Biznes naftowy jest w szoku po nieoczekiwanej wygranej lewicowej Nowej Partii Demokratycznej (NDP) w kanadyjskiej prowincji Alberta. Branża boi się, że zmienią się zasady wydobycia ropy w tym regionie.
Rzadko kiedy wybory w kanadyjskiej prowincji, i to nie największej (11 proc. mieszkańców kraju), budzą zainteresowanie na arenie międzynarodowej. Jednak Alberta, ze względu na przemysł naftowy, będący największym dostawcą rafinerii amerykańskich, jest miejscem szczególnym.
Miejsce konserwatystów sprzyjających firmom naftowym i gazowym zajmie większościowy rząd prowincji z 53 miejscami w 87-osobowym parlamencie, o lewicowym charakterze, z programem dywersyfikacji gospodarki. Rząd zostanie zaprzysiężony pod koniec maja, choć nowa premier Rachel Notley może oficjalnie objąć urząd wcześniej.
Po tygodniu od wygranej NDP wciąż nie wiadomo, jakie będą pierwsze decyzje nowej szefowej rządu. Notley zapowiedziała już ścisłą współpracę z biznesem, a w niedzielę podkreślała, że Alberta musi być czymś więcej niż tylko prowincją prostej siły roboczej. Po wygranych wyborach zapewniała, że firmy z Alberty przekonają się, iż sprawy będą się toczyć właściwym torem. Według mediów Notley rozmawiała już z szefami niektórych koncernów.
Narzekania podsumował na swoim blogu Brad Ferguson, szef Edmonton Economic Development Corporation, organizacji promującej rozwój lokalnej gospodarki.
- Można siedzieć i narzekać lub też zachować spokój, działać dalej i zdać sobie sprawę, że pojawi się bardzo wiele pozytywnych rzeczy - podkreślił we wpisie zatytułowanym "Nie żyje król, niech żyje królowa". Zwrócił też uwagę, że w ostatnich latach szybko rozwijająca się gospodarka Alberty, z najniższymi w Kanadzie podatkami od firm, stworzyła "inflacyjną sytuację".
Specjaliści cytowani przez agencję Canadian Press zwracali zaś uwagę, że np. wprowadzenie ostrzejszych regulacji w sektorze paliwowym może pomóc kanadyjskim firmom, zwiększając ich wiarygodność.
Wygrana lewicy w najbardziej konserwatywnej prowincji Kanady, rządzonej przez 44 lata przez konserwatystów, jest paradoksem, bo w wyborach doszło do starcia zwolenników podniesienia podatków z tymi, którzy chcieli zrobić to samo, ale w inny sposób. Program NDP zakłada podwyżkę podatków korporacyjnych (z 10 do 12 proc.), większe podatki dla zamożniejszych mieszkańców Alberty (ok. 10 proc. podatników) oraz podwyżkę opłat pobieranych od firm surowcowych (ang. royalties).
Konserwatywny premier Jim Prentice zarządził wcześniejsze wybory, ponieważ chciał uzyskać mandat mieszkańców Alberty na rozłożoną na 10 lat podwyżkę podatków, która miała pokryć brak 7 mld dolarów kanadyjskich w budżecie. Po spadku cen ropy sektor naftowy nie dostarcza już tylu pieniędzy do budżetu prowincji, co jeszcze przed rokiem.
NDP mocno krytykowała konserwatystów za brak planu awaryjnego w razie spadku cen ropy oraz za "eksport miejsc pracy do Teksasu", jako że w Albercie nie przetwarza się wydobywanej tam ropy. Podwyżkę opłat eksploatacyjnych NDP chce przeznaczyć na rozwój innych dziedzin gospodarki, w tym alternatywnych źródeł energii, sektorów technicznych, wykorzystujących badania naukowe, sektora produkcji filmowej, a także rolnictwa.
O potrzebie dywersyfikacji w gospodarce mówi się od dawna, a kilka dni po wyborach w Albercie pojawił się raport jednego z największych kanadyjskich banków, BMO, zapowiadający, że Alberta będzie miała szczęście, jeśli w tym roku uniknie recesji spowodowanej spadkiem cen ropy. W tym samym raporcie BMO zwrócił uwagę, że wzrostu gospodarczego spodziewa się w prowincjach o bardziej zróżnicowanej gospodarce, takich jak Ontario czy Kolumbia Brytyjska.
Krytyka polityki gospodarczej konserwatystów ze strony NDP w Albercie wpisuje się w szerszy kontekst polityczny na poziomie krajowym. Jesienią br. odbędą się wybory do parlamentu federalnego, a oficjalną opozycją dla konserwatywnego rządu Stephena Harpera, również krytykowanego za koncentrowanie się na przemyśle wydobywczym, jest federalna NDP.