Wiktor ma 52 lata, żonę i czwórkę dzieci. I do spłacenia gigantyczny dług - 41 milionów. Trochę niższy od tego, który wisi nad jego kolegą, Józefem Nowakiem, którego historię niedawno opisywaliśmy w money.pl.
Obaj zostali skazani w tej samej sprawie. Obaj na początku XXI wieku pracowali w tej samej hurtowni paliw w Bytomiu Bobrku. Obaj muszą oddać państwu kilkadziesiąt milionów. Choć sądy ostatecznie uznały, że na żadnych przestępstwach się nie wzbogacili.
To były lata, w których całą Polską "trzęsła" tzw. mafia paliwowa. Prokuratura przeprowadziła wówczas grubo ponad 100 śledztw, w których ujawniła gigantyczne przekręty. Głównie na akcyzie i podatku VAT. Mechanizm opierał się o "puste" faktury. Czyli wystawiane za transakcje, które w rzeczywistości nie miały miejsca.
Oszuści (śledczy wytypowali kilku "baronów" paliwowych - głównie ze Szczecina i Częstochowy) wykorzystywali legalnie działające firmy i często niczego nieświadomych pracowników, by wzbogacić się, wyłudzając nienależne zwroty podatku. Krzysztof Wiktor mówi, że był jednym z nich. Postanowił nam opowiedzieć swoją historię. Utrzymuje, że nie zrobił nic złego i wykonywał tylko polecenia przełożonych.
Chemik na stacji
- W 1994 r. kończyłem studia w Opolu. Zakładałem już rodzinę, ale pracy nie było. To nie były takie czasy jak teraz - rozpoczyna swoją opowieść.
W końcu się udało dostać etat na stacji benzynowej. Zaczynał w rodzinnych Woźnikach. - Miasteczko się śmiało, że skończyłem chemię, żeby wlewać paliwo - wspomina.
Po stacji w Woźnikach przyszła kolej na Będzin, po Będzinie Katowice. - I potem, pod koniec lat 90. Bytom Bobrek. Ten nieszczęsny Bytom Bobrek - mówi.
Praca była ciężka. - Byłem wydawcą paliw. Co to znaczy? To była gigantyczna hurtownia, obracaliśmy milionami litrów. Moim zadaniem było sprawdzanie, czy wszystko się zgadza. Szef, nazwijmy go K., mi mówił, co i jak mam zrobić, a ja to robiłem - opowiada.
Co konkretnie? - Bieganie, odbieranie listów przewozowych, sprawdzanie, czy wszystko się zgadza, czy nic nie wycieka, czy numery na dokumentach zgadzają się z numerami na cysternach, mówiłem kolejarzom, co i gdzie nalać… - wylicza. - No i faktury, wystawiałem faktury - rzuca.
Tempo pracy było, jak mówi, zabójcze. - 24 godziny pracowałem ja, potem 24 godziny Józek Nowak. I tak w kółko - mówi.
Dało się odpocząć? - Żadnych urlopów. Jak mówiłem, że chce urlopu, to przychodził K. i dawał mi ekwiwalent za urlop w pieniądzach. No i było po urlopie - wspomina Krzysztof Wiktor.
- Czemu się na to godziłem? Jak już mówiłem, to były inne czasy. Dziesięciu było na moje miejsce. Ja o tym wiedziałem, K. to za każdym razem podkreślał. A mi się rodziły dzieci, musiałem zasuwać - opowiada. - Podupadałem na zdrowiu, nie miałem sił. Ale się cieszyłem, że jest robota.
W okolicach 2001 r. po firmie zaczęły krążyć plotki, że policja przyjechała i zabrała jednego z prezesów. - Coś się tam mówiło, no ale ja po prostu zasuwałem dalej - opowiada Wiktor.
“Faktury? Jakie faktury?”
W kwietniu 2001 przyjechali funkcjonariusze CBŚ. - Zabrali mnie do Zielonej Góry na dołek. Beczałem jak bóbr. Byłem za kratkami, a nie miałem jeszcze 30-tki. No i naprawdę nic nie zrobiłem - opowiada.
Śledczy pokazywali mu faktury, które wystawiał. Tłumaczył, że “wystawia rocznie tysiące faktury i nie pamięta, jakie tydzień temu wystawił. A śledczy kazali mu tłumaczyć się z dokumentów sprzed lat.
- Raz rzuciłem nawet, że “wystawiałem faktury na pociągi, których na oczy nie widziałem” - mówi. Jak dodaje, wtedy funkcjonariuszom wyraźnie zapaliła się czerwona lampka. - Chyba źle to zrozumieli, bo oczywiście te pociągi były - dostawałem przez telefon potwierdzenie, że dotarły z punktu A do punktu B - dodaje.
Dopytujemy, czy Wiktor miał adwokata. Odpowiada, że miał adwokatkę. - Miałem, ale ona mną manipulowała - mówi. Jak dodaje, opowiadała, że “wszyscy inni, którzy pracowali w hurtowni, się przyznali, a sam K. uciekł za granicę”. - Okazało się potem, że nikt się nie przyznał, a K. nigdzie nie wyjechał.
Po 20 dniach w areszcie Wiktor stwierdził, że do pracy w hurtowni nie wróci. - K. mnie wzywał, groził dyscyplinarnym zwolnieniem. Nie wróciłem - mówi. Zamiast tego zatrudnił się w okolicznej podstawówce i uczył przyrody. - Uwielbiałem tę pracę, uwielbiałem dzieci, miałem wrażenie, że i one lubiły mnie - wspomina.
Sprawa faktur i mafii paliwowej się jednak ciągle toczyła. - Byłem ciągle gdzieś wzywany, to przez CBŚ, to przez prokuraturę, to przez ABW. Wzywali mnie do różnych miast i ciągle walcowali to samo - opowiada.
- Jak to znosiłem? Fatalnie. Czasem w szkole nie byłem w stanie ustać na nogach. Ale robiłem wszystko, żeby dzieci nie odczuły, co się dzieje - zapewnia.
Gdy wychodził z aresztu w 2001 roku, usłyszał, że za oszustwa grożą mu 2 lata więzienia i 3 tys. grzywny. Jednak jak dodaje, w 2005 r. prokuratura zaczęła mu zarzucać udział w zorganizowanej grupie przestępczej.
- I tak się dowiedziałem, że działałem w mafii paliwowej - mówi z rezygnacją Krzysztof Wiktor.
"Niewłaściwe miejsce i niewłaściwy czas"
Jak opowiada, kolejne lata żył w “totalnym strachu”. W 2011 roku przyszła jednak dobra wiadomość - uniewinnienie. Dwa lata później sąd jednak zdecydował o ponownym rozpatrzeniu sprawy.
- Jeden ze śledczych przyznał, że znalazłem się po prostu w niewłaściwym czasie i w niewłaściwym miejscu. Ale byli tacy, co sugerowali, że nawet poszedłem na studia chemiczne, by oszukiwać na paliwach - wspomina.
I tak dochodzimy do 2016 roku. Sąd Okręgowy stwierdził, że Wiktor musi oddać Skarbowi Państwa 411 milionów. Tyle państwo miało stracić na fikcyjnych fakturach, które Wiktor miał wystawiać. Dodatkowo Wiktor został skazany na dwa lata w zawieszeniu na pięć. Jeśli pieniędzy nie będzie spłacał, może więc trafić za kratki.
Sąd nie uwierzył, że Wiktor nie czerpał korzyści z obrotu fakturami. W uzasadnieniu wyroku sąd wskazywał, że trudno było Wiktorowi samemu sfinansować dom, biorąc pod uwagę oficjalne zarobki i majątek. Sąd podkreślał też, że o niejasnościach wokół domu mówił sam K., szef Wiktora, który został skazany za działalność w mafii paliwowej.
Jak było z tym domem? - Sam go budowałem, własnymi rękoma. Ziemię dostałem od rodziny. Dom jest wybudowany z pustaków żużlowych, to nie żaden luksus. Tłumaczyłem to śledczym, ale chyba nie chcieli słuchać - opowiada. Jak dodaje, dom wykonany w połowie lat 90. kosztował go ok. 50 tys. zł.
- Gdybym zlecał pracę, gdybym kupował drogie materiały, oczywiście nie byłoby mnie na to stać - mówi.
Czekając na jackpot
- Więc zostałem z wyrokiem na 411 milionów. Zacząłem szperać po internecie. Wyszło, że budżet mojego powiatu to 100 mln zł. Zastanawiałem się, skąd ja mam wytrzasnąć cztery razy tyle? - opowiada.
Sprawa trafiła do Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Ten w 2019 uznał, że Wiktor nie wzbogacił się na działalności w mafii paliwowej. Ale stwierdził również, że faktury były fikcyjne, a na oszustwach korzystali jego mocodawcy - czyli na przykład K.
Sędziowie jednak uznali, że Wiktor nie musi oddawać państwu 411 milionów, a "tylko" 41. Nie spłacił ani złotówki. Tłumaczy, że nie ma z czego.
Skąd więc taki wyrok? W uzasadnieniu sąd nie nazywa go wcale surowym. "Wręcz przeciwnie, przy doprowadzeniu do tak wielkiej szkody, należy uznać te rozstrzygnięcia za łagodne" - czytamy w uzasadnieniu.
W wysłanym do money.pl oświadczeniu krakowski sąd podkreśla również, że mężczyzna przyznawał się do podpisywania nierzetelnych faktur.
Sąd przyznał, że nasz rozmówca działał na nie swoją korzyść – i że to jego szefowie polecali mu wystawienie fikcyjnych faktur. "Korzyść majątkowa to korzyść nie tylko dla siebie, ale także dla innej osoby" – argumentował jednak sąd. Tak samo, jak w przypadku innego dłużnika, którego opisywaliśmy na łamach money.pl.
Gdy dyrektorka szkoły, w której pracował, dowiedziała się o wyroku, wręczyła mu wypowiedzenie. Do października Wiktor dostaje zapomogę dla bezrobotnych.
Czy ma jeszcze jakąś nadzieję? - Właściwie zostały mi dwie opcje. Albo jackpot, albo łaska od prezydenta - odpowiada. Wniosek w sprawie łaski już zresztą został złożony, teraz jest rozpatrywany.
Częstochowska skarbówka 18 lutego wysłała mu wezwanie do zapłaty na 41 milionów.
- Czekam na komornika. Ale o powrocie za kratki to nawet wolę nie myśleć - mówi.