Rosjanie mogą żyć bez polskich jabłek, włoskiej mozzarelli czy ukraińskiej wieprzowiny. Nawet w czasie świąt Bożego Narodzenia, które właśnie się tam rozpoczynają. Jabłka i tak przyjeżdżają kontrabandą przez Białoruś, mozzarellę uczą się robić sami, a świnie najwyżej zastąpią krokodylami z Filipin. Ale Rosjanie jednego Putinowi by nie wybaczyli - braku cytryn. Obok wódki one są bowiem zimą drugim najczęściej kupowanym w Rosji produktem. Dlatego nie znalazły się na długiej liście produktów objętych embargiem.
Moskwa. Druga połowa 2014 roku. Spotkanie światowej grupy InterNations. To taka grupa, za uczestnictwo w której cudzoziemcy płacą 60 euro, żeby mieć z kim porozmawiać, wychodząc po pracy na piwo.
Wśród kilkunastu osób wyróżnia się 34-latek ze Skandynawii. Biała koszula, markowe jeansy, blond włosy. - Przystojniak, karierowicz, biznesmen z międzynarodowej korporacji telekomunikacyjnej – opisuje mi Joanna, Polka, która od kilku lat mieszka w Moskwie. Też przyszła na piwo, żeby porozmawiać o byle czym, byle po angielsku, bo rosyjski zna jeszcze słabo.
Blondyn wyróżnia się jednak nie tym, jak wygląda. Co tydzień, zamiast do najbliższego marketu, lata na zakupy do domu – do Szwecji. Co przywozi? Sery i wędliny. I nie dlatego, że tak jest taniej. Ostatecznie Moskwa nie jest już taka droga. W 2015 roku w rankingu najdroższych miast świata wypadła z pierwszej dziesiątki na dalekie 50. miejsce. Jeszcze w 2013 roku była na drugim.
Powód jest inny: embargo, które Putin od dwóch lat nakłada na coraz to nowe towary.
**Turcja na cenzurowanym od 1 stycznia**
Od 1 stycznia 2016 roku Rosjanie muszą się godzić z kolejnymi brakami w sklepach, przynajmniej oficjalnie. Tym razem z powodu embarga nałożonego na Turcję. – Jeszcze tuż przed wprowadzeniem embarga na chwilę zniknęły popularne w Rosji ryby: dorada i sea bass, czyli okoń morski. Już znów są dostępne, w nieoficjalnym obiegu, ale dużo droższe. Cena wzrosła niemal o połowę – relacjonuje mi Piotr, polski dziennikarz, który od kilku lat jest korespondentem w Moskwie.
To zła wiadomość szczególnie na Święta Bożego Narodzenia, bo Rosjanie, podobnie jak Polacy, jedzą w tym czasie właśnie ryby. - Moja mama zawsze robiła sałatkę z ryby, ryżu, majonezu i jajek. To wszystko można kupić, choć z rybami jest ostatnio rzeczywiście nieco gorzej – mówi Aleksander. To Rosjanin, mieszka na przedmieściach Moskwy (jeszcze do niego wrócimy).
Oprócz ryb embargiem zostały objęte również wszystkie rodzaje mięs i przetworów mięsnych, nabiał, orzechy oraz owoce i warzywa. Na tej długiej liście nie znalazły się jednak cytryny. Dlaczego? Bo Turcja odpowiada aż za 68 proc. importu owocu w Rosji. Ich cena i tak już wzrosła od czasu wprowadzenia embargo na unijne owoce - z 3 do 10 dolarów za kilogram. Jednak blokowanie tych tureckich to byłby dla Putina strzał w kolano. Wbrew pozorom, Rosjanie bez cytryn żyć nie mogą. Jak twierdzi branżowy portal spożywczy fresh-market, obok wódki to właśnie cytryny są najczęściej kupowanym produktem zimą.
- Brak parmezanu czy owoców morza to jest problem może dla 10-15 proc. rosyjskiego społeczeństwa. 16 proc. Rosjan żyje poniżej granicy ubóstwa. Ludzie nie wiedzą, jak smakuje parmezan i Putin doskonale o tym wie. Precyzyjnie wybiera produkty, przed którymi zamyka granice, bo czuje, co zniesie społeczeństwo niemal bez słowa skargi – komentuje polski korespondent w Moskwie.
Rosjanie w warunkach narzuconych przez Putina musieli zacząć sobie radzić. Tak jak Aleksander.
**Rosyjski ser w zachodnim kamuflażu**
Aleksander mówi, że jest przedstawicielem klasy średniej. Ma 32 lata i żonę Ludmiłę. 7 sierpnia 2014 r. miał 31 lat, żonę Ludmiłę i kilka kilogramów sera w zamrażarce. Kiedy usłyszał w telewizji prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, który zapowiedział, że Rosja wprowadzi embargo na żywność z Unii Europejskiej, natychmiast poszedł do sklepu. Wrócił z dwiema siatkami pełnymi mozzarelli, serów pleśniowych, parmezanu i natychmiast je zamroził.
- Nie jestem bogaty, ale przyzwyczaiłem się już do tego, że w naszych sklepach mogę kupić zagraniczne, włoskie czy francuskie sery. Bardzo je lubię, a nasze rosyjskie są znacznie gorsze, dlatego zrobiłem zapasy i zamroziłem je - mówi money.pl Aleksander. Znajomi się z niego trochę śmiali, ale potem chętnie sami jedli jego rozmrożony ser.
Na pomysł robienia zapasów najwyraźniej wpadło wielu Rosjan, bo internet okrążyły wówczas zdjęcia pustych półek w rosyjskich hipermarketach. Szczególnie tych z zagranicznymi serami. Ale to nie potrwało długo.
- Jak się pojawił zakaz importu żywności z Unii, miałam odczucie, że wszystkie sery natychmiast zniknęły, wszystkie jednego dnia. Na początku dało się to odczuć, ale teraz nie jest tak, że półki są puste. Oryginalne sery zostały zastąpione zamiennikami produkowanymi przez rosyjskie firmy. Ale pod przykrywką – opowiada Joanna.
Rosjanie doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich nabiał jest gorszej jakości niż ten zachodni, dlatego swoje produkty zaczęli sprzedawać w opakowaniach udających zagraniczne.
- Nadają im nazwy, które brzmią jak niemieckie czy angielskie. Sama się na to nabrałam. Myślałam, że kupuję jakiś fajny zagraniczny ser i dopiero kiedy raz czy drugi się nacięłam, bo to, co było w środku smakowało jak plastik, dopiero wtedy spojrzałam na tył etykiety. Okazało się, że produkują je rosyjskie mleczarnie – dodaje Polka.
Piotr serów już nie kupuje, przynajmniej tych żółtych. - Boje się je jeść - tłumaczy. Nie bez powodu. Rosselkhoznadzor, rosyjska agencja sprawdzająca jakość produktów spożywczych podała, że w rok po wprowadzeniu embarga na zachodnią żywność aż 80 proc. serów w Rosji była sfałszowana – zawierała olej palmowy, którego nie powinno tam być i który uważany jest za niezdrowy. Lepiej było w samej stolicy – tam "tylko" 55 proc. serów było sfałszowanych.
Jeszcze w 2014 roku Rosja importowała 385 ton sera. Rok później już tylko 41 ton – wynika z danych Narodowego Stowarzyszenia Producentów Wyrobów Mlecznych. Brakujące 344 tony zastąpiły przede wszystkim rosyjskie wyroby seropodobne.
W tym kontekście trochę jak żart brzmi informacja, że w listopadzie 2014 r. zablokowano import serowych substytutów z Ukrainy. Powód: naruszenie norm. W produktach seropodobnych znaleziono tłuszcz pochodzenia zwierzęcego. A jak wiadomo, taki tłuszcz jest tylko w prawdziwym serze, a w substytucie powinien być najtańszy olej palmowy.
Rosjanie niby nie narzekają, ale... z danych najpopularniejszej w Rosji wyszukiwarki internetowej Yandex wynika, że we wrześniu 2014 roku pięciokrotnie wzrosła liczba wyszukiwań hasła: "jak zrobić parmezan w domu". Dwukrotnie częściej szukano też przepisu na domową mozzarellę – pisał rok temu rosyjski dziennik "Izvestia". Dane porównywane były z lipcem 2014, czyli okresem tuż przed wprowadzeniem embargo na żywność z UE.
Serowe podziemie
Jest sierpień 2015 roku. Rosyjscy funkcjonariusze przeszukują 17 domów, biur i magazynów w rejonie Moskwy. Obława jest udana. Sześć osób zostaje aresztowanych. Podejrzewa się je o udział w zorganizowanej grupie przestępczej produkującej sery podpuszczkowe. Zdaniem rosyjskiej policji przestępcy - działając jedynie przez pięć miesięcy - na nielegalnym procederze zarobili 30 mln dol.
Podczas przeszukania podmoskiewskich posiadłości znaleziono maszyny do podrabiania etykiet i przede wszystkim aż 470 ton produktów z podpuszczki. Byłoby co jeść. Przynajmniej w Moskwie i Petersburgu, bo tam głównie trafiały nielegalne sery. Nie ma na ten temat oficjalnych informacji, jednak oczywiste jest, że nie były one sprzedawane w wielkich sieciach handlowych. Prawdopodobnie lądowały na tzw. giełdach spożywczych, na których zaopatrują się mniejsi sprzedawcy handlujący na bazarach i halach targowych. Tam też rozkwita spożywcze podziemie.
- Najczęściej robię zakupy w hali Izmajłowski Kreml. Tam się nawet nikt nie ukrywa. Lady pełne są serów ze Szwajcarii, Holandii, Francji czy nawet z Polski. Na początku byłem zdziwiony, zapytałem babinki za ladą, skąd ma polski ser, a ona na to: "przez Białoruś jedzie". Tą sama drogą jadą też np. krewetki. Zmienia im się tylko etykietę i jadą dalej do Rosji. Tym sposobem Białoruś stała się potęgą w produkcji krewetek – opowiada polski dziennikarz.
Ostatnio Białoruś jest potęgą również w jabłkach i łososia. Jabłek oczywiście sama nie hoduje, tylko kupuje od Polski, łososia natomiast sprowadza z Norwegii.
– Rosja w zasadzie sama produkuje dużo łososia, ale na dalekim Wschodzie. Sprowadzenie go stamtąd byłoby droższe niż z Norwegii, dlatego handlarze wciąż kupują tego norweskiego, ale sprzedają z etykietą z Białorusi lub Wysp Owczych – opowiada Piotr.
Norweskie media pisały, że po wprowadzeniu sankcji w sierpniu 2014 r. sprzedaż łososia wzrosła w ich kraju we wrześniu o 11 proc.
Znikające ukraińskie świnie i mortadela w pięciu smakach
- Odkąd mieszkam w Moskwie, nigdy nie mogłam kupić tu dobrych wędlin. Sytuacja wygląda tak: wchodzisz do sklepu, a tam mortadela, obok niej mortadela, jeszcze jeden gatunek mortadeli i ewentualnie parówki. Oni nie potrafią zrobić nawet przyzwoitej kiełbasy – opowiada Joanna.
Piotr był niedawno w kraju na święta. Kiedy wrócił do Moskwy kilka dni temu, przywiózł znajomym Rosjanom siatkę zakupów. - Żadne delikatesy, zwykłe produkty z marketu, szynka, ser camembert. Byłem w szoku, że w ciągu 20 minut zjedli prawie pół kilo szynki. To pokazuje, jak bardzo brakuje im dobrej żywności, choć rzadko się do tego nie przyznają – opowiada dziennikarz.
Aleksander na brak wędlin nie narzeka.
Z mięsem jest lepiej. – Czasem trudno dostać wołowinę i cielęcinę, ale kurczaka, indyka i wieprzowinę można kupić każdym sklepie – twierdzi Joanna. Ale to się może zmienić, przynajmniej jeśli chodzi o wieprzowinę, bo Rosja otworzyła właśnie kolejny front wojny żywnościowej. Od 1 stycznia wprowadziła zakaz importu wieprzowiny z Ukrainy.
- To może wpłynąć jedynie na jeszcze wyższe ceny mięsa. Ale ogólnie z wieprzowiną w Rosji nie jest źle, w tej dziedzinie chyba jesteśmy coraz bliżej samowystarczalności – analizuje Aleksander.
Jednak na wypadek, gdyby mięsa brakowało, rosyjskie władze przygotowały się już wcześniej.
The Moscow Times – rosyjski anglojęzyczny serwis - jeszcze w 2014 roku donosił, że rosyjska administracja szuka nowych źródeł mięsa, które zastąpią zachodnią wołowinę i wieprzowinę objętą embargiem. I znalazła. Świnie i woły miały zastąpić krokodyle i hipopotamy. Rosyjska agencja bezpieczeństwa żywności zatwierdziła w październiku 2014 roku możliwość importu mięsa krokodylego z Filipin.
Rosjanie rozważali też import mięsa bawolego z Indii, które dotychczas uchodziło za słabe jakościowo, a "Rossiyskaya Gazeta" – dziennik rządowy – opublikował artykuł o walorach tak niespotykanych gatunków mięsa pt.: "Grillowany krokodyl i hipopotam na szaszłyku". Niestety nie jest to tani gatunek mięsa, bowiem kilogram filetu z krokodyla kosztuje 500-600 filipińskich peso, czyli ok. 37-44 zł.
Mniej więcej w tym samym czasie naukowcy z Astrachania opracowali metodę przerabiania mięsa z wielbłądów, by nadawało się do jedzenia. Bez niej wielbłądzie mięso jest dość twarde, szczególnie jeśli pochodzi ze zwierząt starszych niż 3 lata. Pozostaje już tylko bariera psychologiczna. Ale może i ona jest do sforsowania. Zwłaszcza że mięso, które może kojarzyć się z tanim pokarmem muzułmanów, podawane jest w restauracji najbardziej luksusowego hotelu świata – Emirates Palace w Abu Dhabi. Goście, którzy odwiedzili tamtejszą restaurację, zachwalają burgery w wielbłądziny z serem mozzarella lub haloumi z chutney z cebuli i płatkami 24-karatowego złota.
Jakby odpuścić sobie to złoto i ser, z którym w Rosji może być kłopot, może się okazać, że to niezły zamiennik pielmieni z wieprzowiną. Obiad w sam raz na 7 stycznia - pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia według kalendarza juliańskiego.
Kryzys wpisany w genach
Rosyjskie władze zachwalają zalety rosyjskiej żywności. Podkreślają, że w końcu zachodnia żywność przestanie zalewać rosyjski rynek i dzięki temu ich własne regionalne produkty będą miały szansę zabłysnąć.
Rosjanie niewiele mówią o tym, że te swojskie specjały często im nie smakują. Nie narzekają, że czegoś nie ma. - Socjologowie twierdzą, że oni mają kryzys wpisany w genach. Dla nich gospodarka deficytowa jest sytuacją zupełnie naturalną – komentuje Piotr.
A ci, co genotyp mają uboższy, radzą sobie inaczej. Jedną z najgłośniej krzyczących o konieczności wspierania rodzimej produkcji jest deputowana Jelena Mizulina. W połowie ubiegłego roku została przyłapana przez rosyjskiego blogera na zakupach w Globus Gourme – jednej z najdroższych sieci sklepów spożywczych. W koszyku pani Jeleny znalazł się okoń morski, Foie gras, glazurowane truskawki, szampan Dom Perignon i gin. Tradycyjne rosyjskie specjały...
I tak politycy udają patriotycznych konsumentów, Putin udaje, że nie pozwala na import żywności, policja udaje, że nie widzi kontrabandy i tylko Rosjanie nie udają, że im ser z olejem palmowym smakuje.