Przywrócenie w telewizji „Teleranka”, „Pegazu” i „Sondy” czy powrót do spółdzielni mieszkaniowych to niejedyne przejawy tęsknoty najważniejszych polityków PiS za czasami swojej młodości. Innym przejawem jest podświadome przeświadczenie, że zadłużanie państwa to nic złego i dzięki długom żyje się lepiej.
Swojego czasu Edward Gierek, obciążając kraj 23 mld dolarów kredytów myślał podobnie. Pieniądze przecież trafią na budowę potęgi gospodarczej. Obecnie atmosfera do pożyczania jest jeszcze lepsza, bo rekordowo niskie na całym świecie są stopy procentowe, niższe odsetki państwo musi więc płacić za swoje obligacje.
Aż o 54 mld zł przyrósł dług skarbu państwa w ciągu półrocznych rządów premier Szydło, tj. od końca listopada 2015 r. do maja bieżącego roku. To gigantyczna kwota, w przeliczeniu na dolary równa się aż połowie długu gierkowskiego. W tym tempie, co miesiąc każdy z mieszkańców Polski, ma na swoich barkach do spłacenia o 234 zł więcej.
Jak zauważył serwis next.gazeta.pl, licząc tylko dla pierwszych pięciu miesięcy roku - wzrost długu o 56,2 mld zł - był najwyższy w naszej historii, a zarazem wyższy niż w całym ubiegłym roku (54,6 mld zł).
Częściowo winne są kursy walut, ale również rozbudowane potrzeby państwa na realizację programów, obciążających budżet państwa, jak Program 500+ (koszt dla budżetu około 24 mld zł), obniżanie wieku emerytalnego (około 10 mld zł), czy podwyższenie kwoty wolnej od podatku (mniejsze pobory o 4 mld zł na każde tysiąc złotych kwoty wolnej).
Rząd wyemitował w tym roku obligacje na zapas. Deficyt budżetu za pierwszą połowę roku to 26 mld zł, a zadłużenie wzrosło dwa razy bardziej, więc... połowa środków nadal czeka na wydanie.
Rekord należy do Rostowskiego
Obecny minister finansów Paweł Szałamacha nie jest jednak rekordzistą. Większe osiągnięcia w materii zadłużania miał rząd Tuska, z ministrem Rostowskim na czele resortu finansów w latach 2008-2009. Rekordowy był marzec 2009 roku, kiedy w ciągu sześciu miesięcy dług państwowy zwiększył się o 85 mld zł, w tym o 47 mld zł dług walutowy.
Można to było zrzucać jeszcze na kryzys i zamieszanie na rynkach finansowych, m.in. szalejące kursy walut. Jednak dług przyrastał też szybciej w pierwszych półroczach 2010 roku (o 56 mld zł) i 2014 roku (o 62 mld zł).
W drugim przypadku (pierwsza połowa 2014 roku) nie chodziło wyjątkowo o szalejące kursy walut. Zajęcie 150 mld zł środków z OFE natychmiast rozluźniło dyscyplinę budżetową. Odpisując połowę oszczędności emerytalnych w funduszach od zadłużenia państwa, rząd Tuska natychmiast zaczął pożyczać w przyśpieszonym tempie. Progi konstytucyjne, limitujące poziom łącznego zadłużenia państwa przestały być groźne.
Minister Rostowski wykorzystał też (niejedyną) słabość Konstytucji, która co prawda nakłada na rząd limity zadłużenia, ale jednocześnie zezwala ustawodawcy na definiowanie co jest tym „długiem państwowym”. Tym sposobem obligacje wyemitowane przez BGK na inwestycje drogowe do oficjalnego długu wpisywane nie są. A to aż ponad 23 mld zł, większość z nich oprocentowana jest obecnie na 6 proc.
Zadłużenie rośnie dużo szybciej niż gospodarka
Wielu ekonomistów twierdzi, że deficyt budżetu państwa jest korzystny, byle nie przekroczył „magicznego” poziomu, który przyjęło się określać na poziomie 3 proc. produktu krajowego brutto. Specjalistów o takich poglądach słucha większość rządów europejskich, nie wyłączając rządu Prawa i Sprawiedliwości. Wyjątki są nieliczne: Szwecja, Estonia, a od ubiegłego roku również Wielka Brytania mają wpisaną w ustawy zasadę projektowania budżetu rządowego bez deficytu.
Przeświadczenie o korzyściach z wydawania przez rząd więcej niż dostaje w podatkach, jest już w Polsce tak ugruntowane, że przestano patrzeć na liczby. A te dają niepokojący obraz. Zadłużenie państwa rośnie w dużo szybszym tempie niż gospodarka, którą teoretycznie powinno napędzać.
W money.pl zestawiliśmy ze sobą wartości nominalne, tj. o ile miliardów złotych przyrastał dług państwowy, a o ile PKB. Z porównania wynika, że przyrost gospodarki jest zbyt wolny, a właściwie... przyrost długu państwa jest zbyt szybki, aby to nie zakończyło się katastrofą. W nieodległej przyszłości może to oznaczać wzrost obciążeń podatkowych, jakby kryzysu demograficznego było nam mało. W ubiegłych latach zdarzało się, że wzrost zadłużenia był nawet większy niż przyrost gospodarki!
Dane zaprzeczają też tezie, że większe wydatki państwa dają szybszy wzrost gospodarki. Wystarczy spojrzeć na lata 2004 i 2007.
12-miesięczny przyrost długu a przyrost PKB (mld zł) | |||
---|---|---|---|
mld zł | zmiana długu skarbu państwa | zmiana PKB | różnica |
2001 | 17 | 35 | 18 |
2002 | 44 | 29 | -15 |
2003 | 51 | 35 | -16 |
2004 | 24 | 81 | 57 |
2005 | 37 | 59 | 21 |
2006 | 38 | 77 | 38 |
2007 | 23 | 117 | 94 |
2008 | 68 | 99 | 30 |
2009 | 62 | 69 | 7 |
2010 | 70 | 101 | 30 |
2011 | 69 | 121 | 52 |
2012 | 23 | 62 | 40 |
2013 | 44 | 27 | -17 |
2014 | 92 | 63 | -29 |
2015 | 55 | 71 | 16 |
mar 2016 (anualizowane) | 52 | 68 | 16 |
maj 2016 | 80 | ||
Źródło: money.pl wyliczenia własne na podstawie danych Ministerstwa Finansów |
Ze zwiększonego PKB państwu teoretycznie udaje się uzyskać prawie połowę w postaci podatków i innych obciążeń. Taką proporcję wskazuje Centrum im. Adama Smitha, licząc Dzień Wolności Podatkowej. Żeby wzrost zadłużenia „się bilansował”, to wzrost PKB powinien być dwa razy większy. Jeśli tak nie jest, to trzeba się spodziewać, że krok po kroku będzie rosło obciążenie budżetu spłatą zobowiązań i przyjdzie dzień, w którym rachunki trzeba będzie zapłacić, a podatki będą musiały iść w górę, albo... kraj ogłosi niewypłacalność.
W takiej hipotetycznej sytuacji trzymanie pieniędzy w bankach będzie ryzykowne, czego doświadczyli swojego czasu Argentyńczycy, Grecy, czy Cypryjczycy, których pieniędzmi ratowano systemy bankowe. Nie dziwne, że polski rząd postanowił rejestrować inwestujących w złote sztabki - to jedna z ostatnich możliwości, żeby oszczędzać poza bankami. W przyszłości taki rejestr może się ewentualnie przydać, kiedy zbankrutowany rząd będzie potrzebował pieniędzy.