Przedstawiciele gminnych spółek wodociągowych oraz samorządowcy rozmawiali w poniedziałek w Senacie o kryzysie ekonomicznym w branży wodociągowo-kanalizacyjnej. Spółki wodociągowe w związku z galopującą inflacją, wzrostem cen i usług, chcą zmian taryf za dostarczanie wody i odprowadzanie ścieków. Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie niechętnie jednak udziela zgody na podniesienie stawek, czy na skrócenie okresu obowiązywania obecnych taryf.
Brudna woda w kranach i przerwy w dostawach - taka będzie rzeczywistość?
- Wody Polskie, wbrew ekonomicznej sytuacji, nie zgadzają się na zmiany taryf. Chcą zmusić samorządy, które i tak są wydrenowane finansowo do dopłaty do wody - przekonywał w Senacie przewodniczący Komisji Samorządu Terytorialnego i Administracji Państwowej oraz prezes Związku Miast Polskich senator Zygmunt Frankiewicz.
Prezes Izby Gospodarczej "Wodociągi Polskie" Krzysztof Dąbrowski podkreślał, że branża ta zatrudnia ponad 150 tys. osób i jest jedną z ważniejszych gałęzi polskiej gospodarki.
Aktualnie ponad 70 proc. przedsiębiorstw wodociągowych osiąga straty, średnio wynoszą one ok. 10 proc. O tym, jak zmieniły się realia, może świadczyć fakt, że megawatogodzina energii kosztowała 300 zł, teraz w niektórych przypadkach trzeba zapłacić nawet 3000 zł. A ceny taryf się nie zmieniają. Warto tu przypomnieć słowa mera Lwowa: wojnę da się przeżyć, ale bez wody nie da się żyć - przekonuje Krzysztof Dąbrowski.
Dąbrowski wylicza, że średnio podwyżki miały wynosić od 2 do 2,50 zł za metr sześcienny wody i ścieków. - Dla przeciętnego klienta, który zużywa trzy metry sześcienne, to podwyżka od 6 do 8 złotych w zależności od regionu - tłumaczy prezes Izby Gospodarczej "Wodociągi Polskie".
Ekspert Związku Miast Polskich Łukasz Ciszewski alarmował w Senacie, że jeżeli się nic nie zmieni, to sytuacja, w jakiej znalazły się przedsiębiorstwa wodociągowe, odbije się na jakości świadczonych usług i stracą na tym odbiorcy.
- Będziemy mieli do czynienia z dawno niewidzianymi przerwami w dostawie wody, czy z brudną wodą w kranach. Awarie będę usuwane nie w ciągu kilku godzin, a np. w ciągu dwóch dób - alarmuje Ciszewski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Samorządy pod ścianą
Anna Mieczkowska, prezydent Kołobrzegu, tłumaczyła natomiast, że miejska spółka złożyła wniosek o zmianę taryfy w marcu 2018 roku.
- Mamy październik 2022 roku i do dzisiaj nie mamy zmienionej taryfy. Tak naprawdę aktualne opłaty zostały ustalone w 2016 roku. W tym czasie koszty poszły w górę o 120 procent. Jeżeli się nic nie zmieni, to przedsiębiorstwa wodociągowe będą zmuszone np. do ogłoszenia bankructwa - mówi prezydent Kołobrzegu.
W podobnej sytuacji jest Wrocław. Ostatnia regulacja cen za wodę ścieki w stolicy Dolnego Śląska miała miejsce cztery lata temu. W międzyczasie spółka chciała podnieść ceny, ale sprzeciwiały się temu Wody Polskie. Spółka złożyła kolejny wniosek. Propozycja zakładała zmianę ceny o 4,9 proc. łącznie za wodę i ścieki w pierwszym roku obowiązywania nowej taryfy, 5,2 proc. - w drugim roku i 3,9 proc. w kolejnym. Według obliczeń MPWiK, dla mieszkańca, który średnio w trakcie miesiąca zużywa około trzech metrów sześciennych wody, oznaczałoby to wzrost kosztów o 1,62 zł miesięcznie.
Wody Polskie i na taką podwyżkę się nie zgodziły. Pod koniec czerwca spółka otrzymała decyzję odmowną. MPWiK we Wrocławiu odwołało się od tej decyzji.
Wciąż czekamy na wynik naszego odwołania. W międzyczasie wszystko podrożało i np. dostawcy materiałów do uzdatniania wody zwracają się do nas z wnioskami o renegocjowanie umów - mówi w rozmowie z money.pl Martyna Bańcerek, rzeczniczka wrocławskich wodociągów.
Prezydent Sosnowca Arkadiusz Chęciński w Senacie podkreślał także, że niższe stawki to także zatrzymanie wielu inwestycji, które muszą zostać zrealizowane.
Wody Polskie mówią "nie podwyżkom"
Wody Polskie w połowie września zaapelowały do samorządów o zachowanie dotychczasowych cen za zbiorowe zaopatrzenie w wodę i odprowadzanie ścieków, przekonując, że samorządy mają instrumenty, aby stosować dopłaty i dofinansować przedsiębiorstwa wodociągowo-kanalizacyjne.
Samorządy powinny stosować dopłaty lub bilansować rosnące koszty, aby pozostawić ceny wody i ścieków na obecnym poziomie. Zahamowanie wzrostu cen pozwoli ograniczyć inflację i pomoże mieszkańcom. To ważne, gdyż woda jest powszechnym dobrem, które nie powinno być drogie dla zwykłych ludzi – przekonywał wówczas wiceminister infrastruktury Marek Gróbarczyk.
Wiceprezes Wód Polskich Paweł Rusiecki dodał, że przez wiele lat niektóre samorządy wykorzystywały spółki wodociągowo-kanalizacyjne, jako "dodatkowy dochód na inne zadania gminy. Czas, by te środki wróciły do sektora wodno-kanalizacyjnego".
Przypomniał również, że zaopatrywanie w wodę to jedno z podstawowych zadań gminy.
W połowie września do Wód Polskich wpłynęło około 400 wniosków o skrócenie obowiązującej taryfy wodno-ściekowej, z czego 150 zostało odrzuconych.
Ekspert: sytuacja może być krytyczna
Piotr Urbaniak, redaktor prowadzący miesięcznika "Wodociągi-Kanalizacja" mówi, że dzisiaj wszyscy zajmują się wzrostem cen energii, gazu, czy paliwa, a woda nikogo zbytnio nie interesuje, bo ludzie traktują ją jako coś oczywistego, jako coś, co będzie zawsze. Ekspert podkreśla jednak, że wodny blackout to realna groźba.
Wiele wodociągów już teraz jest w trudnej sytuacji, jeżeli nic się nie zmieni i nowe taryfy nie będą zatwierdzane, to realna jest groźba bankructw spółek wodociągowych, sytuacja może być wtedy krytyczna. Musimy też pamiętać, że zahamowanie inwestycji, to np. brak podłączeń nowych użytkowników. Jeżeli tego nie będzie, to odbije się to także na branży budowlanej - mówi money.pl Piotr Urbaniak.
Ekspert zwraca także uwagę, że według szacunków, potrzebnych jest ok. 44 mld zł na zrealizowanie unijnej dyrektywy o jakości wody. Jeżeli pieniędzy nie będzie, to nie będzie także wymaganych inwestycji w infrastrukturę. A z przedsiębiorstw wodociągowych w poszukiwaniu lepszych zarobków mogą odchodzić także wykwalifikowani pracownicy.
Malwina Gadawa, dziennikarka i wydawca money.pl