"Pilna sprawa! Czy pracodawca ma prawo bez wiedzy pracownika obniżyć mu etat i wynagrodzenie za przepracowany miesiąc? Pracownik dowiaduje się o tym, dopiero gdy otrzymuje niższą pensję na konto, a gdy drąży o podanie przyczyny, dostaje do podpisania dokumenty z datą wsteczną. Pracodawca straszy, że jeśli tego nie podpisze, to go zwolni... Do inspekcji pracy nie można się dodzwonić... Co zrobić?" – pyta w imieniu znajomego forumowiczka pogotowia prawnego.
Dosłownie pod jej wpisem jest kolejny, identyczny. Tym razem od młodej kadrowej. "Pracownik po upływie miesiąca otrzymuje wynagrodzenie w wysokości najniższej krajowej, 2600 zł (na umowie wynagrodzenie miesięczne wynosi 4900 zł, pełny etat). Nie otrzymał wcześniej informacji o przestoju ekonomicznym firmy, nie wręczono mu umowy zmieniającej. Firma nie korzysta z tarczy (odrzucone wnioski). Firma nie posiada związków zawodowych ani rady pracowniczej. Nie zostały przeprowadzone wybory takich przedstawicieli. Co robić?" – pyta.
Wolna amerykanka
Pomysłowość pracodawców, jak bez kosztów pozbyć się pracowników, jest tak duża, że nawet prawnicy z kilkudziesięcioletnim stażem pracy przecierają z niedowierzaniem oczy, czytając dokumenty.
- Przyszła do mnie niedawno kobieta, która miała umowę o pracę na czas nieokreślony. Pracowała 6 lat u tego pracodawcy. Zwolnił ją bez podania przyczyny, chociaż miał taki obowiązek. Próbowała z nim rozmawiać, ale unika jej jak ognia. Inna klientka dostała z kolei rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, ale go nie przyjęła, bo straciłaby prawo do zasiłku dla bezrobotnych. Pracodawca, właściciel zakładu fryzjerskiego, wręczył jej więc bez powodu dyscyplinarkę – opowiada Agnieszka Ostrowska, radca prawny prawa pracy i ubezpieczeń społecznych w Warszawie.
Prawniczka porównuje obecną sytuację na rynku pracy do rejsu Titanikiem, gdzie pracownicy wyrzucani są za burtę jak zbędny balast.
- Przedsiębiorcy są tak zdesperowani, by pozbyć się za wszelką cenę pracowników, że nie przebierają w środkach. Wyrzucają ludzi z pracy bez żadnych hamulców i skrupułów, bo wiedzą, że im się to upiecze. Za chwilę ogłoszą upadłość i żaden sąd pracy nie będzie mógł wyegzekwować od nich ani przywrócenia ludzi do pracy, ani wypłaty im odszkodowania - mówi.
Według prawniczki pewności siebie dodaje pracodawcom fakt, że inspekcja pracy działa tylko w trybie doraźnym. Inspektorzy wyjeżdżają do nagłych wypadków w pracy, gdzie zagrożone jest ludzkie życie lub zdrowie. Tak jest już od 16 marca 2020 r., czyli dnia wprowadzenia "narodowej kwarantanny". Rzecznik prasowy Państwowej Inspekcji Pracy nie potrafi powiedzieć, kiedy inspektorzy zaczną chodzić na kontrole interwencyjne. - Trwają intensywne prace nad tym, by inspektorzy bezpiecznie mogli przeprowadzać kontrole - mówi Tomasz Zalewski. Zapewnia, że wszystkie skargi, które wpłynęły do inspekcji w czasie "zamrożenia" urzędów, zostaną rozpatrzone. - Te sprawy są już rozdzielane pomiędzy inspektorów. Przygotowują się oni do ich weryfikacji - zapewnia rzecznik.
Załatwianie starych problemów
Tymczasem lista grzechów głównych pracodawców wydłuża się z każdym dniem kryzysu. Chociaż zdaniem Jakuba Kusa, sekretarza krajowego Związku Zawodowego "Budowlani", koronakryzys służy wielu firmom jako dobry pretekst do załatwienia starych spraw, które niewiele mają z wirusem wspólnego.
– Wiemy, że w branży meblarskiej i drzewnej zwolnienia są rozplanowane na wiele miesięcy, do końca tego roku. Pracodawcy nie chcą płacić odpraw należnych przy zwolnieniach grupowych, więc wyrzucają ludzi małymi grupami, by nie przekroczyć ustawowych 10 proc. – mówi związkowiec. Według niego COVID-19 tylko przyspieszył to, co i tak było nieuniknione. W branży meblarskiej źle się działo, zanim przyszła era koronawirusa.
Pracownicy z branż, które nie zostały objęte restrykcjami, również skarżą się, że nie są wypłacane im ekwiwalenty za urlopy wypoczynkowe przy wypowiedzeniach, ale również i zaległe wynagrodzenia. Nie płacą nawet ci, którzy dostali dopłatę do pensji z urzędu pracy. "Od miesiąca pracodawca unika kontaktu, nie odbiera telefonów ode mnie, tłumacząc się cały czas, że musi to wszystko podliczyć. Czy urząd pracy udzieli mi informacji, jaką kwotę dostał na mnie pracodawca?" - pyta pan Mariusz na forum prawnym.
CZYTAJ TEŻ: Tarcza pomaga oszczędzać na odprawach
Niektórzy pracodawcy posuwają się jeszcze dalej. Na jednym z forów dla kadrowych kilka kobiet poskarżyło się, że pracodawca kazał im iść na zasiłek opiekuńczy i oczywiście dalej normalnie pracować, bo pracy było dużo, a różnicę w wypłacie (czyli 20 proc.) dawał im pod stołem.
Inni z kolei zgłaszali w ramach tarczy antykryzysowej pracownice na urlopach macierzyńskich jako pracujących pracowników, licząc, że dostaną za nie również dopłaty, mimo że to ZUS wypłaca matkom zasiłek. Obniżali przy tym kobietom wynagrodzenie o 20 proc., po czym dowiadywali się, że pieniędzy nie dostaną. Pracownice te miały automatycznie obniżane zasiłki w ZUS-ie. Pracodawca zaś nie miał z tego nic.
Lista hańby i wstydu
- Część pracodawców otworzyła swoistą puszkę Pandory. Takiego nagromadzenia ich działań, stanowiących rażące naruszenie przepisów prawa pracy nie widziałem od dłuższego czasu. Niektórzy pracodawcy próbują wyrzucać pracowników nie płacąc im należnych odpraw i innych świadczeń. Zdarza się, że przymuszają do zmiany formy zatrudnienia z umowy o pracę na umowę cywilnoprawną. Proponują także rozwiązanie umowy o pracę na mocy porozumienia stron sugerując pracownikowi, że w razie oporu czy wątpliwości przed podpisaniem tego dokumentu przygotowana jest już „dyscyplinarka” - mówi Paweł Śmigielski, dyrektor Departamentu Prawnego OPZZ.
Kilka dni temu na jego biurko trafił dokument, który był porozumieniem stron o rozwiązaniu umowy o pracę, lecz jednocześnie zawierał szereg rozwiązań z klasycznego wypowiedzenia. Pracodawca w ten sposób chciał uniknąć przede wszystkim wypłaty odprawy dla pracownika oraz udzielenia dni wolnych na poszukiwanie pracy, a z drugiej strony chciał skorzystać ze swoich uprawnień, jakie wiążą się chociażby z narzuceniem terminu wykorzystania urlopu wypoczynkowego w okresie wypowiedzenia.
Pracownicy są zastraszani, a sądy pracy w ramach kolejnego etapu „odmrażania” państwa, dopiero od wczoraj wznowiły pracę . Na rozprawę trzeba będzie więc długo poczekać, zwłaszcza w dużych ośrodkach miejskich – mówi Śmigielski.
Zdaniem prawnika warto byłoby pomyśleć o rozwiązaniu, które odstraszyłoby nieuczciwych pracodawców, a mianowicie publiczne piętnowanie ich niedozwolonych działań i praktyk. Takie rozwiązanie wprowadzili kilka lat temu Holendrzy. Powstała tam czarna lista nieuczciwych pracodawców oraz agencji pracy, gdzie podawane są informacje, czego się dopuścili i jak zostali ukarani przez sąd. Chodzi o takie przestępstwa jak niewypłacanie wynagrodzeń, pracę niewolniczą czy nieprzestrzeganie zasad BHP.
– Moglibyśmy wprowadzić w Polsce podobne rozwiązanie. Stworzyć taką listę czy rejestr dzięki któremu każdy pracownik mógłby dowiedzieć się, z kim ma do czynienia – uważa związkowiec.
Zdaniem Roberta Lisickiego, dyrektora Departamentu Prawnego w Konfederacji Lewiatan, temat czarnej listy jest dyskusyjny, choć go nie odrzuca. - Należałoby ustalić katalog rażących naruszeń przepisów oraz kto by decydował o umieszczeniu pracodawcy na czarnej liście. Jesteśmy w stanie podjąć dialog ze związkami, szczególnie w sytuacji przymuszania do pracy osób z państw trzecich. Kiedy te osoby nie pracują legalnie, są bez umów i bez wynagrodzenia - podkreśla Lisicki.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl