Projekt polskiej polityki energetycznej (PEP2040) zakłada rezygnację z lądowych farm wiatrowych do 2035. Dokument, który wywołał falę krytyki, przekierowuje wiatraki na morze. PEP2040 i wiatrakowa rewolucja był jednym z głównych tematów rozmów uczestników Energy Industry Mixer we Wrocławiu.
Na tym spotkaniu eksperci i decydenci z Ministerstwa Energii, Przedsiębiorczości i Technologii spotkali się z biznesem. Rozmowy dotyczyły największego wyzwania - przełączenia się z węgla na OZE. W przyszłości bowiem nasz miks energetyczny będzie musiał być oparty na OZE i atomie, a węgiel będzie go tylko uzupełniać. Tyle że nowy w tej grze atom, nie będzie tak przyjazny dla polskiego biznesu.
- Budowa kilku gigawatów mocy w elektrowniach wiatrowych na morzu, stworzy, według naszych analiz, co najmniej kilka tysięcy nowych miejsc pracy. Skorzystają na tym polskie stocznie, porty, przemysł metalurgiczny i kablowy. Tak naprawdę tylko turbin nie produkujemy - mówi money.pl Remigiusz Nowakowski były prezes Tauron PE i obecny prezes Dolnośląskiego Instytutu Studiów Energetycznych (DISE).
Wszystkie pozostałe elementy takiej inwestycji mogłyby być dostarczone przez polskie firmy.
Szansa dla polskich pracowników i biznesu
- To jest duża szansa dla polskiego przemysłu, również eksportowa. Dobrym przykładem jest tu firma Tele-Fonika Kable, która już teraz jest docenianym dostawcą kabli wykorzystywanych w morskich farmach wiatrowych - mówi Nowakowski.
Polskie stocznie też już produkują komponenty do farm lądowych i morskich. Budowa statków do stawiania wiatraków i kładzenia kabla, też nie jest dla polskich firm problemem.
- Wszystko jest kwestią zamówień. Jeśli PGE czy Orlen będą realizować projekt farm wiatrowych na morzu, to takie statki będą mogły być wybudowane przez polską stocznię. Ponadto to doskonałe przejście z węgla do OZE. Nie można energetyki węglowej zaorać jednego dnia i uruchomić całego OZE z dnia na dzień - mówi Remigiusz Nowakowski.
Co zatem czeka nas w najbliższej przyszłości? Nowe utworzone elektrownie węglowe, jak Jaworzno czy Kozienice będą pracować jeszcze 30 lat - przekonuje Nowakowski.
One będą już jednak tylko uzupełniać OZE, kiedy prądu ze słońca czy wiatru będzie chwilowo mniej. - Jednak jeżeli chcemy do miksu energetycznego wprowadzić atom, to pieniądze z Polski wypłyną. Zacznie się to już na poziomie przygotowania koncepcji technicznej i projektowania - mówi były prezes Tauron PE.
Atom to mniejsze korzyści dla biznesu?
- Tu brakuje nam kompetencji, nie mówiąc już o zakupie technologii, realizacji inwestycji oraz jej eksploatacji. Za wszystko będziemy musieli zapłacić dostawcom spoza Polski. Nasz przemysł niewiele skorzysta na budowie elektrowni jądrowej - wylicza Nowakowski.
Z kolei według ostrożnych szacunków jakieś 70-60 proc. środków z budowy wiatraków może trafić do polskich przedsiębiorców. A elektrownia atomowa, o której śnią kolejne rządy, ale nie mają odwagi jej wybudować, jakie może dać korzyści dla naszego przemysłu?
- Oceniamy, że około 30 proc. wartości zamówienia związanego z budową elektrowni atomowej w Polsce, dostaną polskie firmy. To jest też zapisane w naszym programie energetyki jądrowej w Polsce. Te 30 proc. to minimum, bez problemu to osiągniemy, a może być tylko więcej - mówi money.pl Andrzej Sidło, główny specjalista Departamentu Energii Jądrowej w Ministerstwie Energii.
Nasz rozmówca z energetycznego resortu, nie chce stawiać atomu w opozycji do wiatraków. - Na obie technologie znajdzie się miejsce w naszym miksie energetycznym. Również tego narzuconego podziału nie widać w firmach. Te dostarczające podzespoły do wiatraków sprzedają też swoje produkty do elektrowni atomowych - mówi Sidło.
Polska nawet węglowe technologie musi importować
Co więcej, jak przekonują przedstawiciele ME, praktycznie w każdej nowoczesnej technologii energetycznej jesteśmy biorcą. Nawet w tej węglowej importujemy technologie turbinowe, sami wykonując część kotłową.
Sama budowa z przygotowaniem projektu warta może być około 50 mld zł. Pierwsza, polska elektrownia atomowa ma zacząć działać w 2033 r. i ma mieć moc 1-1,5 gigawatów (GW). Z drugim blokiem w 2043 ma już osiągnąć moc od 6 do 9 GW. Warto jednak przypomnieć, że miała już działać w latach 80.
Z kolei farmy wiatrowe w 2040 r. będą produkować 10,3 GW. Dla porównania elektrownie węglowe w 2018 r. miały moc ponad 40 GW. A ile mają kosztować farmy wiatraków na morzu? Tu brakuje szacunków, bo budować ma wielu inwestorów. Można jednak posłużyć się znaczącym przykładem.
W niemieckiej części Morza Bałtyckiego Francuzi w 2018 r. zbudowali morską farmę wiatrową o mocy blisko 0,4 GW za 1,2 mld euro. Zatem dla uzyskania 10 GW mocy trzeba by zbudować 25 takich farm. Kosztowałoby to 30 mld euro, czyli ponad 128 mld zł.
Koszty, to niejedyny przeszkoda dla budowy wiatraków na morzu. Na razie tylko PGE i Polenergia mają możliwość rozpoczęcia inwestycji, bo mają decyzje lokalizacyjne pod budowę wiatraków.
Cała reszta polskiego Bałtyku wydzielona pod OZE, ma skomplikowany status prawny. 10 innych firm złożyło wnioski o decyzje lokalizacyjne, potocznie zwane koncesjami, jednak z powodu błędów formalnych, nie otrzymały jeszcze nawet zgód środowiskowych, nie mówiąc o lokalizacyjnych.
Mają jednak pierwszeństwo w ubieganiu się o nie, czym blokują dostęp do tych akwenów innym graczom na rynku. Według naszego rozmówcy, pozwala to na zbudowanie maksymalnie mocy rzędu 2,5 gigawata. Pytaliśmy w ME o ten problem, ale do czasu opublikowania tego artykułu, nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl