Jednym z ważniejszych wydarzeń na rynkach finansowych ostatnich tygodni było bardzo silne osłabienie polskiej waluty. Kursy euro, dolara czy franka skoczyły o kilkanaście groszy.
W szczytowym momencie, dokładnie ostatniego dnia ubiegłego roku, notowania euro przekroczyły 4,62 zł, a jeszcze dwa tygodnie wcześniej były na poziomie 4,43 zł. W tym samym czasie dolar zdrożał z 3,61 do 3,76 zł, a frank szwajcarski z 4,09 do 4,27 zł.
Co roku na rynku walut końcówka roku jest czasem mniejszej aktywności inwestorów i instytucji, co stwarza okazję dla spekulantów do podbicia lub zaniżenia kursów, przynajmniej krótkoterminowo. W przeszłości do spekulacji na złotym przyznawały się różne instytucje, np. amerykański bank inwestycyjny Goldman Sachs.
Kto tym razem stał za nadzwyczajnymi wahaniami kursów? "Spekulantem" okazał się Narodowy Bank Polski, który - jak przyznał sam prezes NBP Adam Gapiński - od połowy grudnia dokonuje zakupu walut obcych na rynku, pozbywając się złotówek. Nie jest to standardowa praktyka.
Miliardowe zyski NBP
Osłabienie złotego działa akurat bardzo na korzyść NBP. Efektem takiego działania jest m.in. wzrost wartości rezerw walutowych posiadanych przez NBP. W euro, dolarach, funtach i innych walutach na koniec 2019 roku bank miał równowartość grubo ponad 100 mld euro. Przy tak ogromnych kwotach nawet niewielka zmiana kursu oznacza ogromne zyski lub straty w przeliczeniu na złotówki.
- Przy założeniu utrzymania tej samej struktury w 2020 roku i bez zmiany wielkości rezerw, grudniowe osłabienie złotego mogło obrócić wynik na tej części rezerw z 5 mld zł straty do 11 mld zł dodatnich różnic kursowych - wylicza Konrad Białas, główny ekonomista Domu Maklerskiego TMS.
Dodaje, że od grudnia 2019 do listopada 2020 (ostatnie dostępne dane) należności w walutach wymienialnych (wyrażone w złotówkach) zwiększyły się o około 10 proc., co także będzie miało wpływ na skalę zmiany całościowej wartości rezerw.
Do tego dochodzi jeszcze korekta wartości rezerw przetrzymywanych w złocie, które pierwotnie wyraża się w dolarach. Cena kruszcu w 2020 roku wzrosła o 23 proc., co - jak wylicza Białas -  samo w sobie może dać około 10 mld zł z tytułu aktualizacji wyceny.
Zastrzega jednak, że nie ma dostępnych danych o strukturze walutowej rezerw na koniec 2020 roku i z tego powodu margines błędu w obliczeniach może być dość duży. Szacunki pokazują jednak skalę, o jakiej mowa. Wyraźnie widać, że "majstrowanie" przy kursach się opłaca.
Przypadkowy zysk?
Użyte wcześniej słowo "spekulant" w kontekście NBP celowo napisane jest w cudzysłowie, bo zgodnie ze słownikową definicją jest to podmiot zarabiający na wahaniach cen. Jego głównym celem jest zysk. Tymczasem, jak zapewniał prezes Glapiński w ostatnim głośnym wywiadzie, celem interwencji było "wzmocnienie oddziaływania poluzowania polityki pieniężnej NBP na gospodarkę".
Tym poluzowaniem polityki pieniężnej była np. drastyczna obniżka stóp procentowych, która miała m.in. pobudzić firmy do inwestycji, a części obywatelom ulżyć np. w płaceniu niższych rat kredytów. Osłabienie złotego miało być więc kolejnym elementem wsparcia, by gospodarka szybciej wyszła na prostą po kryzysie wywołanym pandemią koronawirusa.
Wielu obserwatorów rynkowych podważa jednak intencje NBP, sugerując, że chwilowe osłabienie złotego dla gospodarki w dłuższym horyzoncie czasowym nic nie zmieni, a powoduje tylko niepotrzebne zamieszanie.
- NBP realizuje politykę celu inflacyjnego, z którą kontrolowanie kursu jest z założenia sprzeczne - zauważa Przemysław Kwiecień, główny ekonomista Domu Maklerskiego XTB.
- Nie da się jednocześnie kontrolować i kursu, i inflacji.Tak mówi nie tylko teoria, ale także praktyka, więc interwencje walutowe po prostu do tego miksu nie pasują - wskazuje.
- Działania na rzecz osłabienia złotego wydają się niepotrzebne. Kurs euro jest relatywnie wysoko, eksport jest silny, a mocny popyt zewnętrzny już wspiera sektor przemysłowy. Niski kurs dolara także nie powinien być powodem do niepokoju, bo neutralizuje wzrost cen surowców i obniża ceny dóbr importowych, kiedy krajowa konsumpcja kuleje przez covidowe restrykcje - uważa Konrad Białas.
- Jedyny powód, jaki pozostaje, to chęć podwyższenia wartości rezerw walutowych dla zwiększenia zysku NBP, którego 95 proc. będzie mogło zasilić budżet państwa w 2021 roku - podkreśla ekonomista TMS.
Trudno też uwierzyć, żeby przypadkowo akurat szczyt notowań kursów walut miał miejsce akurat 31 grudnia, czyli w dniu, z którego dokonuje się całorocznych rozliczeń.
NBP kontra rynek
NBP przekonuje, że dalej będzie dokonywał interwencji w razie potrzeby. Widać jednak wyraźnie, że już nie ma takiej determinacji, bo w pierwszych dniach nowego roku dość szybko udało się zbić kursy najważniejszych walut.
W czwartek euro było już nawet poniżej 4,50 zł, co oznacza 12-groszową przecenę w porównaniu ze szczytem z 31 grudnia.
"Zadanie, które postawił przed sobą NBP, jest trudne. W najbliższych miesiącach oczekujemy bowiem presji na umocnienie złotego spowodowanej spodziewaną dalszą poprawą nastrojów na globalnym rynku finansowym, związaną z wygasaniem pandemii i poprawą perspektyw wzrostu gospodarczego" - komentują sytuację ekonomiści Credit Agricole.
"Interwencje NBP będą tożsame z pójściem pod prąd, a więc grą przeciwko rynkowym trendom, przesuwającym kurs złotego w kierunku mocniejszych i zgodnych z fundamentami polskiej gospodarki poziomów. Taka polityka zachęca do spekulacji na umocnienie kursu walutowego i na dłuższą metę jest zwykle nieskuteczna" - podkreślają.
Budżet czeka na pieniądze
Jeszcze przed rozpoczęciem interwencji walutowych przez NBP, rząd w budżecie na 2021 rok założył 1,3 mld zł wpływów z banku centralnego. Korzystne rozliczenie rezerw na koniec roku może sprawić, że kasę państwa zasili większa kwota.
W połowie 2020 roku NBP przelał na konto państwa ponad 7,4 mld zł. A w ostatnich latach nie był to standard. Przypomnijmy, że 2018 rok NBP zakończył z zerowym bilansem, a w 2017 roku miał nawet 2,5 mld zł straty.