Planowane przez rząd zmiany w prawie pracy od ponad dwóch miesięcy wywołują uliczne demonstracje w całym kraju i podziały w rządzącej Partii Socjalistycznej.
- Nie ugnę się, gdyż zbyt wiele poprzednich rządów już się ugięło - oświadczył szef państwa w radiu Europe 1 w kolejnym dniu antyrządowych protestów.
Ta ustawa "zostanie przyjęta, gdyż została ona omówiona, uzgodniona, poprawiona" - powiedział Hollande, zapewniając, że nowe przepisy mają poparcie reformatorskich związków zawodowych i większości socjalistycznych deputowanych.
- Próbuję robić to, czego kraj powinien oczekiwać od głowy państwa, czyli przeprowadzać reformy, nawet jeśli są one trudne i niepopularne. Wolę, aby zapamiętano mnie jako prezydenta, który przeprowadził reformy, nawet te niepopularne, niż prezydenta, który nic nie zrobił - dodał.
Hollande powiedział, że pod koniec roku oficjalnie zdecyduje, czy ubiegać się o reelekcję w 2017 roku, uzależniając decyzję od tego, czy jego obecny program przyczyni się do spadku bezrobocia, obecnie powyżej 10 proc.
- Potrzeba czasu, aby te reformy weszły w życie - powiedział. Według prezydenta dane dotyczące bezrobocia są "nie do przyjęcia". Chociaż reformy oraz inne działania, które pojął rząd, powinny pomóc, to Hollande nie chciał prognozować. - Bitwa nie została wygrana. Zostanie ona wygrana, jeśli za kilka miesięcy będziemy mieli stały spadek bezrobocia - ocenił.
Hollande obiecał, że w przyszłym roku obniży podatki, jeśli będzie większy wzrost gospodarczy, a decyzja w tej sprawie zostanie podjęta latem. Według niego wzrost gospodarczy Francji może w 2016 roku wynieść 1,6 proc., czyli więcej niż rok wcześniej. Francuski urząd statystyczny Insee podał we wtorek, że PKB Francji wzrósł w 2015 roku o 1,3 proc.
W ubiegłym tygodniu reforma prawa pracy została przyjęta w pierwszym czytaniu w Zgromadzeniu Narodowym w ramach głosowania o wotum nieufności dla rządu. Zmiany w ustawodawstwie trafią teraz do Senatu. Tam opozycyjni Republikanie mają większość, więc możliwe, że ustawa wróci do izby niższej.
Demonstranci od ponad dwóch miesięcy wychodzą na ulice, sprzeciwiając się forsowanym przez rząd zmianom w ustawodawstwie, które wydłużają godziny pracy w skali tygodnia, ułatwiają zwalnianie pracowników i osłabiają związki zawodowe. Protesty czasami przeradzały się w zamieszki. Według Hollande'a od początku demonstracji zatrzymano ponad 1000 osób, z których 60 zostało skazanych. 350 policjantów zostało rannych - powiedział prezydent.
We wtorek tysiące ludzi protestowały przeciw planowanym zmianom. Demonstracje zorganizowano m.in. w Paryżu, Nantes, Marsylii, Tuluzie, Lyonie, Montpellier, Rennes i Grenoble. W kilku miastach doszło do zamieszek; zatrzymano 87 osób - informuje francuski portal "Le Figaro".
Największa manifestacja odbyła się w stolicy - według organizatorów wzięło w niej udział 55 tys. osób; policja mówi o najwyżej 12 tys. uczestników. Demonstracja rozpoczęła się w spokojnej atmosferze, jednak później grupa zakapturzonych osób zaczęła rzucać przedmiotami w kierunku funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa, którzy użyli gazu łzawiącego.
We wtorek do protestów przyłączyli się kierowcy ciężarówek, blokując drogi wokół Marsylii oraz Nantes i Le Mans na zachodzie kraju. Obawiają się spadku dochodów, bo projekt reformy prawa pracy przewiduje redukcję stawek za nadgodziny.
Według sondaży trzech na czterech Francuzów sprzeciwia się zmianom, które otwierają drogę do przedłużenia tygodnia pracy z obecnych 35 do 48 godzin, a dnia pracy w różnych przypadkach do 12 godzin. Rząd uzasadnia potrzebę liberalizacji kodeksu pracy koniecznością przystosowania francuskich przedsiębiorstw do międzynarodowej konkurencji.
Projekt zmian w ustawodawstwie przewiduje też pewne ułatwienia dla pracodawców dotyczące zwolnień i związanych z nimi odpraw, a także osłabienie praw związkowych. Wprowadza jednak także pewne nowe środki ochronne - możliwość nieodbierania służbowych maili i telefonów po godzinach pracy oraz nowy dodatek dla młodych ludzi szukających pracy w wysokości 461 euro.