Czy politycy Prawa i Sprawiedliwości chcą pomóc swemu kandydatowi na prezydenta Lechowi Kaczyńskiemu szkodząc wizerunkowi jego głównego rywala Donalda Tuska? Jeśli tak, to w jaki sposób?
Wyraźne poszlaki wskazują, że odpowiedź na to pytanie, ukryta jest w artykule zamieszczonym wczoraj na stronach ekonomicznych „Gazety Wyborczej” (nr 220, 21 września 2005 r.). W korespondencji z Wrocławia zatytułowanej „PiS węszy w spółkach” Renata Grochal donosi, że „Powołane przez PiS zespoły ekspertów zbierają informacje o gospodarczych wyczynach SLD-owskich zarządów w strategicznych spółkach skarbu państwa. Szykują raport zamknięcia. Prace ekspertów nadzoruje Kazimierz Marcinkiewicz (PiS), przewodniczący Sejmowej Komisji Skarbu Państwa.”. Z cytowanej w tekście wypowiedzi posła Marcinkiewicza wynika, że PiS chce podsumować 4-letnie rządy SLD, a zebrane informacje przekazać nowemu ministrowi skarbu. Autorce artykułu najnowsze przedsięwzięcie PiS kojarzy się z osławionym „raportem otwarcia”, który w maju 2002 r. opublikował rząd Leszka Millera. Szef sejmowej komisji skarbu wzbrania się natomiast przed takim porównaniem.
Od rozstrzygnięcia, kto ma rację – dziennikarka czy poseł PiS, ważniejsze wydaje się jednak coś innego. Otóż w przywołanym artykule jest mowa o tym, że „Na Dolnym Śląsku grupą ekspertów kieruje Adam Lipiński, wiceszef PiS. Bada m.in. sytuację w KGHM. (…)”. W wypowiedzi dla „Gazety” poseł Lipiński zapowiada, że PiS opublikuje raport dotyczący KGHM na Dolnym Śląsku „po wyborach parlamentarnych, ale przed prezydenckimi”. Pytany o powód wyboru takiego terminu publikacji zebranych materiałów o KGHM, Adam Lipiński odpowiedział lakonicznie „Z różnych powodów”.
Gdyby akcja PiS faktycznie wymierzona była głównie w SLD, zebrane kompromitujące informacje zostałyby przedstawione opinii publicznej jeszcze przed wyborami parlamentarnymi. Tymczasem decyzja o wyciągnięciu obciążających kwitów przed elekcją prezydencką, ujawnia prawdziwe intencje demaskatorów z Prawa i Sprawiedliwości.
„Węszenie w spółkach” może podważyć zaufanie części wyborców do Donalda Tuska, jeżeli okaże się, że w aferalne historie w KGHM zamieszani byli jego bliscy współpracownicy i koledzy klubowi. Ponieważ nie zamierzam pomagać w tej walce na haki tak jednej (PiS) jak i drugiej (PO) stronie, nie wskażę – ku rozczarowaniu części czytelników, w kogo – moim zdaniem – może być wycelowana akcja posła Adama Lipińskiego. Nie ujawnię też, kto – wedle mojej oceny – padnie po stronie PiS – ofiarą kontrakcji Platformy, która – zgodnie z zasadą „morał taki w tym sposobie: jak ty komu, tak on tobie” – będzie polegała na tym samym: ujawnienie kompromitujących powiązań bliskich współpracowników Lecha Kaczyńskiego.
Jednakowoż w przeciwieństwie do wielu mniej lub bardziej utytułowanych i zasłużonych dla III RP autorytetów nie zamierzam ronić łez nad tym upadkiem obyczajów i zdziczeniem życia politycznego, jakiego dowodem ma być szukanie haków na przeciwników i „czarny” PR. Uważam bowiem, że już sam strach przed kompromitacją i zhańbieniem może być dla polityków skutecznym hamulcem powstrzymującym od popełniania przestępstw i innych czynów niegodnych.
Z drugiej strony mam świadomość, że na wzajemnym wycinaniu się PiS z Platformą skorzysta najbardziej ktoś trzeci, kto rękami sztabów obu rywalizujących ze sobą o prymat kandydatów, wyciągnie gorące kartofle z ogniska.
A ponieważ nie zamierzam temu komuś wyświadczać cennej przysługi, bo z dających się przewidzieć w przyszłym Sejmie konstelacji optymalna wydaje mi się mimo wszystko koalicja PO-PiS, w tym miejscu zakończę ten felieton nie odkrywając haków, które znam.
Chcę bowiem wierzyć, że znając na wzajem swoje grzechy przyszli koalicjanci nie powierzą wymagających odpowiedzialności i uczciwości stanowisk publicznych osobom, których przeszłość budzi uzasadnione zastrzeżenia. W przeciwnym wypadku zapowiadana szumnie IV Rzeczpospolita okaże się jedynie hasłem wyborczym.
Autor jest dziennikarzem tygodnika "Wprost"