Niby w ostatnich latach pensje i zatrudnienie w Polsce rosły. Informowani jesteśmy co rusz, że nasza gospodarka rośnie szybciej niż unijna, a nawet był epizod w roli zielonej wyspy. Okazuje się jednak, że w ostatnich trzech latach, w porównaniu z Europą, poziom naszego życia nie poprawił się ani trochę. Może i gospodarka rosła szybciej, ale w ogóle nie przełożyło się to na możliwości zakupowe Polaków. W tym roku nastąpi przełom?
Eurostat podał w środę najnowsze wyniki badania konsumpcji indywidualnej w krajach Europy. Wynika z nich, że wydatki Polaków w 2015 roku były na poziomie 74 procent średniej unijnej. W ostatnich dziesięciu latach zrobiliśmy przy tym milowy krok. Jeszcze w 2005 roku nasza konsumpcja była na poziomie zaledwie 54 procent średniej dla całej Unii.
Trzeba mieć przy tym świadomość, że powyższe dane uwzględniają siłę nabywczą pieniądza, czyli względnie dobrą pozycję zawdzięczamy między innymi cenom żywności. Te są na poziomie o ponad jedną trzecią niższym niż średnia unijna, dzięki czemu za niższą nominalnie pensję niż na Zachodzie możemy kupić więcej.
Przestaliśmy gonić Europę
Niestety jest też gorsza wiadomość - od 2012 do 2015 roku sytuacja praktycznie się nie zmieniła. Przestaliśmy Europę gonić.
O ile jeszcze od 2010 do 2012 roku poziom naszych wydatków konsumpcyjnych wzrósł z 68 do 74 procent średniej unijnej, to kolejne trzy lata można uznać za zmarnowane w naszym wieloletnim pościgu do lepszego życia. Zatrzymaliśmy się na tym samym poziomie 74 procent średniej unijnej.
Interesujące jest przy tym jest, że gospodarka wcale nie spowolniła. Produkt krajowy brutto na mieszkańca wzrósł z 67 procent średniej unijnej w 2012 roku do 69 procent w 2015 roku (z uwzględnieniem cen). Wygląda na to, że mieszkańcy nie konsumowali po prostu efektów swojej pracy, czyli więcej środków trafiało albo do firm, albo do instytucji publicznych.
Według danych Eurostatu najszybciej w ostatniej dekadzie nadrabialiśmy tę różnicę w latach 2007 i 2009 - po cztery procent średniej unijnej rocznie.
Co zmieniła [Beata Szydło](https://wiadomosci.wp.pl/beata-szydlo-6030130900993153c)?
Powyższe dane kończą się jednak na 2015 roku. Czy wzrost wynagrodzeń, spadek bezrobocia, wreszcie program 500+ za rządów PiS zmieniły tę perspektywę i kupujemy w tym roku więcej niż przeciętny mieszkaniec krajów UE?
Tu pomocne są dane o wzroście sprzedaży detalicznej, również z Eurostatu. Te dane, choć nie obejmują sprzedaży samochodów, to jednak dają zbliżony obraz - gdy zmniejszaliśmy dystans do Unii w konsumpcji, wtedy jednocześnie rosła przewaga w dynamice sprzedaży detalicznej.
Dla przykładu w latach 2007 i 2009, gdy dystans w konsumpcji malał po cztery procent średniej unijnej rocznie, średni miesięczny wzrost sprzedaży detalicznej w Polsce wynosił odpowiednio 10 i 2,6 procent.
W przypadku 2009 roku należy się wyjaśnienie - nie było u nas wtedy jakiegoś szału zakupowego, ale po prostu to w Unii spadło, więc dystans zmalał.
Jak jest w tym roku? Mieliśmy rewelacyjny sierpień, czyli pierwszy miesiąc, w którym do beneficjantów wpłynęły pełne środki z 500+. Wtedy sprzedaż detaliczna rosła o 9,4 procent. W Unii kupowano wtedy o zaledwie 2,6 proc. więcej niż rok wcześniej.
Średnia dynamika w pierwszych dziesięciu miesiącach bieżącego roku pokazuje, że kupowaliśmy o 6,5 proc. więcej niż w roku poprzednim, podczas gdy w UE o średnio 2,8 procent więcej.
Teoretycznie, po dwuletniej przerwie wróciliśmy więc na ścieżkę nadrabiania dystansu. Pytanie oczywiście jakim kosztem? Nie można przecież zapominać, że wzrost konsumpcji (patrz 500+) opłacamy w dużej mierze deficytem budżetu państwa i przyrostem zadłużenia publicznego.