Komisja Europejska potwierdza, że w maju przedstawi pomysł na utworzenie osobnego budżetu dla strefy euro. Jeśli faktycznie tak się stanie, będzie to dla Polski bardzo niekorzystna zmiana, która może oznaczać nawet przesunięcie nas na unijny margines.
Budżet Unii Europejskiej, który na razie dotyczy jeszcze 28 krajów, wynosi około 1 proc. PKB wspólnoty, czyli mniej więcej 145 mld euro. Z doniesień agencji Reutera wynika jednak, że Komisja Europejska pracuje nad stworzeniem osobnego budżetu dla Eurolandu. Miałby wspierać inwestycje i sprzyjać tworzeniu nowych miejsc pracy. Do ustalenia pozostaje między innymi jego wysokość i zasady pozyskiwania funduszy.
Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Valdis Dombrovskis, powiedział, że szczegóły dotyczące sposobu finansowania budżetu, jak i jego wielkość będą jeszcze dyskutowane. - Oceniamy różne modele - powiedział Dombrovskis.
I tak wsparcie inwestycji mogłoby być wzorowane na istniejącym Europejskim Funduszu Inwestycji Strategicznych, czyli EFSI, który zachęca do prywatnych inwestycji w infrastrukturę, badania i rozwój oraz sektory energetyczne.
Dombrovskis powiedział, że ustanowienie systemu reasekuracji dla bezrobotnych byłoby politycznie trudniejsze. System taki prawdopodobnie działałby na takiej zasadzie, że fundusze z budżetu dla strefy euro wydane na wsparcie wydatków na bezrobocie w krajach dotkniętych ekonomicznymi i gospodarczymi wstrząsami, musiałyby być spłacone, gdy wróci dobra koniunktura.
Dyskusje w tej sprawie nie należą do łatwych, bo m.in. Niemcy i Holendrzy obawiają się, że składki na taki fundusz byłyby faktycznie transferami z bogatych krajów Północy na biedne Południe. Napięcia wokół tego konceptu pojawiły się jesienią 2016 r., gdy Komisja Europejska zarekomendowała, by kraje mające takie możliwości (de facto chodziło o Niemcy i Holandię) zwiększyły wydatki na inwestycje, by pobudzić wzrost gospodarczy w całej strefie euro.
- Jeśli dojdzie do porozumienia w sprawie kierunku, możemy pracować nad szczegółami. Nie jest tajemnicą, że w różnych państwach członkowskich są różne stanowiska - zaznaczył Dombrovskis.
Polska może wylądować na peryferiach
- Politycznie i formalnie pomysł budżetu strefy euro jest możliwy, bo znajdzie się większość, grupa państw chętnych na takie rozwiązanie - komentuje dla money.pl Paweł Kowal, były wiceminister spraw zagranicznych i były europoseł. - Mówi się, że tym budżetem objęte byłyby wdrożenia, przemysł czy polityka społeczna. Łatwo to sobie wyobrazić - dodaje. Według niego, w pierwszej fazie będą w Polsce dyskusje na ten temat i może nawet głosy, że dobrze, że się w Eurolandzie nie znaleźliśmy. - Jeśli jednak ten pomysł zostanie konsekwentnie zrealizowany przez państwa, które chcą być w Unii pierwszej prędkości, to się okaże za kilka lat, że duża ilość środków idzie do tej właśnie grupy - obawia się Kowal.
- Uważam, że to jest złe dla Polski - mówi Paweł Kowal. Dlaczego? - Kilka lub kilkanaście państw strefy euro zmówi się i będzie we wszystkich sprawach prowadzić jednolitą politykę. Następnie będzie w stanie ją narzucić całości Unii. Wtedy ci, którzy znajdą się w drugiej prędkości, będą zmuszeni przyjąć coś, co niekoniecznie im pasuje. A jednocześnie ze względów bezpieczeństwa będzie im bardzo trudno wyjść z UE. I w ten sposób będą stawali się peryferiami wspólnoty - mówi Kowal.
Zdaniem byłego wiceministra spraw zagranicznych cały koncept osobnego budżetu strefy euro ma doprowadzić do tego, by skoncentrować pieniądze w kilku państwach, w dziedzinach, w których są one najlepiej przygotowane do ich wykorzystania.
- Pod względem politycznym to jest odpowiedź na oczekiwanie społeczeństw, gdzie spadło poparcie dla Unii. Gdy pojawi się budżet strefy euro, politycy wytłumaczą swoim wyborcom, że pojawią się pieniądze na przemysł i innowacje, co może zmienić nastawienie ludzi do Wspólnoty - dodaje Kowal.
Osłoda za niepopularne reformy?
Idea odrębnego budżetu dla strefy euro, czasami nazywanego także instrumentem finansowym, by zakamauflować hasło "oddzielny budżet", nie jest nowa. - Ona odżywa i zanika, trochę jak potwór z Loch Ness - mówi w rozmowie z money.pl europoseł PO Janusz Lewandowski, były komisarz UE ds. programowania finansowego i budżetu.
Pomysł znalazł już pewne poparcie na forum Parlamentu Europejskiego. W lutym europosłowie z komisji gospodarczej i monetarnej oraz kontroli budżetowej przegłosowali raport, który postulował utworzenie osobnego budżetu dla strefy euro.
- Oczywiście oprotestowaliśmy ten pomysł, bo rzecz jest niekorzystna dla Polski. Budzi też wątpliwości, bo zmienia swoją naturę w trakcie opracowywania - zaznacza Janusz Lewandowski i tłumaczy, że w pewnym momencie budżet ten naśladował budżet federalny Stanów Zjednoczonych. - Jednym z jego zadań miało być absorbowanie wstrząsów i kryzysów zdarzających się w strefie euro. Zarówno takich, które dotykają wszystkie kraje strefy, jak i tzw. asymetrycznych, czyli tych, które dotyczą tylko niektórych państw.
I w tym aspekcie kryje się według Lewandowskiego prawdziwa intencja. - Bo gdyby miał spełniać takie zadania jak amerykański, musiałby być duży - rzędu co najmniej 2-3 proc. PKB Unii. A przypomnę, że obecny budżet dla wszystkich krajów UE to 1 proc. PKB. Dla porównania budżet amerykański ma 20 proc. PKB - mówi Lewandowski.
Czy zatem słuszne są podejrzenia, że pod hasłem tworzenie budżetu strefy euro, Komisja Europejska próbuje wcielić w życie Europę podzieloną na "A" - lepszą i "B" - gorszą?
- To jest element tej konstrukcji, która ma doprowadzić do Europy dwóch prędkości - ocenia Lewandowski i dodaje, że to proces nieuchronny, który będzie o sobie przypominał przez tworzenie odrębnych instytucji strefy euro.
- Prawdziwy zamysł kryje się jednak w czym innym, co prawdopodobnie zostanie ujawnione w maju. Chodzi o to, żeby pożyczać pieniądze, a mówiąc nawet ostrzej - przekupywać rządy, które boją się reform rynku pracy czy fiskalnych - czyli reform społecznie niepopularnych. Płaci się więc pieniądze za coś, co powinno być i jest obowiązkiem rządów krajowych. To taka osłoda za wprowadzenie niepopularnych reform, które odpowiedzialne rządy powinny robić same. Jak przykładowo podniesienie wieku emerytalnego przez rząd Tuska, za co zapłacił on na pewno cenę polityczną, ale co z drugiej strony było koniecznością - mówi Lewandowski.
Były komisarz uważa, że jest to pomysł adresowany do krajów południa UE, w którym nad ekonomią góruje polityka. Ku niezadowoleniu wielu innych państw, choćby z północy. - Bo one nie wierzą, że spełniony zostanie warunek, iż po pewnym czasie pożyczki i zwroty będą się bilansować. A co jeśli Grecja czy Włochy nie będą w stanie spłacić udzielonego kredytu? - pyta retorycznie Lewandowski.
Europoseł Jan Olbrycht z PO, uważa natomiast, że Europa dwóch prędkości jest już faktem. - Przypomnę tylko słowa niemieckiego ministra finansów Wolfganga Schauble, który wyraźnie powiedział, że członkostwo w Unii jest pełne albo niepełne, jeśli dany kraj jest poza strefą euro. Dlatego w moim odczuciu jesteśmy bardziej świadkami debaty o modelu Unii, który wpisuje się w starą debatę o budżecie. Ten model UE się zmieni, bo raczej tak, jak było do tej pory, już nie zostanie - ocenia Jan Olbrycht.
Zdaniem Olbrychta, budżet strefy euro będzie raczej instrumentem, wykorzystywanym do finansowania określonych celów, niezależnych do ogólnego budżetu UE. - Moim zdaniem to będzie stworzenie nowych funduszy np. proinnowacyjnych, rozwojowych dla krajów strefy euro, żeby wzmocnić jej rozwój gospodarczy. Grupa państw się umówi, że finansuje z tego określone cele. Nie chce mi się też wierzyć, żeby było to coś, co będzie kontrolowane przez kraje spoza strefy. Raczej będziemy świadkami tworzenia instrumentów obok budżetu - prognozuje Olbrycht.
Według niego strefa euro się zamyka, czego objawy widoczne były już wcześniej, gdy wprowadziła np. elementy dotyczące nadzoru bankowego.
Pytanie, czy odbędzie się to kosztem 27 krajów UE. Czy nowe dochody własne Unii, np. takie jak podatek od transakcji finansowych, byłyby dochodem tylko strefy euro, czy całej 27 - zastanawia się europoseł.
W tej kwestii Janusz Lewandowski nie jest optymistą. - Dla Polski oznacza to ograniczenie źródeł zasilenia budżetu europejskiego. Będzie mniej pieniędzy do podziału na kraje spoza strefy euro. To jest odejmowanie od tego budżetu, który jest teraz najbardziej korzystny dla Polski. Jesteśmy jego głównym konsumentem, bo trafia do nas prawie jedna czwarta wszystkich środków strukturalnych - podkreśla. - Nie ma cudów, żeby znaleźć w obecnej sytuacji nowe źródła. Trudno będzie namówić Europejczyków na nowe podatki, choćby od transakcji finansowych - uważa Lewandowski.
Nawet gdyby udało się stworzyć nowe źródła zasilenia budżetu UE, to -zdaniem byłego komisarza - kraje Eurolandu z chęcią sięgną po nie, właśnie by zasilić swój osobny budżet.
Pomysł wraca jak bumerang
Pomysł utworzenia osobnego budżetu strefy euro nie jest nowy. Przywódcy UE mówili o tym już 2012 r. Wtedy jednak te plany zostały storpedowane, ale co jakiś czas powracały i za każdym razem były oprotestowywane przez kraje spoza Eurolandu, w tym Polskę.
Osobny budżet strefy euro ma być lekarstwem na tzw. asymetryczne wstrząsy, które dotykają 19 krajów strefy euro. Chodzi o takie wydarzenia, które bezpośrednio oddziałują nie na wszystkie, ale tylko na jedno lub kilka państw członkowskich. Przykładem może być kryzys grecki, który - mimo że bezpośrednio dotyczył jednego kraju - miał negatywny wpływ na cały obszar.
W grudniu, gdy prace Europarlamentu nad koncepcją budżetu dla strefy euro jeszcze trwały, europoseł PiS z komisji budżetowej Zbigniew Kuźmiuk osobny budżet dla strefy euro oceniał jako zły pomysł. - Forsowanie tego oznacza kontynuowanie procesów dezintegracyjnych w UE - powiedział PAP. Jak zaznaczył, funkcjonujące już teraz różne tempa integracji w UE nie są tak groźne, jak podwójne finanse, które zupełnie mogłyby rozbić europejską integrację.
Drugi problem, wokół którego nie było zgody wśród krajów członkowskich i w Parlamencie Europejskim, dotyczy wspólnej polityki fiskalnej. Jej celem miałoby być m.in. zbliżenie się pod względem rozwoju państw strefy euro. W tym przypadku Północ obawia się, że skończyłoby się to na transferach środków na Południe.
Rozmówcy PAP w PE uważali, że temat osobnego budżetu dla Eurolandu na razie jest sprawą teoretyczną. Jednak, jeśli zapanuje co do tego zgoda, możliwe jest np. po zakończeniu obecnych ram finansowych do 2020 r. wykrojenie części przyszłego budżetu UE na cele Eurolandu. To zaś oznaczałoby, że kraje takie jak Polska mogłyby stracić nie tylko finansowo, ale też polityczne.
- Przy dwóch budżetach pojawiłoby się pytanie o to, kto i ile miałby wpłacać na politykę spójności. Czy dotychczasowi płatnicy netto (dopłacający do kasy UE) ograniczyliby się tylko do wpłat na budżet strefy euro? - zwracał uwagę Kuźmiuk.