Firmy spoza UE mają teoretycznie utrudniony start w publicznych przetargach w unijnych krajach. Według opinii TSUE unijne dyrektywy nie przewidują dostępu do rynku zamówień publicznych dla firm spoza UE, nieobjętych Porozumieniem WTO w sprawie zamówień rządowych. Chodzi zwłaszcza o takie kraje jak Turcja, Chiny, Kazachstan czy Liban, które nie podpisały tego porozumienia. Okazuje się, że jest jednak sposób, aby to obejść. W praktyce zagraniczne firmy wchodzą do Polski tylnymi drzwiami.
Jak to się odbywa? W przetargu wygrywa polska firma, która zleca podwykonawstwo np. koreańskiej firmie, a ta robi nabór, zatrudniając cudzoziemców. Zazwyczaj dzieje się to za pośrednictwem kolejnych spółek, często jednoosobowych, które ściągają pracowników np. z Azji do Polski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W naszym kraju te osoby są jednak bardzo często traktowane w sposób, który wykracza poza relacje pracownik-pracodawca. - Pracują i mieszkają w warunkach urągających wszelkim zasadom - mówi money.pl Zbigniew Janowski, przewodniczący Związku Zawodowego "Budowlani". Nasz rozmówca twierdzi, że ta sytuacja to "patologia", która przyniesie nam opłakane skutki.
"Ludzie zamknięci w gettach"
Jednym z najbardziej spektakularnych przykładów inwestycji, na których pracuje wielu cudzoziemców, jest budowa nowego kompleksu Orlenu w Płocku. Jest warta 25 mld zł, pracuje przy niej blisko sześć tysięcy osób.
Spora część załogi pochodzi m.in z Indii i Filipin, a także Indonezji, Nepalu, Sri Lanki, Pakistanu czy Turkmenistanu. Z ustaleń dziennikarzy "Gazety Wyborczej" i TVN wynika, że cudzoziemcy mieszkają w złych warunkach, po kilka osób jednym pokoju, nie mają umów ani ubezpieczenia. Warunki przypominają więzienie, w którym czas podzielony jest tylko na pracę i sen. W wielu przypadkach dostają wynagrodzenie z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Mają też "godzinę policyjną" – jeśli po pracy wyjdą poza teren obozu, w którym mieszkają, i nie zdążą wrócić do 22, będą musieli czekać do rana pod bramą.
Redakcji money.pl udało się ustalić w Państwowej Inspekcji Pracy (PIP), że do obozu, w którym mieszkają obcokrajowcy, weszła w czwartek polska Straż Graniczna razem z inspektorami PIP, którzy będą wspólnie przeprowadzać tam kontrolę.
Z kolei próba skontaktowania się z koreańska firmą, która zleciła werbunek zagranicznych pracowników innej zagranicznej spółce, jest niemożliwa, bo firma nie podaje ani numeru telefonu, ani nawet adresu e-mail.
Ci ludzie są zamknięci w gettach, gdzie nie są przestrzegane ani europejskie, ani polskie zasady BHP. Nie mają także żadnych świadczeń socjalnych. To w zasadzie obozy pracy — przekonuje Zbigniew Janowski.
W Polsce takich budów praktycznie nikt nie kontroluje
Według naszego rozmówcy miasteczko pracownicze przy budowie Orlenu to wierzchołek góry lodowej, a podobnych przykładów w mniejszej skali jest w Polsce dużo.
- Jednak polskie firmy całkowicie zrzucają odpowiedzialność za tę sytuację na zagranicznych wykonawców. Nie interesuje ich, na jakich warunkach są zatrudniani ci ludzie ani czy mają zapewnione odpowiednie wynagrodzenie oraz warunki socjalne — zaznacza.
Jego zdaniem rodzi to wiele problemów. Zatrudnieni na polskich budowach cudzoziemcy nie mówią po polsku, nie wiedzą nawet, do kogo zwrócić się o pomoc. W efekcie są niewolniczo wykorzystywani. Ułatwia to także fakt, że w Polsce takich budów praktycznie nikt nie kontroluje pod kątem praw pracowniczych.
- Państwowa Inspekcja Pracy zainteresowała się warunkami w miasteczku Orlenu w Płocku dopiero niedawno (kilka dni temu zorganizowane tam zostało spotkanie dla pracowników - przyp. red.). Tymczasem nasza organizacja każdy tego typu sygnał przekazuje zawsze m.in. właśnie do inspekcji pracy. Jednocześnie od dłuższego czasu apelujemy, aby takie inwestycje objąć szczególnym nadzorem, jeśli chodzi o warunki pracy i przepisy BHP - mówi Zbigniew Janowski.
Polska otwarta na firmy spoza UE
Dr Damian Kaźmierczak, członek zarządu i główny ekonomista Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa (PZPB), uważa, że w ostatnim czasie znacznie wzrosła aktywność w Polsce firm wykonawczych spoza UE, głównie z Turcji, Chin, Kazachstanu czy Korei Południowej.
Jego zdaniem Polska jest zaskakująco otwarta na działalność firm spoza UE w naszym kraju.
To o tyle zaskakujące, że wszystkie kraje unijne chronią swoje rynki przed nowymi podmiotami z zewnątrz. Nasze firmy budowlane boleśnie się o tym przekonują, gdy muszą podejmować ogromny wysiłek, aby zdobyć zlecenie od inwestorów państwowych w Czechach, Słowacji i Litwie, nie wspominając o Niemczech czy Szwecji — podkreśla.
Ekspert zauważa, że np. Budimex musiał czekać dwa lata na uzyskanie certyfikatu dopuszczającego do pracy na rynku kolejowym w Niemczech.
Z kolei Łotwa ma listę kontraktów o znaczeniu strategicznym, na których co do zasady nie mogą pracować wykonawcy spoza NATO. Podobne zasady ma Słowacja, która nie dopuszcza do przetargów firm z państw, które nie mają podpisanych umów o współpracy handlowej ze Słowacją lub UE. W Czechach zagraniczni wykonawcy muszą kompletować kadrę z konkretnymi uprawnieniami, doświadczeniem i znajomością języka czeskiego.
Kontrastuje to z podejściem naszego państwa, które uchodzi za najbardziej gościnny kraj w obszarze zamówień publicznych w całej Europie. Przez 20 lat obecności Polski w UE nasi decydenci polityczni nie potrafili stworzyć efektywnych mechanizmów weryfikacji potencjału kadrowego i finansowego podmiotów spoza UE – wskazuje.
Jego zdaniem jest to o tyle istotne, że chodzi o realizację inwestycji finansowanych często z funduszy unijnych i pieniędzy polskiego podatnika.
Problem będzie narastał?
Co należałoby więc jego zdaniem zmienić, aby wyeliminować problemy, które opisujemy?
— Wszystkie przedsiębiorstwa funkcjonujące na polskim rynku budowlanym powinny konkurować ze sobą na równych zasadach. Powinny więc dysponować odpowiednio liczną kadrą inżynierską i sprzętem budowlanym zlokalizowanym na terytorium naszego kraju, co dałoby gwarancję bezproblemowej realizacji państwowych kontraktów — podkreśla Damian Kaźmierczak.
Zbigniew Janowski uważa z kolei, że polscy inwestorzy nie powinni się odżegnywać od odpowiedzialności za warunki pracy na budowie, niezależnie od tego, jaką firmę podwykonawczą zatrudniają. - "Wolna amerykanka" na polskich budowach powinna się więc wreszcie skończyć — mówi.
- Niedawno podczas spotkania Rada Ochrony Pracy w Sejmie mówiliśmy o problemie szarej strefy w budownictwie. Polski pracownik zazwyczaj pracuje za minimum, resztę wynagrodzenia dostaje "do ręki". Nie wiadomo jednak, za jaką stawkę pracuje obcokrajowiec, bo jego wynagrodzenie nie jest nigdzie wykazywane - podkreśla.
Dodaje, że gdy napłyną do nas pieniądze z KPO, rynek budowlany w Polsce stanie się jeszcze bardziej chłonny. Z problemem szarej strefy będzie więc tym trudniej sobie poradzić.
Poprosiliśmy resort pracy i Państwowej Inspekcji Pracy o to, czy do tych instytucji docierały sygnały o nieprawidłowościach związanych z zatrudnianiem cudzoziemców na budowach. Zapytaliśmy także o to, czy podjęto próby, aby temu zaradzić. Z kolei resort rozwoju zapytaliśmy o przepisy, dotyczące obecności firm spoza Unii na kluczowych budowach. Odpowiedzi opublikujemy, gdy tylko je dostaniemy.
Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl