Opinia dr Michała Możdżenia z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie powstała w ramach projektu #RingEkonomiczny money.pl. To nowy format debaty na ważne tematy gospodarcze i społeczne, w którym prezentujemy dwa przeciwstawne punkty widzenia. Inauguracyjna edycja Ringu dotyczy narastania długu publicznego Polski, który wkrótce przekroczy unijny limit 60 proc. PKB. W pierwszej rundzie zaproszeni ekonomiści przedstawili swoje stanowiska na ten temat, w drugiej podejmują polemikę. Niniejszy tekst dr Możdżenia jest odpowiedzią na opinię prof. Andrzeja Rzońcy ze Szkoły Głównej Handlowej. Równolegle publikujemy polemikę prof. Rzońcy ze stanowiskiem dr Możdżenia i podsumowanie całej debaty.
Z zaciekawieniem i uwagą przeczytałem rozważania na temat długu publicznego i konsekwencji jego wzrostu podjęte przez Andrzeja Rzońcę. Stanowią one bowiem dla mnie wskazówkę, w jaki sposób zmienia się pogląd ekonomistów neoklasycznych na naturę i efekty zadłużenia publicznego, a pewną ewolucję w tym zakresie obserwuję.
Po pierwsze, co przyjmuję z pewną ulgą, tekst mojego oponenta nie został napisany w alarmistycznym tonie wskazującym na rychło nadchodzący kryzys fiskalny. Wydaje mi się, że ekonomiści neoklasyczni, a przynajmniej najbardziej medialna grupa spośród nich, odrobili tutaj istotną lekcję (choć nadal wydają się uważać, że to mityczne bogactwo kraju, a nie struktura zobowiązań kraju ma kluczowe znaczenie dla prawdopodobieństwa kryzysu fiskalnego i potencjału bankructwa kraju).
Po drugie, być może dzięki przyswojeniu przez ekonomistów głównego nurtu ważnej książki T. Piketty'ego "Kapitał w XXI wieku", w analizie pojawiają się istotne i o wiele bardziej realistyczne wątki krytyki, przede wszystkim dotyczącej reprodukcji nierówności w efekcie płatności odsetkowych. Wątki, dodajmy, o których również wspominałem i które są dobrze rozpoznane bez mała od dekad w heterodoksyjnych nurtach makroekonomii.
Na co idą pieniądze z budżetu?
Jednocześnie jednak, mimo że tekst prof. Rzońcy jest bardziej zniuansowany niż historycznie spotykane przeze mnie analizy tego typu, z wieloma poruszonymi wątkami się nie zgadzam lub uważam, że zostały jednostronnie przedstawione. Moje obiekcje odnoszą się szczególnie do poruszanych problemów: (1) inwestycji publicznych, (2) wysokości podatków, (3) problemu nierówności, (4) wypychania inwestycji prywatnych i pochłaniania oszczędności prywatnych, (5) doświadczeń z długiem PRL (Gierka) oraz (6) relacji między długiem a wzrostem.
Punkt 1. Prof. Rzońca rozpoczyna swoją krytykę długu publicznego od wytknięcia, że nie służy on wydatkom inwestycyjnym. Pisze: "W krajach wysoko rozwiniętych, nie mówiąc o gospodarkach wschodzących, zaledwie 4 proc. długu publicznego ma związek z jakimikolwiek inwestycjami." Nie jestem pewien, w jaki sposób policzyć, jaka część wydatków inwestycyjnych jest finansowana konkretnie z długu. Faktem jednak pozostaje, że Polska obecnie, ze względu na wydatki zbrojeniowe, ale także spóźnioną absorpcję środków UE, znów znalazła się pośród krajów, w których wysokość inwestycji publicznych w relacji do PKB należy do najwyższych w krajach UE. To oczywiście niezależnie od faktu, że dowolne wydatki państwa mają zdolność pobudzania inwestycji prywatnych. Do tego wątku jeszcze wrócę.
Hongkong i Singapur to nie są wzory do naśladowania
Punkt 2. Andrzej Rzońca pisze tak: "Skuteczne ograniczenia dla zadłużania – tam, gdzie one istnieją – zmuszają rządzących do takiego kształtowania wydatków, żeby korzyści z nich przewyższały koszty finansujących je podatków". Podaje przykłady krajów o niskich deficytach i niskich podatkach i wydatkach (Singapur, Hongkong), bądź wysokich wydatkach i podatkach (Dania). Problem tylko w tym, że kraje te nie prowadzą polityki niskich deficytów ze względu na skutecznie działające reguły fiskalne, tylko ze względu na bardzo wątpliwe wybory dokonane w polityce gospodarczej.
Dania jest krajem, który konsekwentnie generuje tak duże nadwyżki eksportowe, że chyba tylko jej niewielki rozmiar nie sprowadził na nią krytyki MFW o stosowanie praktyk merkantylnych zaburzających globalną równowagę handlową. Z kolei Singapur i Hongkong to klasyczne raje podatkowe – nic więc dziwnego, że mają niskie podatki. Dość powiedzieć, że zysk repatriowany rocznie przez zagraniczne korporacje zlokalizowane w Singapurze sięga 20 proc. PKB. Podawanie krajów, które wzbogaciły się w dużej mierze na pomocy w omijaniu zagranicznych przepisów podatkowych jako przykładów odpowiedzialnego zarządzania gospodarczego trudno mi uznać za dobrą strategię argumentacji.
Ograniczanie wydatków publicznych może zwiększać nierówności
Punkt 3. Kwestia nierówności generowanych przez deficyt, jak i dług, jak powiedziałem, jest rozpoznana i uznawana za niebagatelną. Jednak jak pisał Michał Kalecki w 1944 r. "Podatek dochodowy można podwyższać tak daleko, jak to jest praktycznie osiągalne, ale kiedy już się tego dokona, nie należy się wstrzymywać przed tworzeniem dodatkowo takiego deficytu budżetowego, który nadal jest potrzebny do osiągnięcia i utrzymania pełnego zatrudnienia". Wskazywał, że koszty bezczynności w postaci bezrobocia najpewniej przewyższać będą koszty bieżącej redystrybucji w górę skali dochodów w wyniku oprocentowania długu.
Co więcej, w sytuacji gdy politycznie wykluczone wydaje się podwyższenie opodatkowania najbogatszych, decyzja o redukcji wydatków w celu osiągnięcia jakiejś pożądanej wartości deficytu poza skrajnymi przypadkami będzie wzmacniać nierówności. Wynika to z faktu, że wydatki publiczne (w dużej mierze w przeciwieństwie do podatków dochodowych w formie, która obecnie funkcjonuje w Polsce) w swojej masie mają charakter redystrybucji w dół drabiny dochodów. Z perspektywy redukcji nierówności dług publiczny pozostaje rozwiązaniem second best, ale tym, które rzeczywiście leży na stole.
W gospodarce nie może zabraknąć pieniędzy
Punkt 4. Wypychanie inwestycji prywatnych oraz efekt "pochłaniania oszczędności" należą do tradycyjnych neoklasycznych argumentów przeciw długowi publicznemu. Wynikają z przyjęcia założenia o tym, że podaż pieniądza jest w jakiś sposób ograniczona, co w efekcie wzrostu zadłużenia jednego sektora (tzn. państwa) powoduje wzrost oprocentowania inwestycji prywatnych. W rzeczywistości ta opowieść, i założenia za nią stojące, są wątpliwe w nowoczesnej gospodarce, w której wzrost popytu wytwarza dokładnie tyle dochodów i taką ich strukturę, by zapewnić równowagę między inwestycjami i oszczędnościami.
Patrząc od strony finansowej, system bankowy, wsparty przez bank centralny, nie jest ograniczony w swojej akcji kredytowej ilością trzymanych w nich depozytów, a jedynie odpowiedniej jakości popytem kredytowym. Na poziomie makroekonomicznym dokładnie to samo miał na myśli Keynes, kiedy twierdził, że to inwestycje determinują oszczędności, a nie odwrotnie oraz Kalecki, kiedy mówił, że kapitaliści zarabiają, ile wydają. Już na pewno nie ma problemu wysysania oszczędności czy wypychania inwestycji prywatnych, w polskich warunkach, w których występuje konsekwentna strukturalna nadpłynność sektora bankowego blisko trzykrotnie przekraczająca poziom rezerw obowiązkowych. Z drugiej strony może wystąpić i bez wątpienia występuje odwrotny efekt – wpychania inwestycji prywatnych – kiedy wysoki popyt stymulowany wydatkami publicznymi powoduje nacisk na zdolności produkcyjne firm i daje im zachęty do inwestowania. Nazywamy takie zjawisko "akceleratorem" bądź "supermnożnikiem".
Czego nas uczy historia długów Gierka?
Punkt 5. W kwestii długów PRL prof. Rzońca po raz kolejny pokazuje, że ekonomiści neoklasyczni wciąż wydają się nie przyjmować do wiadomości faktu, że problematyczność "długów Gierka" nie wynikała z tego, że były szczególnie duże, ale z tego, że były zaciągnięte w obcej walucie na zakupy zagraniczne. Zwiększyły więc zadłużenie zagraniczne kraju, co w sytuacji spadku globalnego popytu na nasze produkty oraz pogorszeniu globalnych warunków finansowych w latach 80. pogrążyło polską stabilność finansową i makroekonomiczną – nie inaczej, jak to miało miejsce w Argentynie na przełomie wieku XX i XXI.
Punkt 6. Last but not least, Andrzej Rzońca przekonuje, że istnieje konsensus co do tego, ze wysoki dług przyczynowo powoduje wolniejszy wzrost gospodarczy. O ile jest niemało badań istotnie pokazujących taką zależność, cierpią one na mankamenty, które każą mi z powątpiewaniem patrzeć na ich wyniki. Po pierwsze, zdecydowana większość z nich nie uwzględnia struktury zadłużenia i szczególnej roli zadłużenia zagranicznego (ale także prywatnego) jako zagrożenia dla stabilności makroekonomicznej i długookresowego wzrostu.
Po drugie, ze względu na fakt, że relacja między długiem publicznym i wzrostem należy do najbardziej zwrotnych i samonapędzających się, z jakimi można spotkać się w ekonomii, jest praktycznie niemożliwe opracowanie estymatora, który pozwoliłby na pełne odseparowane wpływu wzrostu na dług i długu na wzrost. Autorzy tych analiz zdają sobie sprawę z problemu i zwykle się do niego odnoszą w dyskusjach. Nawet jednak jeśli przyjąć wyniki badań, rozległe metaanalizy, takie jak opublikowana w ubiegłym roku praca P. Heimbergera, rzucają one cień wątpliwości na skalę i jednoznaczność ciągu przyczynowego od długu publicznego do wzrostu.
Dość powiedzieć, że kraje które rozwijają się wyraźnie szybciej od przeciętnej w UE i traktowane są jako jej główni konkurenci, czyli USA i Chiny, mają wyraźnie wyższe wskaźniki długu publicznego do PKB niż większość krajów europejskich (dla USA to 120 proc. PKB, a dla Chin, uwzględniając pozabudżetowe wydatki majątkowe samorządów, to nawet 130 proc. PKB). Trudno więc tutaj dopatrzyć się źródła spowolnienia w sytuacji gigantycznego przyspieszenia globalnych wydatków na transformację energetyczną i zaostrzającą się wojnę handlową.
Podsumowując, uważam, że zaprezentowane przez prof. Rzońcę argumenty przeciwko zadłużeniu publicznemu stronią od alarmistycznych sformułowań, do których przyzwyczaiły mnie media w Polsce i do pewnego stopnia przyjmują złożony charakter problematyki długu publicznego. Wciąż jednak ujawniają "antydłużne obciążenie" ekonomistów pracujących w nurcie neoklasycznym i trudno mi zgodzić się z dużą częścią z nich. Nie jest tak, że zadłużenie publiczne nie niesie konsekwencji, w tym negatywnych. Jednak argumentacja Andrzeja Rzońcy nie odwiodła mnie od przekonania, że w aktualnej sytuacji Polski efekty pozytywne aktywnej polityki wydatkowej państwa przeważają nad zagrożeniami.
***
Autorem jest Michał Możdżeń, dr nauk ekonomicznych, adiunkt w Katedrze Polityk Publicznych Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Specjalizuje się w problematyce ekonomii politycznej i instytucjonalnej, polityki fiskalnej, administracji publicznej i rynku pracy. Członek Polskiej Sieci Ekonomii. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.