Chaos i brak informacji - tak przedsiębiorcy mówią o nowym zakazie. Ostateczną interpretację przepisów przedstawią... sądy. W wyrokach przeciwko firmom, które zaryzykują. - Kuriozum - mówi krótko Andrzej Faliński, były dyrektor POHiD.
Z dnia na dzień coś nowego. Tak wyglądają losy ustawy o zakazie handlu. Jeszcze nie zaczęła obowiązywać, a już pojawiają się głosy, że czeka ją spora nowelizacja. Wszystko przez niejasno sformułowane przepisy.
- Przedsiębiorcy są zdezorientowani i mają dziesiątki wątpliwości, jak interpretować ustawę o zakazie handlu. Codziennie dzwonią do nas właściciele biznesów i pytają, czy mogą otworzyć lokale - mówi money.pl Maciej Ptaszyński, dyrektor Polskiej Izby Handlu.
I widać to, gdy o zakaz zapyta się przedsiębiorców, którzy chcą w niedzielę handlować. Na pytania, czy są pewni, że nie złamią ograniczenia odpowiadają wprost, że nie. - A ma pan jakieś informacje? Coś się zmieniło? - dopytują. Taką szczerość zaprezentowała m.in. przedstawicielka jednego ze sklepów spożywczych.
Do PIH codziennie dzwonią przedstawiciele biznesu. I pytają o jedno: czy mogą otworzyć sklepy? A następnie opisują swoją sytuację. A to, że mają wspólnika i czy on też może pracować? A to, że w sklepie pomaga im rodzina i czy to dopuszczalne? Wątpliwości jest więcej niż odpowiedzi.
- Większość odsyłamy do Państwowej Inspekcji Pracy, ale tam też nie ma zbyt wielu odpowiedzi. Pytania się za to mnożą z każdym dniem. Ustawa jest źle napisana. Najlepiej o jakości przepisów świadczy fakt, że obowiązują od kilku dni, realnie zadziałają w najbliższą niedzielę, a o nowelizacji słyszy się od miesięcy - dodaje.
Gaszenie pożaru
I można odnieść wrażenie, że Państwowa Inspekcja Pracy oraz Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej zdają sobie sprawę ze skali problemów. Resort kilka dni temu opublikował własną interpretację części przepisów. Inspekcja Pracy również organizuje spotkania i konferencje. Ostatnia taka miała miejsce we wtorek. I w branży handlowej na długo zostanie zapamiętana.
Dlaczego? Handlowcy, żeby dostać się na spotkanie informacyjne Państwowej Inspekcji Pracy, podali się za... dziennikarzy. Polska Izba Handlu wydaje kilka periodyków, więc taki fortel się udał. Jednak handlowcy bezpośredniego zaproszenia na wtorkową konferencję nie mieli. I potwierdza to przedstawiciel PIH.
Przedstawiciele handlu mieć zaproszenie na konferencję powinni. Bo mogli się z niej dowiedzieć, że ostateczną interpretację zakazu handlu będą musiały przeprowadzić sądy. Takie słowa miały paść z ust Anny Martuszewicz, wicedyrektor departamentu prawnego w PIP.
Wniosek? Przepisy są napisane tak, że wciąż wielu rzeczy nie wiadomo. I na podstawie obowiązującej ustawy nie da się jednoznacznie rozstrzygnąć, kto i kiedy może handlować. Przedsiębiorcy będą mieli do wyboru: albo ryzykują i czekają lata na potwierdzenie (lub nie) własnej interpretacji, albo się zamykają.
- Na sądy zostanie przerzucony ciężar interpretowania przepisów, a tak być nie powinno. Sąd porównuje stan faktyczny z istniejącymi przepisami i wydaje wyrok o złamaniu bądź nie prawa. W sytuacji, gdy w przepisach jest "czynności związane z handlem to czynności związane z handlem", to nie ma mowy o jasnych przepisach. Sądy nie są od stanowienia prawa, a tutaj będą musiały wejść w tę rolę - komentuje Ptaszyński.
- Państwowa Inspekcja Pracy i Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej próbują ratować sytuację i organizują spotkania oraz wydają interpretacje. Tylko że to raczej zbiór wskazówek niż wiążący dokument. Podczas ewentualnego procesu nie będzie można się na niego powołać, a dla przedsiębiorcy potencjalna kara 100 tys. zł to "być albo nie być" dla biznesu. Część zrezygnuje, niektórzy zaryzykują. Ale wszystko muszą konsultować z prawnikami - dodaje.
- Ustawa o zakazie handlu to idealny przykład, jak nie robi się przepisów - mówi Andrzej Faliński, ekspert rynku handlowego.
- Ustawę pisali prawni amatorzy, a przy robieniu tej ustawy nie wzięto pod uwagę żadnej ekspertyzy ekonomicznej, nie było żadnych kalkulacji. Różnego rodzaju siły - lobbujące za rozwiązaniami socjalnymi, wpływy kościelne i związkowe - doprowadziły do wpisania w ustawę 32 wyjątków od zakazu handlu. Przy takiej konstrukcji ustawy nie może być żadnej mowy o jasnych przepisach. I żadne zaklęcia tego nie zmieniają - komentuje Faliński.
Jego zdaniem już teraz widać, że twórcy przepisów zepchną odpowiedzialność za ich interpretację na sądy. - A sądy, poddane będą presji politycznej, zrobią to, co im się każe robić. To jest sprytne odsunięcie momentu stanięcia twarzą w twarz z problemem - stwierdza Faliński. Jest przekonany, że większość przedsiębiorców z wątpliwościami po prostu zamknie sklepy. - Nie będą ryzykować, nie mają interesu w tym, by uwikłać się w wieloletnie procesy - dodaje.
Związkowcy też chcą zmian
Co ciekawe, uwagi do ustawy o ograniczeniu handlu ma również sama... handlowa "Solidarność", która z pomysłem zamknięcia sklepów w niedziele występowała.
- Przyjęta przez posłów ustawa o ograniczeniu handlu w niedzielę w niektórych elementach odbiega od obywatelskiej ustawy zaproponowanej przez Komitet Inicjatywy Obywatelskiej. Choć oczywiście sam fakt, że została ona uchwalona, jest ogromnym sukcesem - zaznacza w rozmowie z money.pl Alfred Bujara, przewodniczący handlowej Solidarności.
- W naszym projekcie wyjątki, czyli miejsca, gdzie handel w niedzielę będzie dozwolony, były dokładnie opisane i zdefiniowane. Był podany na przykład metraż sklepów przypadku działania na dworcach. Wymienialiśmy dopuszczalną działalność prowadzoną w takich miejscach, czyli szeroko i klarownie zdefiniowaliśmy wszystkie możliwości. Wszystko było precyzyjnie sformułowane. Solidarność też nie ma wątpliwości, że pewne kwestie muszą zostać po prostu dopisane, zmienione w ustawie. W najbliższym czasie będziemy proponować nowelizację - zapewnia.
Zobacz także: Wypychanie na "śmieciówki" znowu się zacznie. Pracownicy handlu dostaną gorsze warunki
- W najbliższym czasie musi się to stać. Zobaczymy, jak przedsiębiorcy 11 marca do tematu podejdą. Nie ma jednak wątpliwości, że lepiej byłoby wszystko sprecyzować na poziomie ustaw, a nie czekać na procesy sądowe. To uważam, że nieroztropne podejście - komentuje przewodniczący handlowej Solidarności.
I zwraca uwagę, że choć w ustawie nie ma zapisów dopuszczających pracę w niedziele członków rodziny właściciela sklepu, interpretacja resortu rodziny, pracy i polityki społecznej taką sytuację dopuszcza. Jednocześnie resort nie doprecyzował jednak, czy chodzi tylko o najbliższą rodzinę i czy w niedziele w sklepie właścicielowi będą mogli pomagać również dalecy krewni.