwa samolotów Boeing 787, który przygotowuje co pewien czas LOT. Zwykle co miesiąc w panelu dla pilotów można znaleźć informacje dotyczące awarii w samolotach, problemów ze sprzętem, a nawet błędów w pilotowaniu. To porady, jak lepiej latać. Ale biuletyn 3/2018 wcale nie był taki nudny.
"Byliśmy bardzo blisko poważnych kłopotów" - tak pracownik LOT, pilot Tomasz Smólski pisze o feralnym rejsie z mesykańskiego Cancun do Warszawy.
Kilkanaście stron jest przypomnieniem obowiązujących przepisów i podkreśleniem, że Dreamlinery powinny lądować jak najszybciej po wykryciu usterki w którymkolwiek z silników. Dlaczego? "Bo wyłączenie jednego silnika gwałtowanie zwiększa prawdopodobieństwo awarii tego drugiego. Zmusza to nas do rewizji naszego podejścia do ETOPS". To nie są nasze wnioski. To wnioski z samego LOT-u.
ETOPS to w dużym skrócie certyfikat pozwalający samolotom dwusilnikowym latać na długich dystansach - określa też, ile samolot może spędzić w powietrzu od najbliższego lotniska awrayjnego. To m.in. właśnie dlatego samoloty z USA do Europy nie lecą w linii prostej.
LOT zakłada, że samolot może lecieć do kilku godzin na jednym silniku. Ale w biuletynie dla pilotów informacja jest jasna - przeciąganie tego czasu nawet w ramach limitu nie jest dobrym pomysłem. Jeżeli tylko się da, to trzeba lądować szybciej.
Co się wydarzyło podczas lotu z Meksyku? Jeden z silników wpadł w silne drgania i został wyłączony. Lot kontynuowany był na drugim. I to najważniejsze. LOT podkreśla, że nie było awarii drugiego silnika, tymczasem problemy były. I LOT sam określił ich konsekwencje.
W biuletynie jasno stoi: "Dobry" silnik zaliczył trzysekundowe problemy (w oryginale "engine surge"), co "mogło doprowadzić do jego wyłączenia". I dalej "po lądowaniu okazało się, że rzeczywiście ten 'dobry' silnik miał uszkodzenia uszczelniania sprężarki, kwalifikującej go do natychmiastowej wymiany. Załoga nie zdając sobie sprawy z kondycji 'dobrego silnika' ze względów opisanych w poprzednim biuletynie, skierowała się do JFK zamiast do najbliższego lotniska nadającego się do bezpiecznego lądowania wydłużając nieco lot na jednym silniku" (pisownia oryginalna).
O ile lot był wydłużony? Rzecznik LOT przekonuje, że odległość była podobna. Na forach lotniczych w komentarzach można znaleźć sugestię, że samolot był godzinę, maksymalnie półtorej od Miami i jednocześnie o dwie godziny od Nowego Jorku. Świadczyć ma o tym moment obniżenia pułapu lotu. Przyjmując, że analiza jest poprawna - to od 30 do godziny dłuższego latania.
"W przypadku wyłączenia silnika musimy w jak najkrótszym czasie lądować na lotnisku zapasowym, które się do tego nadaje i panuje tam odpowiednia pogoda" - czytamy w biuletynie bezpieczeństwa dla personelu pokładowego. "Na bok muszą odejść rozważania o dostępności drugiej załogi, mechaników, części, paliwa, hoteli i tak dalej" - pisze dalej Tomasz Smólski.
Jak zaznacza Smólski, piloci przyzwyczaili się do niezawodności silników od General Electric. Tymczasem w Dreamlinerach jest sprzęt od Rolls-Royce'a, które mają liczne problemy. "W PLL LOT Boeingi 767 z silnikiem GE, w którym zdarzyły się bodaj dwa wyłączenia przez dwadzieścia kilka lat, dały nam poczucie bezpieczeństwa, że wyłączenie jednego silnika w powietrzu nikomu nie podnosiło ciśnienia. Prawdopodobieństwo, że drugi silnik może się zepsuć w tym samym locie było minimalne. Rolls-Royce nauczył nas, że to nieprawda".
Zobacz także: Dramatyczny rejs LOT pod lupą amerykańskiej agencji. Od kilku miesięcy prowadzi w tej sprawie śledztwo
Jak zaznacza Smólski, "został zobowiązany" do przypomnienia definicji najbliższego odpowiedniego lotniska.
Warto kilka rzeczy podkreślić.
Adrian Kubicki, rzecznik LOT w rozmowie z TVP Info zaznacza, że odległość do lotniska Miami i Nowy Jork były podobne w momencie wykrycia usterki. Ale z dokumentu wynika, że trasa "została nieco wydłużona".
Rzecznik zaznacza, że drugi silnik był sprawny. Owszem - z pozoru. Badania wykazały, że lot na nim był ryzykiem.
Kubicki podkreśla, że remont obu silników był "dmuchaniem na zimne". Z dokumentów wynika, że nie było innej możliwości - silnik był niesprawny i kwalifikował się do natychmiastowej wymiany.
Warto też dodać, że załączone do biuletynu informacje od producenta samolotu Boeinga sugerują szybkie podejście do lądowania.
Posiadamy również biuletyn o numerze 4/2018, jednak nie ma w nim żadnych informacji dotyczących lotu z Meksyku. Skupia się za to na ewentualnych uderzeniach pioruna i zbyt długiej trasie hamowania podczas jednego z lotów. Sprawa z Cancun nie pojawia się ani razu przez kilkanaście stron.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl