Historia zamieszczona poniżej brzmi jak kiepskie political fiction i dla dobra ogółu należy mieć nadzieję, że taką pozostanie. Dlatego, szanowny Czytelniku, zechciej wybaczyć autorowi, że dane identyfikujące pierwszo- i drugoplanowych bohaterów tej opowieści nie zostaną na razie jeszcze ujawnione.
Otóż dzisiaj upływa termin, w jakim mieli zostać w spektakularny sposób zatrzymani dwaj przedsiębiorcy prywatni zajmujący się dziedziną gospodarki, która od kilku lat budzi nieskrywane emocje polityków wszelkiej maści. Obu biznesmenów znam dobrze, więc postanowili oni podzielić się ze mną swoimi rozterkami. Według ich relacji, półtora tygodnia temu z jednym z nich skontaktował się osobnik, który podał się za wysokiego rangą funkcjonariusza służb ochrony państwa. O wiarygodności jego intencji świadczyć miał fakt posiadania wspólnego przyjaciela. Nieznajomy przedstawiający się jako oficer organów bezpieczeństwa narodowego oświadczył ni mniej ni więcej, tylko, że wspomnianych biznesmenów najdalej za dziesięć dni zatrzymają służby specjalne. O powodach podjęcia decyzji o realizacji (termin oznaczający w języku tajnych służb i policji zatrzymanie osoby, której zamierza się przedstawić zarzuty popełnienia przestępstwa) powiedział niewiele. Zaznaczył natomiast wyraźnie, że sprawa wiąże się ściśle z jednym z
głównych kontrahentów firmy moich znajomych, któremu do tej pory nie udało się niczego udowodnić, chociaż część mediów powołując się na rewelacje polityka będącego dziś częstym klientem prokuratury, oskarżyła o najcięższe przestępstwa, m.in. przeciwko bezpieczeństwu państwa. Zadziwiająco wylewny funkcjonariusz specsłużb jako powód swej rozbrajającej szczerości wobec nieznajomych podał wewnętrzną niezgodę na bezprawie władzy wykonawczej.
Adresaci jego rewelacji, gdy ochłonęli nieco z szoku, udali się do notariusza, gdzie szczegółowo zdali sprawę z tego, co usłyszeli od dziwnego gościa. Następnie nie omieszkali za pośrednictwem licznych kontaktów, jakie utrzymują ze światem polityki i mediów, rozpuścić po tzw. mieście informacji o tym, co im się przytrafiło i co im rzekomo grozi. W międzyczasie udało im się ustalić, że zajmuje się nimi najpoważniejszy pod względem ciężaru gatunkowego pion w służbach specjalnych.
W tym samym mniej więcej czasie, kiedy odwiedził ich tajemniczy gość, do niektórych dziennikarzy zaczęły docierać sygnały, że organy ścigania szykują widowiskową akcję przeciwko jakiejś znanej postaci. Akcja ta ma odbić się wielokrotnym echem we wszystkich mediach. Jeden ze znanych prokuratorów wyznał znajomemu reporterowi, że będzie to biznesmen świadczący usługi dla firm ze strategicznej branży, o której mówiłem na wstępie. Zapowiedź ta osobliwie współgra ze składanymi w obecności kilku świadków deklaracjami polityka znanego z kontrowersyjnych posunięć, który grzmiał, że układ pewnej firmy zostanie w niedługim czasie rozbity. Nie wiem, czy będąc na miejscu moich znajomych nie udałbym się sam do prokuratury złożyć zawiadomienie o podejrzeniu wycieku informacji niejawnych z postępowania przygotowawczego. A to biorąc pod uwagę newralgiczny charakter sektora gospodarki, którym zajmuje się ich firma, oznaczać by musiało drugie Starachowice. Nie za bardzo jednak chce mi się wierzyć w empatię funkcjonariusza
służb specjalnych, który ujawniając tajemnicę państwową i służbową ryzykuje więzienie dla dobra nieznanych mu dotąd ludzi. Bardziej prawdopodobna wydaje mi się sytuacja, w której służby i prokuratura nie mają wystarczającego materiału dowodowego, żeby posadzić moich rozmówców, a tym bardziej ich kontrahenta. Próbują więc używając kombinacji operacyjnej sprowokować ich do nerwowych i chaotycznych działań, podczas których łatwo popełnić czy palnąć coś głupiego, lecz brzemiennego w skutki. A nuż iniwigilowani przedsiębiorcy zachowają się tak głupio jak działaczka SLD z Gostynina na Mazowszu Małgorzata Komorowska, która uzyskawszy od byłego szefa Agencji Wywiadu Zbigniewa Siemiątkowskiego tajną informację o śledztwie prowadzonym przez ABW wobec firmy zaprzyjaźnionego z nią przedsiębiorcy, zadzwoniła do niego mówiąc "Ty poczyść sobie umowę z tą firmą dużą (mowa o Przedsiębiorstwie Eksploatacji Rurociągów Naftowych "Przyjaźń" - przyp. JJ). Ja rozmawiałam przed chwilą z jednym z ministrów, takich, co to służby
specjalne i to wszystko ...".
Pamiętamy, że już na 100 dni premiera Kazimierza Marcinkiewicza prokuratura wespół z ABW postanowiły prezesowi rady ministrów zrobić miłą niespodziankę dając opinii publicznej sugestywny dowód na to, że rząd się nie leni i energicznie bierze się za firmy stanowiące medialną ikonę osławionego układu. Obecność jednej z ekip telewizyjnych w momencie wejścia funkcjonariuszy ABW do akcji nie pozostawiła cienia wątpliwości, że tamto wydarzenie było spektaklem realizowanym pod publikę. Czyżby czekał nas sequel oglądanego niedawno filmu? Komisja śledcza ds. Orlenu nie powstałaby, gdyby nie malownicza akcja zatrzymania w centrum Warszawy ówczesnego prezesa PKN Andrzeja Modrzejewskiego, o której dziwnym trafem błyskawicznie dowiedziały się telewizyjne "Wiadomości".
Autor jest dziennikarzem tygodnika "Wprost"