Główna zmiana, jeśli chodzi o wpływy z podatków, ma polegać na tym, że samorządy dostaną określony udział w dochodzie, jaki wypracowują ich mieszkańcy, a nie - jak dziś - w pobieranych podatkach.
- Robocze założenie jest takie, że po reformie PIT stanie się de facto podatkiem samorządowym, a budżetowi pozostaną co najwyżej jakieś "resztówki" - twierdzi rozmówca money.pl znający kulisy przygotowań. W zamian, jak słyszymy, państwo będzie przyznawać lokalnym władzom mniejsze środki z subwencji budżetowej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Taki mechanizm ma spowodować, że jakiekolwiek zmiany PIT wprowadzane przez rząd - np. obniżki procentowych stawek PIT, ulgi czy zwolnienia - nie będą obniżały ich dochodów. Jak pokazują wyliczenia MF, do których dotarliśmy, gdyby taki system działał w zeszłym roku, dochody własne samorządów z PIT byłyby aż o niemal połowę wyższe i wyniosłyby 77 mld zł, zamiast 51,7 mld zł.
Jednocześnie ma się dokonać rewolucja w subwencjach i janosikowym, tak by minimalizować zjawisko, że jedną ręką państwo odbiera, a drugą daje.
Powód reformy
Pomysł na reformę to efekt narastających napięć na linii rząd-samorządy, a już zwłaszcza między poprzednim obozem PiS a dużą częścią samorządowców, na tle zmian w ich finansowaniu. Dotychczasowy model opiera się bowiem na określonym z góry procentowym udziale jednostek samorządu terytorialnego (JST) w podatkach, jakie są ściągane do budżetu - PIT i CIT. Więc jeśli rządzący obniżali podatki, a tak się działo od 2019 r., to wpływy samorządów z podatków relatywnie malały.
Poprzedni rząd starał się korygować to dodatkowymi strumieniami pieniędzy z budżetu, ale kryteria ich przydziału były takie, że największe korzyści odnosiły najmniejsze samorządy, a te duże były najbardziej stratne.
Przy okazji wzrosły dochody z podatku ryczałtowego, ale nim budżet nie dzielił się z JST. W efekcie malał udział w samorządowych budżetach dochodów własnych, a rósł tych pieniędzy, o których przydziale pośrednio czy bezpośrednio decydował rząd. Obecny szef resortu finansów Andrzej Domański pracuje nad kompletną zmianą tego modelu.
Jakie zmiany w dochodach
Dziś samorządy mają z góry określony udział we wpływach z PIT - przykładowo w tym roku dla gmin to 38,46 proc. Reszta wpływów z tego tytułu trafia do budżetu państwa. Ogółem wszystkie samorządy (gminy, powiaty, województwa) dzielą się wpływami z PIT z budżetem państwa niemal równo po połowie, stąd podatność tego mechanizmu na reformy podatkowe wprowadzane na szczeblu centralnym.
Nowy model ma kompletnie zmienić system wyliczania przynależnych dochodów podatkowych dla danej JST. Brany bowiem pod uwagę będzie udział samorządu w dochodzie podatników PIT zamieszkałych na obszarze JST. Dla gmin udział ten wyniesie 6,5 proc., dla powiatów - 1,6 proc., dla miast na prawach powiatu - 8 proc., a dla województw 0,145 proc. W przypadku CIT udziały te wyniosą odpowiednio: 1,2 proc., 1,35 proc., 1,32 proc., a dla województw - 2,58 proc.
Resort finansów tłumaczy ten zawiły mechanizm na przykładzie teoretycznej gminy. Założono, że dochody wszystkich jej podatników PIT na skali podatkowej za rok 2023 wyniosły ponad 1,2 mld zł, z kolei liniowców - ok. 150 mln zł, a tzw. ryczałtowców - ponad 30 mln zł. Łącznie mowa o ok. 1,4 mld zł wypracowanych dochodów. Udział gminy w tych dochodach wyniesie 6,5 proc., ale przy zastosowaniu mechanizmu waloryzacji. W efekcie dochód z PIT, który zostanie w gminie jako jej dochód własny, wyniesie prawie 109 mln zł.
Resort finansów obiecuje, że dzięki takiemu mechanizmowi dochody własne z tytułu udziału samorządów w PIT i CIT nie tylko staną się niewrażliwe na odgórne reformy, ale także istotnie wzrosną. Jak bardzo? Na podstawie wstępnych danych MF na 2025 rok wynika, że w przypadku PIT mówimy o wzroście z 85 mld do 156 mld zł, a w przypadku CIT - z 24 mld do 27 mld zł. Największa rewolucja zajdzie na szczeblu gminnym - gdyby nie wprowadzać żadnych zmian, w przyszłym roku jednostki te otrzymałyby 37,7 mld zł dochodów z PIT i CIT. Po zmianach kwota ta wzrośnie o kolejnych 38,5 mld zł.
Dochody to nie wszystko - zmiana modelu subwencji
Zmieni się też metoda subwencjonowania samorządów. Główna idea jest taka, by radykalnie ograniczyć ten rodzaj transferu budżetowego do JST, z uwagi na omawiane wyżej duże wzrosty w dochodach własnych samorządów (PIT, CIT). Nowy pomysł rządu zakłada, że ocenione zostaną potrzeby samorządów w czterech wymiarach: ekologicznym, wyrównawczym, oświatowym i rozwojowym.
W przypadku potrzeb ekologicznych zostanie ocenione, czy gminie np. nie należą się dodatkowe pieniądze z tytułu istnienia na jej obszarze rezerwatów przyrody albo parków narodowych.
Z kolei, jeśli chodzi o potrzeby wyrównawcze, policzony będzie tzw. wskaźnik zamożności, czyli w pewnym przybliżeniu, czy dochody mieszkańców danej gminy są niższe od przeciętnej dla danych typów samorządów. Przy czym będą brane pod uwagę nie tylko same dochody mieszkańców czy ich liczba, ale także takie kwestie jak struktura demograficzna, potrzeby edukacyjne, liczba osób korzystających z pomocy społecznej. Dla każdego z typów samorządów będzie zestaw takich wskaźników i co roku samorządy będą mogły postulować zwiększenie czy zmniejszenie wagi poszczególnych wskaźników.
Osobno będą ustalane potrzeby oświatowe. Rewolucja ma polegać na tym, że pieniądze na te cele, o ile to możliwe, będą zostawały w samorządzie jako dodatkowe wpływy, więc zmniejszy się skala obecnego zjawiska, gdy jedną ręką rząd zabiera podatki, a drugą przekazuje np. subwencję oświatową. Dopiero, jeśli te zwiększone dochody z PIT i CIT okażą się za małe do pokrycia potrzeb, do samorządu spłynie subwencja z budżetu.
Efektem zmiany tego systemu ma być kompletne odwrócenie proporcji, jeśli chodzi o pieniądze wypracowane na terenie danego samorządu a te, które przysyła budżet. Jak liczy resort finansów, obecnie relacja dochodów samorządów z PIT i CIT to jak 48 proc. do 52 proc., tymczasem po zmianach dochody własne stanowiłyby aż 80 proc., a subwencja tylko 20 proc.
Koniec z janosikowym na obecnych zasadach
Rewolucja ma czekać także janosikowe. To danina, jaką płacą dziś bogatsze samorządy na rzecz biedniejszych. Często efekt jest taki, że jednocześnie zostają u nich podatki, dostają subwencje, a jednocześnie muszą wpłacać do budżetu janosikowe.
Zmiana ma polegać na tym, że samorządy, których wskaźnik zamożności będzie powyżej 120 proc. dla danej grupy samorządów, będą miały odpowiednio zmniejszane dochody podatkowe. Ten mechanizm ma być odwrotnością opisanego powyżej dowartościowania samorządów o większych potrzebach wydatkowych. Jak zapewnia resort, nowy system ma być łagodniejszy dla JST niż obecny.
Resort finansów policzył możliwe efekty zmian przy założeniu, że nowy system zacząłby działać od 2025 r. Wynika z tego, że o ile samorządy mogą liczyć w tym roku łącznie z podatków i subwencji na blisko 210 mld zł, to w przyszłym otrzymałyby ponad 236 mld zł. Przy czym, o ile w tym roku subwencja to 120 mld zł, to w przyszłym to zaledwie 55 mld zł, reszta to efekt wzrostu dochodów z podatków na terenie JST.
Co sądzą zainteresowani?
Co o zmianach mówią samorządowcy? Ci, którzy orientują się w planach resortu finansów, wykazują ostrożny optymizm.
- Brakuje nam jeszcze podstawowych danych, zwłaszcza dotyczących systemu oświaty i liczby mieszkańców. Część z nich mamy otrzymać na dniach od resortu, ale na dane ludnościowe GUS poczekamy przynajmniej do końca maja - ocenia samorządowiec, który prosił o zachowanie anonimowości.
Walka z flipperami. Politycy zapomnieli o jednym
Inny przyznaje, że szykowana przez MF rewolucja jest na tyle dużą nowością, że jeszcze nie wszyscy włodarze rozumieją konsekwencje proponowanych mechanizmów. - Oby ten system nie okazał się demotywujący dla gmin, tzn. by nie uznawały, że nie warto starać się o zwiększenie wpływów z PIT, skoro w razie czego rząd dosypie coś z subwencji - dodaje rozmówca Money.pl.
Poprosiliśmy resort finansów o oficjalne stanowisko oraz nakreślenie harmonogramu prac. Na odpowiedzi jeszcze czekamy, natomiast z dotychczasowych wypowiedzi ministra Andrzeja Domańskiego wynikało, że rewolucja w lokalnych finansach miałaby wejść w życie już od stycznia 2025 roku.
Tomasz Żółciak, Grzegorz Osiecki, dziennikarze money.pl