Hanna Gronkiewicz-Waltz - 2 mln zł. Leszek Balcerowicz - 2,3 mln zł. Marek Belka - około 4 mln zł. Tyle w sumie w ciągu całej kadencji zarobili poprzedni prezesi Narodowego Banku Polskiego.
Adam Glapiński, obecny prezes NBP, pod koniec kadencji na liczniku będzie miał 4,3 mln zł. Jak szacuje money.pl - tyle zarobi w ciągu sześciu lat (w tej chwili połowę kadencji ma już za sobą i zarobił 2,1 mln zł). To równowartość 10 mieszkań w Warszawie - co rok szef NBP może kupić dwa takie lokale.
Nie ma co ukrywać - o takim poziomie zarobków statystyczny Polak może tylko pomarzyć. W tej chwili prezes NBP w ciągu roku dostaje tyle, ile Kowalski miałby w ciągu blisko 13 lat.
Mówiąc inaczej: obecny prezes NBP w ciągu 12 miesięcy ma tyle, ile średnio dostanie w ciągu roku 13 Polaków z pensją w okolicach 5 tys. zł co miesiąc. Średnio wszyscy prezesi NBP mieli jednak lepszy wynik - osiągali zwykle 16-krotność zarobków statystycznego Polaka.
A jednocześnie - prezes NBP jest ubogim krewnym prezesów komercyjnych banków.
W 2018 roku Adam Glapiński zarobił 709 tys. zł brutto. W tym samym roku Sławomir S. Sikora, prezes banku Citi Handlowy, zainkasował 7,5 razy więcej. Na jego konto wpłynęło 5 mln 340 tys. zł. Szef Narodowego Banku Polskiego nie zarobi tyle przez całą kadencję. Inni prezesi czołowych banków również odstawiają prezesa NBP pod względem zarobków.
"Gołe" wynagrodzenie prezesa mBanku Cezarego Stypułkowskiego to 3 mln 580 tys. zł, a licząc z dodatkami - aż 5 mln 62 tys. zł. I w tym wypadku pełna kadencja szefa Narodowego Banku Polskiego by nie wystarczyła, by zarobić taką kwotę.
Jak wynika z danych Narodowego Banku Polskiego - Adam Glapiński nie jest wcale najlepiej zarabiającym prezesem. Wyższe roczne wynagrodzenie miał w jednym roku prof. Marek Belka - jego poprzednik. Nie stało się to jednak za sprawą podwyżki, a wysługi lat - Belka dostał po prostu znaczny dodatek do pensji.
Prof. Marek Belka to zresztą jedyny prezes Narodowego Banku Polskiego, któremu udało się w ciągu roku zarobić więcej niż 800 tys. zł. W 2015 roku zarobił dokładnie 800 tys. 162 zł. Średnio daje to kwotę 66 tys. zł co miesiąc. Warto podkreślić, że to wynagrodzenie brutto - składające się z podstawy i wszystkich możliwych dodatków oraz premii.
Pensja prof. Glapińskiego od lat jest zbliżona do pensji prof. Belki. Oscyluje w ciągu roku w okolicach 700 tys. zł. To około 60 tys. zł co miesiąc.
O ile dane dotyczące aktualnych zarobków poznaliśmy już pod koniec lutego, to na podstawie opublikowanych w czwartek wieczorem tabel można zobaczyć, jak i kiedy rosły wynagrodzenia w NBP w poprzednich kadencjach.
Największy wzrost zarobków prezesa NBP nastąpił jeszcze w latach 90. W 1995 roku prezes zarabiał niecałe 140 tys. złotych rocznie. W 1999 roku ta kwota wynosiła już ponad 540 tys. Co ciekawe rozstrzał pomiędzy średnimi rocznymi zarobkami Polaków z prezesem NBP były największe za kadencji prof. Hanny Gronkiewicz-Waltz.
W szczytowym momencie Gronkiewicz-Waltz zarabiała tyle, ilu 26 statystycznych Polaków. Rocznie mogła liczyć na 540 tys. zł. Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, typowy Kowalski w tym samym czasie zarabiał 20 tys. zł.
Mówiąc bardziej obrazowo: Hanna Gronkiewicz-Waltz zarabiała w 1999 roku tyle, ile cały autobus robotników. Ich średnia miesięczna pensja oscylowała w granicach 1,6 tys. zł.
Gdyby obecny prezes NBP miał zarabiać tyle samo razy więcej od statystycznego Polaka, to jego pensja musiałaby wynosić 121 tys. zł miesięcznie. W ciągu roku na koncie miałby 1 mln 452 tys. zł.
Od przełomu 1999 i 2000 różnica pomiędzy zarobkami prezesa Narodowego Banku Polskiego a statystycznego Polaka zmalała. W tej chwili to około 13-krotność (porównując zarobki prezesa Adama Glapińskiego do statystycznego Kowalskiego). Średnia z ostatnich 24 lat wynosi natomiast 16. O tyle razy więcej zarabiali średnio wszyscy prezesi od statystycznych Polaków.