Miał być podatek progresywny z niższymi stawkami lub liniowy - tak czy inaczej więcej miało zostawać w naszych portfelach. Wielu sceptyków twierdziło, że zwycięzcy wyborów nie zdążą wprowadzić zmian jeszcze w tym roku, żeby mogły one zacząć obowiązywać wraz z początkiem 2006 roku. I mieli racje, choć PiS z PO starannie omijały temat kalendarza. Za to Rzeczpospolita ujawniła, że w planach przyszłego rządu Kazimierza Marcinkiewicza nie ma wcale obniżania podatków. Rząd zajmie się tym później, a więc najwcześniej zmieni się coś w 2007 roku.
Choć majstrować w systemie podatkowym trzeba ostrożnie i pośpiech rzadko jest wskazany, to jednak niepokoi, że zwycięzcy odkładają realizację ważnych wyborczych haseł. Oby nie skończyło się to tak, że decyzje będą odwlekane z roku na rok, aż zastanie nas 2009 rok i kolejne wybory. Niech się nowa koalicja z nowym rządem martwi, jak pogodzić obniżenie podatków z brakiem zaplanowanych oszczędności w budżecie. Nowy rząd oczywiście nie obniży podatków, aby nie rozwalać budżetu. I tak podatki pozostaną bez zmian, ale wcale nie zawini PO-PiS, tylko ich następcy. To jeden z czarnych scenariuszy. Może być wiele innych. Choć najbardziej chciałbym wierzyć w pozytywny rozwój wypadków: porządnie przygotowane ustawy, które zaczynają obowiązywać najpóźniej 1 stycznia 2007, a jeszcze lepiej 1 stycznia 2006.
Bo nawet nieznaczne ulżenie doli podatników jest oczekiwane. Gdy państwo weźmie pokaźną część z ciężko zarobionej wypłaty, to dopiero początek płacenia przez nas podatków. Za czytanie tych słów także trzeba zapłacić - 22 proc. VAT-u od usług telekomunikacyjnych, czyli za dostęp do sieci. Komputer zużywa opodatkowany prąd. Popijanie kawy podczas surfowania w sieci także zasila budżet.
Podatek trzeba zapłacić za wyjście z domu. Trzeba się przecież jakoś ubrać, bo inaczej czeka nas mandat za nieobyczajne zachowanie. Aby mieć coś na nogach i na grzbiecie, trzeba podczas zakupów oddać fiskusowi grubo ponad 200 zł.
Największy jednak podatkowy dramat przeżywają właściciele aut, bo częściej się tankuje, niż kupuje ubrania. Jak to ładnie mówił Janusz Korwin-Mikke występując gościnnie w filmie „Wtorek” - „Jak pan przyjeżdża na stację benzynową, to wcale nie jest pan na stacji. To w dwóch trzecich izba skarbowa, a tylko w jednej trzeciej stacja benzynowa.” I sporo w tym racji. Gdyby w cenie paliw nie było żadnych podatków, płacilibyśmy około 2 zł za litr (przy tak wysokich cenach ropy na światowych rynkach).
Pozostaje mieć nadzieję, że nowy rząd z zgodnie z zapowiedziami wycofa się z zaplanowanej przez dotychczasowy gabinet podwyżki akcyzy na paliwa, która miałaby wejść od nowego roku.
Jeśli przy tym wszystkim uda nam się coś zaoszczędzić i ulokować w banku lub zainwestować na rynku kapitałowym, to ewentualnymi korzyściami też musimy się podzielić ze skarbówką. I tak dalej będzie, bo mimo wcześniejszych zapowiedzi podatek Belki zostaje.
A tym, którzy nie wylewają za kołnierz i palą papierosy, fiskus powinien dawać medale za szczególne osiągnięcia we wspieraniu państwowej kasy. Osoby takie silnie wspierają budżet, no i z reguły niezbyt długo żyją, więc nie trzeba im wypłacać emerytur z napiętego budżetu ZUS-u.
A piszę to wszystko nie po to, że wierzę w bajki o prostych i niskich podatkach, bo prosty system podatkowy nie istnieje. Skoro musimy już na każdym kroku płacić rozmaite podatki z już opodatkowanych pieniędzy, to niech przynajmniej stawki będą zmniejszane. Wprowadzenie 18-procentowej stawki PIT według propozycji PiS-u i zniesienie podatku Belki nikogo zamożnym nie uczyni, a wielu może nawet tego wcale nie odczuje. Będzie to jednak krok w dobrym kierunku. Takie posunięcie zmusi do szukania oszczędności w budżecie, które także są niezbędne.
Ale czas przestać się łudzić. Będzie jak zawsze. I jak dawniej. Gdy PO-PiS mówi, że bierze, to bierze. Gdy mówi, że daje, to mówi.
Bartosz Chochołowski
Zobacz także: