Jedna czwarta środków z OFE ma trafić do Funduszu Rezerwy Demograficznej, a pozostałą część dostaniemy na indywidualne konta emerytalne. Taką rekomendację po zakończeniu "przeglądu emerytalnego otrzymał" resort pracy. Oznacza to, że fundusze zgromadzone przez przyszłych emerytów mogą być znowu okrojone. Jarosław Kaczyński kusił Polaków, mówiąc, że to prezent dla nich, tymczasem sprawa może mieć drugie dno. Nie dość, że oznacza poważne konsekwencje dla giełdy i gospodarki, to niewykluczone, że tak naprawdę chodzi o wielomiliardowe zadłużenie państwowego Banku Gospodarki Krajowej.
W 2014 r. w ramach tzw. reformy emerytur rząd premiera Donalda Tuska przesunął połowę środków z kont Otwartych Funduszy Emerytalnych na konta w ZUS. Były to obligacje Skarbu Państwa. W ten sposób zmniejszył się oficjalny dług publiczny. Dzięi temu kilka lat po „reformie” można nadal uchwalać budżety z deficytem. W przeciwnym wypadku państwo zmuszone byłoby do okrojenia wydatków do poziomu środków otrzymywanych w podatkach. Niemożliwy byłby więc program Rodzina 500+, który finansowany jest właśnie deficytem.
Z rekomendacji ZUS w sprawie zmian w systemie emerytalnym przesłanej do Ministerstwa Rodziny Pracy i Polityki Społecznej wynika, że plan przejęcia części środków zgromadzonych w OFE wciąż jest aktualny. Rząd Beaty Szydło, idąc w ślady swoich poprzedników z Platformy Obywatelskiej i PSL, ma zamiar zabrać kolejny pakiet pieniędzy z OFE, redukując tym samym dług publiczny o 36 mld zł.
Ta kwota zbliżona jest zresztą do rocznego deficytu budżetowego, co oznacza, że ewentualne jej przejęcie da możliwość swobody budżetowej i wydawania wielkich sum na programy socjalne o około rok dłużej.
Jedna czwarta dla państwa, trzy czwarte dla nas
Kapitały z OFE warte na koniec sierpnia 144 mld zł trafić mają w 25 proc. na Fundusz Rezerwy Demograficznej, a w 75 proc. na Indywidualne Konta Emerytalne, prowadzone w ramach obecnego tzw. trzeciego filara ubezpieczeń społecznych - proponują autorzy rekomendacji po przeglądzie emerytalnym. Gdy pierwszy raz o tej propozycji wspomniał w lipcu Jarosław Kaczyński, nazwał ją "prezentem dla Polaków".
Proporcje podziału środków z funduszy emerytalnych nie są przypadkowe. Uwzględnia po prostu to, w co inwestują otwarte fundusze emerytalne. Średnio jedną czwartą ich portfela stanowią obligacje firm, depozyty i inne „nieakcyjne” papiery wartościowe. Pozostała część to akcje spółek giełdowych. Tych rząd najwyraźniej nie chce (jeszcze?) przejąć w związku z potencjalnymi oskarżeniami o nacjonalizację, które by się wtedy z pewnością pojawiły, i utratą wiarygodności na rynkach międzynarodowych, która jest nam potrzebna, bo tam rząd sprzedaje obligacje.
Skąd aż tak dużo akcji w portfelach OFE? Choć od 2016 roku mogą inwestować w akcje minimalnie 35 proc. wartości portfela, to nadal utrzymują aż 75 proc. portfela w tych ryzykownych papierach wartościowych. Taki poziom inwestycji nakazywała co prawda ustawa, ale... dwa lata temu.
Dlaczego więc fundusze nadal trzymają tak dużo akcji, skoro z nazwy są „emerytalne” i powinny być przygotowane do ochrony kapitału przyszłych emerytów? Wynika to z rozmiarów funduszy.
Na koniec sierpnia udziały OFE w samych tylko polskich spółkach miały wartość 108 mld zł. To aż 20,6 proc. kapitalizacji wszystkich polskich spółek giełdowych! Rzucenie choć połowy tego pakietu na rynek oznaczałoby krach.
Na lekką redukcję portfela akcji pozwoliły sobie tylko mniejsze fundusze: Aegon (do 68,5 proc. wartości) i Allianz (69,6 proc.), które mają po 4 proc. rynku OFE. Te największe: Nationale Nederlanden i Aviva mają odpowiednio 77 i 76 proc. aktywów w akcjach.
Akcji nie dostaniemy. Musimy się zadowolić czym innym
W jakiej formie dostaniemy swoje „trzy czwarte”? Nie jako akcje, a to z prostego powodu - nie dałoby się równo podzielić pakietów akcji z OFE pomiędzy 16,5 mln osób, których składki trafiły do funduszy.
Zgodnie z rekomendacjami ZUS, w zamian za jednostki w OFE, dostaniemy jednostki w funduszach inwestycyjnych, zarządzane przez te same firmy, co dotychczas. Czyli fundusz inwestycyjny zamiast emerytalnego i to wart mniej? Z pozoru wydaje się, że to oczywista strata. Nic bardziej mylnego.
Członkowie OFE co prawda tracą 25 proc. swojego portfela, ale przecież i tak kilka lat temu Trybunał Konstytucyjny orzekł, że pieniądze w OFE nie są obywateli, ale państwa. Można więc śmiało powiedzieć, że nie tyle tracą 25 proc., co zyskują pozostałe 75.
Fundusze trafić mają na nasze konta IKE, a te miałyby być nadal „formułą dobrowolnego oszczędzania, bazującego na odpowiedzialności ubezpieczonych”, jak podaje w rekomendacji ZUS. Skoro IKE działać ma tak jak obecnie, to oznacza, że jednostki funduszy inwestycyjnych można by na przykład sprzedać, a za uzyskane pieniądze kupić, powiedzmy, fundusz inwestujący w złoto czy nieruchomości. A z IKE pieniądze można przecież nawet obecnie wypłacić - tyle że jeśli zrobimy to przed 60. rokiem życia, to zapłacimy tzw. podatek Belki.
Z punktu widzenia członka OFE byłby to ostatni zabór jego zaoszczędzonych pieniędzy, jeśli tylko... państwo nie zdecyduje się przekształcić IKE w coś innego niż jest obecnie, np. blokując wypłatę środków przed emeryturą. Takie wnioski można zresztą wysnuć po lekturze planu Morawieckiego. Wtedy sytuacja przyszłych emerytów właściwie się nie zmieni - skoro pieniędzy nie można wypłacić (nawet zakładając, że są obciążone podatkiem Belki), to znaczy, że nadal nie są nasze, ale należą do rządu, który decyduje, kiedy i czy możemy z nich skorzystać.
W wypowiedzi przesłanej nam przez Izbę Gospodarczą Towarzystw Emerytalnych, jej rzecznik Filip Pietkiewicz-Bednarek nowe konta nazywa już zresztą "IKE plus".
Giełda straci
Giełda, i co za tym idzie cała gospodarka, na całej operacji może mocno stracić. W scenariuszu negatywnym, gdyby zamiast OFE utworzono otwarte fundusze inwestycyjne, z możliwościami umarzania jednostek na bieżąco, na rynku może pojawić się gigantyczna liczba akcji, bo na życzenie właścicieli jednostek fundusze musiałyby zamieniać aktywa na pieniądze.
Skoro jedna piąta wartości spółek na giełdzie należy do dwunastu funduszy emerytalnych, to krach byłby murowany i to z samego tylko powodu, że taki scenariusz może się ziścić, więc... należy się spodziewać, że OFE w nowej formie to będą raczej fundusze inwestycyjne zamknięte, które będzie można tylko sprzedać komuś innemu, a nie umarzać jednostki na bieżąco.
Pytanie, które będzie musiał sobie zadać wtedy ustawodawca, to tylko sprawa terminu likwidacji jednostek funduszu - żeby można było nimi handlować, to jednostkom każdego uczestnika trzeba by nadać standard z określoną datą likwidacji, czyli pewnie z rokiem przejścia na emeryturę ich właściciela.
To, na czym giełda z pewnością jednak straci, to spodziewany brak dopływu składek na rynek. W tym roku OFE dostawały z ZUS składki 3,2 mln osób, średnio 250 mln zł miesięcznie. Jeśli założyć, że trzy czwarte tego trafia na rynek akcji, to daje to 2,5 proc. miesięcznych obrotów giełdowych. Brak popytu z OFE zepchnie notowania i wyceny akcji w dół.
Jest jeszcze możliwość, że składki będą trafiać nie do OFE, ale na konto w IKE, ale tu z pewnością nie można się spodziewać, że aż trzy czwarte osób zainwestuje w akcje spółek giełdowych. Więcej chętnych powinna pociągać idea ochrony kapitału na starość.
Wreszcie, przy proponowanym podziale środków do Funduszu Rezerwy Demograficznej ma trafić jedna czwarta aktywów, co oznacza że albo FRD będzie przejmował akcje z niektórych OFE, które przekraczają limit trzech czwartych akcji w portfelu, albo OFE będą musiały „przyciąć” portfel akcyjny do tych 75 proc. i spieniężyć część aktywów.
Policzyliśmy, że dotyczyłoby to akcji o wartości około 2,2 mld zł - w tym 0,8 mld zł w przypadku funduszu Nationale Nederlanden, a 0,4 mld zł w przypadku Avivy - czyli jednej dziesiątej miesięcznych obrotów giełdowych.
Straci i cała gospodarka
Straty poniosą też firmy, które dzięki OFE znajdowały nabywców na swoje obligacje korporacyjne. W swoich portfelach fundusze na koniec sierpnia miały obligacje korporacyjne o wartości 7 mld zł. To ponad jedna dziesiąta długu wyemitowanego przez spółki na rynku GPW Catalyst.
Z tańszego kapitału z emisji obligacji korzystały takie firmy, jak PGNiG, Tauron, Multimedia Polska czy Cyfrowy Polsat.
Pytanie też, jak ZUS będzie zarządzał obligacjami korporacyjnymi, tj. czy rozpocznie ich wyprzedaż, czy może poczeka do wykupu? A nawet jeśli poczeka, nie należy oczekiwać, że zadłużony ZUS zgodzi się na przykład na rolowanie, tj. zamianę starej emisji obligacji na nową - stale potrzebuje przecież pieniędzy.
Bez nowego kapitału większe problemy z lokowaniem emisji akcji na rynku będą miały też spółki, które chcą z giełdy pozyskać finansowanie, na czym straci gospodarka, m.in. przez ograniczenie i tak kulejących obecnie inwestycji.
Drugie dno
Sprawa może mieć zresztą drugie dno - OFE mają obligacje BGK warte aż 2 mld zł, a instytucja ta i tak będzie się w niedługim czasie zmagać z wykupem obligacji emitowanych na budowę autostrad od roku 2009. BGK wypuścił papiery za 23 mld zł, a 1,4 mld zł ma być już wykupyione w maju 2017 roku (największe wykupy w 2018 roku).
Zmiana w systemie emerytalnym i zajęcie 25 proc. środków z OFE nie tylko ograniczy więc oficjalny deficyt finansów publicznych, ale też spowoduje, że państwo nie będzie musiało spłacać gwarantowanego Bankowi Gospodarstwa Krajowego długu. Najwięcej pieniędzy na odkup obligacji przypada na 2018 rok - prawie 13 mld zł.