Kryzys walutowy – któż się go nie boi. Widzieliśmy jak dotkliwie przeżyły swoje kryzysy na rynku walutowym Korea, Rosja, Brazylia, a ostatnio Argentyna. Generalnie za kryzys walutowy odpowiedzialny jest długoterminowy stan nierównowagi zewnętrznej. Chodzi o równowagę pomiędzy podażą walut obcych a popytem na nie.
W poprzednim odcinku wspominałem, że wszelkie nierównowagi popytu i podaży na rynku dóbr, usług i pieniądza skutecznie może niwelować wymiana z zagranicą. Import uzupełnia braki towarów i usług, eksport zdejmuje nadwyżkę wyprodukowanych dobr na rynek krajowy, napływ inwestycji zagranicznych to załatanie dziury po braku krajowych oszczędności.
I tak dzieje się w Polsce. Produkcja węgla, stali, statków, żywności, części samochodowych w daleko większym stopniu przewyższa popyt krajowy na te dobra. Są więc one z większym lub mniejszym efektem ekonomicznym sprzedawane za granicą. Z drugiej strony krajowe zapotrzebowanie na ropę naftową, samochody, banany, pomarańcze, czy nowoczesne technologie daleko przekracza możliwości rodzimych wytwórców, tutaj posiłkujemy się ofertą producentów zagranicznych. W ostatnich latach nasze zapotrzebowanie na inwestycje jest ogromne, wynikające z lat zapóźnień w tym zakresie, które trzeba jak najszybciej odrobić. Ale nasze skromne możliwości w zakresie oszczędzania nie są w stanie zapewnić źródła finansowania tych inwestycji. Inaczej mówiąc inwestujemy znacznie więcej niż oszczędzamy. Ten niedobór pokrywają inwestycje zagraniczne.
Skoro więc zagranica tak skutecznie łata wszelkie nasze niedobory - to może nie ma problemu. Otóż jest. Pamiętajmy, że za każdy importowany towar należy zapłacić w walutach obcych. A więc importer, który chce sprowadzić, dajmy na to, banany z Ekwadoru, musi za nie zapłacić określoną ilość dolarów.
Te dolary musi kupić za złotówki na polskim rynku walutowym. Zgłasza więc określony popyt na dolary i określoną podaż złotego. Każdy import to popyt na walutę obcą. Z eksporterami jest odwrotnie, oni sprzedają towary za granicą i przywożą do kraju waluty obce, które na polskim rynku wymieniają na złotego.
Oferują więc podaż waluty obcej zgłaszając jednocześnie popyt na złotego.
Dobrze by było aby strumień podaży waluty obcej związany z eksportem równoważył się ze strumieniem popytu na tą walutę uzyskanym na skutek importu. Inaczej mówiąc powinna zachodzić równowaga pomiędzy wpływami z eksportu a wypływami z tytułu importu. To co przywiozą eksporterzy powinno być wywożone przez importerów. Inaczej następuje nierównowaga. Z taką trwałą nierównowagą mamy do czynienia w Polsce.
Przewaga importu nad eksportem waha się w granicach 0,6 – 1 mld USD miesięcznie. Mamy więc trwałą nierównowagę, przy czym w ostatnim okresie ta nierównowaga pogłębia się.
Ale obok przypływu dewiz związanego z eksportem i importem pojawia się na rynku walutowym inna para strumieni – związana z naszą wymianą oszczędności z zagranicą. My cząstkę swych oszczędności lokujemy za granicą. Robią to za nas fundusze emerytalne lub inwestycyjne, czasem niektóre krajowe firmy inwestują w rozwój swoich oddziałów za granicą, głównie na Wschodzie. Skala wypływu oszczędności jest niewielka. Jednak już dużo więcej wypływa z tytułu dywidend oraz spłat odsetek i kredytów zaciąganych w walutach obcych. Przedsiębiorstwa dzieląc się wypracowanym zyskiem ze swoimi akcjonariuszami wypłacają jego część w postaci dywidendy. Jeśli właściciel części firmy lub nawet całego przedsiębiorstwa jest inwestorem zagranicznym, to wówczas zamienia te dywidendy na dewizy i następuje ich wypływ z krajowego rynku. Podobnie jeśli polskie przedsiębiorstwo lub osoba fizyczna spłaca kredyt zaciągnięty w walucie obcej. Spłata zarówno odsetek, jak i rat kapitałowych dokonywana jest w dewizach.
Natomiast wszelkie inwestycje zagranicznych podmiotów w Polsce, czy to w postaci budowanych nowych przedsiębiorstw, czy też przejmowania już istniejących pociąga za sobą przypływ walut obcych. Inwestor, chcąc ponieść koszty budowy czy też zakupu firmy, musi wymienić przywiezione wcześniej na krajowy rynek dewizy na złote.
Te cztery strumienie – eksportowy, importowy, i dwa inwestycyjno – kredytowe spotykają się wspólnie na krajowym rynku walutowym (oczywiście w dużym uproszczeniu). I tak jak w fizyce – ich wspólna siła wypadkowa decyduje o tym: czy jest nierównowaga w zakresie kształtowania się popytu i podaży, i czy jest ona duża i trwała. I tak jak na rynku marchewki, istnienie nierównowagi pociąga za sobą zmianę ceny marchewki, tak tutaj nierównowaga pociąga za sobą zmianę cen dewiz.
W Polsce występuje nierównowaga pomiędzy eksportem a importem na korzyść tego drugiego, ale włączając strumienie inwestycyjne możemy powiedzieć że równowaga przechyla się w drugą stronę – więcej jest podaży dewiz niż popytu na nie. Ale jeszcze raz podkreślę, ze spowodowane jest to głównie strumieniem zagranicznych oszczędności wpływającym na polski rynek. Większa podaż wywołuje spadek kursu złotego wobec innych walut (czyli ceny innych walut).
To z kolei powoduje iż towary importowane są coraz tańsze i atrakcyjniejsze dla nas, a nasze towary eksportowane za granicę coraz droższe na tamtejszych rynkach. Zmiany kursu walutowego wywołane zbyt dużym napływem oszczędności zagranicznych rykoszetem biją w polskich producentów. W eksporterów, bo nie mogą oni cenowo konkurować na rynkach zagranicznych, ale także w producentów krajowych, bo ci z kolei muszą walczyć z coraz mocniejszą konkurencją importu. W dłuższym okresie czasu bilans handlowy pogarsza się coraz bardziej.
Jednak coraz niższa cena walut obcych i tendencje związane z spadkiem ich cen w przyszłości coraz bardziej zachęcają oszczędzających inwestorów zagranicznych do lokowania swoich oszczędności w Polsce, a Polaków do pożyczania właśnie tych oszczędności kosztem oszczędności krajowych. Nadwyżka zagranicznych oszczędności się zwiększa. Te dwa niekorzystne zjawiska prowadzą nas do ślepego zaułka. Z jednej strony słabnie produkcja krajowa – co odbija się załamaniu wzrostu gospodarczego, z drugiej zaś strony rośnie nasze zagraniczne zadłużenie, które kiedyś trzeba będzie spłacić.
W pewnym momencie pożyczający nam pieniądze dostrzegą, że przekraczamy granicę swoich możliwości w zakresie zadłużania, wstrzymają strumień swoich oszczędności i zaczną domagać się spłat. Wówczas strumień inwestycyjno-kredytowy zmieni swój bieg i przynosić zacznie brak waluty obcej i ogromne na nie zapotrzebowanie, do tego dojdzie wysoki deficyt handlowy. Z dnia na dzień zacznie silnie brakować dewiz i dojdzie do znaczącego wzrostu ich cen. Tak było właśnie w większości krajów, które przeżyły kryzys walutowy. Ten wzrost może wynieść nawet kilkadziesiąt procent. Wówczas również z dnia na dzień o kilkadziesiąt procent wzrosną ceny wszystkich dóbr importowanych, od których konsumpcji coraz bardziej przecież się uzależniamy.
A za nimi obudzi się inflacyjny potwór i wszystkie fatalne skutki jego działania. I kryzys gotowy.
Czy nam taki kryzys grozi? Póki co, jeszcze nie. Ale już za rok, dwa przy zachowaniu obecnych tendencji mogą pojawić się pierwsze zwiastuny. Proszę obserwować w najbliższych miesiącach w jakim tempie będzie rósł import. Aby uniknąć tego kryzysu należy zrobić wszystko, aby zmienić niekorzystną relację krajowych oszczędności do napływających zagranicznych. Gdyby oszczędności krajowe wzrastały w tempie 10- 15% rocznie mogłyby częściowo blokować strumień tych zagranicznych.
Jednak póki co nasze krajowe oszczędności wręcz topnieją i stąd ten nieśmiały cykl artykułów. Bowiem powyższy schemat pokazuje jeszcze jeden kanał, za pomocą którego nasze oszczędzanie chroni nasz przyszły dobrobyt, a jego brak może doprowadzić do kryzysu.
Autor: dr Rafał Wójcikowski