Zmiany w programie 500+ mogłyby kosztować miliardy złotych. Zyskać mogłoby 105 tys. nowych rodzin, ale około 70 tys. kolejnych wypadłoby z programu. Jak wynika z szacunków money.pl, nowe rozdanie programu nie byłoby łatwe do wprowadzenia. Politycy PiS jednak już dementują informacje o rewolucji.
Nowy program "500+" miał mieć w sumie trzy zmiany: wyższy próg dochodowy, maksymalny limit zarobków i dłuższy czas wręczania pieniędzy z programu.
Z 800 do 1050 złotych miałby wzrosnąć próg dochodowy, uprawniający do pobierania 500+ na pierwszą osobę. Z drugiej strony miał zostać limit dochodu na osobę. Przysługiwałby rodzinom, w których dochód na osobę nie przekracza 3 tys. złotych. 500+ miałoby też przysługiwać rodzinom, w których są dzieci uczące się do 25. roku życia. Obecnie pieniądze wypłacane są za dzieci do 18. roku życia.
O takich zmianach napisał w czwartek dziennik "Super Express". Nowości miały być przedstawione w połowie miesiąca na konwencie partii.
Co z tymi zmianami?
Przeanalizowaliśmy wstępnie, ile mogłyby kosztować takie nowości. Nawet tak drobne zmiany w skutkach dla budżetu mogą być rewolucyjne. Wprowadzenie wszystkich to koszt kilku miliardów złotych co roku. Nawet podwyższenie progu dochodowego kosztowałoby ponad 600 mln zł. Stąd nie dziwi reakcja polityków PiS.
- To bzdury bez pokrycia. Ani w resortach, ani w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów nie toczą się żadne prace nad zmianami programu 500+ - powiedział Wirtualnej Polsce szef gabinetu politycznego premiera Marek Suski.
Jak wynika z szacunków money.pl - podwyższenie progu dochodowego to szansa dla 105 tys. rodzin, które już korzystają z programu na drugie dziecko. Przyznanie im świadczenia również na pierwsze dziecko to koszt około 630 mln zł rocznie.
W jaki sposób otrzymaliśmy tę liczbę? Szacunki tworzyliśmy dla rodziny 2 rodziców + 2 dzieci. Takich jest w programie najwięcej.
W tej chwili pieniądze - w ramach wypłat na pierwsze dziecko - pobiera 1,5 mln rodzin. Z tego 700 tys. zł to jedynacy, których podwyższenie progu dochodowego nie obejmie - i tak się łapali. A to oznacza, że około 800 tys. pobierających świadczenie również na pierwsze dziecko ma w rodzinie dwójkę pociech. To cenna informacja. Dzięki temu można oszacować, że 700 tys. rodzin (z 1,5 mln rodzin pobierających pieniądze, a mających dwójkę dzieci) dostaje środki tylko na 1 dziecko. Czyli dokładnie ta grupa jest zainteresowana podnoszeniem progu dochodowego.
Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, pensją w wysokości 2 tys. zł netto musi się zadowolić około 15 proc. Polaków. Przyjęliśmy, że taki sam odsetek o tych zarobkach jest w grupie rodzin z programu. W końcu przystępowali do niego wszyscy z tej grupy. Stąd można szacować, że potencjalna zmiana w 500+ to szansa dla około 105 tys. rodzin. W tych wyliczeniach nie pojawiają się jedynacy, którzy wpadną do systemu, a w tej chwili ich rodzina nie pobiera żadnych pieniędzy. To podniesie liczbę nowych beneficjentów.
Jest jednak duże "ale". Tak jak część rodzin zyskałaby, tak część by straciła. Ci, których dochód na osobę w rodzinie wynosi ponad 3 tys. zł, nie otrzymaliby świadczenia. To oznacza, że w rodzinie czteroosobowej do wydania musi być ponad 12 tys. zł netto. To około 15 tys. zł brutto. Zarobki na poziomie 7,5 tys. zł - według GUS - to znów domena zaledwie 10 proc. Polaków (więcej mężczyzn niż kobiet). Stąd można wyliczyć, że w grupie najliczniejszej straci 70 tys. rodzin. A na tym idzie zaoszczędzić 420 mln zł.
Dlaczego nie uwzględniamy większych rodzin? Bo tutaj zupełnie inaczej rysują się możliwe zarobki rodziców, które wyrzucą ich z systemu. To skomplikowałoby szacunki.
W efekcie te dwie zmiany to dla budżetu 210 mln zł różnicy. Na tym jednak nie koniec. Ponieważ program miał zostać rozciągnięty do 25. roku życia w przypadku osób uczących się, dałoby to dodatkowy koszt.
Osiem miliardów na uczących się dorosłych
Zmiana dotknęłaby 2,8 mln osób. Skąd ta liczba? To suma średniej urodzeń siedmiu roczników w latach 1995 - 2001. A to właśnie te osoby albo teraz już studiują, albo mogły studiować.
Z szacunków CBOS wynika, że na uczelnie wyższą wybiera się mniej więcej co drugi młody człowiek. A to by oznaczało, że na dodatkowe pieniądze załapie się 1,4 mln rodzin (to ci, którzy już dawno skończyli 18 lat i właśnie kończą studia i ci, którzy dopiero je będą zaczynać). W jednym roku na ich wypłaty poszłoby aż 8 mld zł. Nawet gdyby przyjąć, że wyliczenia mają 50 proc. margines błędu, to tylko ta jedna zmiana kosztowałaby miliardy. Trzeba jednak oddać, że ostateczną kwotę zmniejszą rodziny, w których studenci pójdą do pracy. Jeżeli pojawi się górny próg, to za sprawą dorabiania sobie na boku jednego z dzieci, łatwo go będzie przekroczyć.
Co pokazują powyższe wyliczenia? Że nawet tak z pozoru drobna zmiana w ogromnym programie jest rewolucją.
To oczywiście tylko szacunki - i to ewentualnych wydatków na świadczenia. Wielokrotnie Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej szacowało, że wprowadzenie górnego progu dochodowego znacznie skomplikuje system. Bartosz Marczuk, wiceminister w resorcie kilkukrotnie wyliczał, że wprowadzenie progu na poziomie 5 tys. zł przyniosłoby oszczędności w postaci 80 mln zł. Jednocześnie podkreślał, że więcej resort musiałby wydać na koszty administracyjne.
A trzeba dodać, że jeszcze niższy próg dochodowy objąłby większą grupę rodzin. Czyli na administrację można by wydawać jeszcze więcej.