Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Istnienie zdrowego rynku kapitałowego to polska racja stanu, a politycy – niezależnie od obozu, który reprezentują – powinni być surowo piętnowani za podkopywanie zaufania do inwestowania na polskiej giełdzie.
"Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych apeluje do polityków o zaprzestanie podważania zaufania do polskiego rynku kapitałowego" – tak zatytułowany artykuł opublikowałem na początku października 2022 r.
Dotyczył on skrajnie nieprofesjonalnie prowadzonych działań związanych z wprowadzaniem w Polsce tzw. podatku od zysków nadzwyczajnych. Podatek ten, określany wówczas też jako "danina Sasina", miał stanowić implementacje w naszym kraju unijnego rozporządzenia, które pozwalało na wsteczne opodatkowanie przedsiębiorstw, które zarobiły w czasie wzrostu cen energii.
Po licznych komunikacyjnych i legislacyjnych fikołkach, podatek ten (zwany dla niepoznaki "składką solidarnościową", nie mylić z "daniną solidarnościową") latem tego roku został uchwalony i objął tylko jedną jedyną firmę: Jastrzębską Spółkę Węglową. Za komentarz niech posłuży tytuł kolejnego artykułu: "Podatek od zysków JSW uderza w cały polski rynek. Strata zaufania też kosztuje".
Sasina nie ma, koszmar pozostał
Zarysowanie szerszego tła było konieczne, aby pokazać, czym dla inwestorów były doniesienia, w wyniku których w środę akcje Orlenu w mgnieniu oka został straciły 7 proc., co odjęło 5,9 mld zł z rynkowej wyceny największej polskiej spółki notowanej na GPW.
Inwestorzy mieli wszelkie prawo, aby natychmiast zapomnieć o nadziejach związanych ze zmianą władzy w Polsce, o powyborczej hossie, o rekordach indeksu WIG.
"Koszmar z ulicy Wiejskiej" powrócił na giełdę i to, że nie ma teraz twarzy Jacka Sasina (do którego jeszcze wrócę) nie zmienia faktu, że odstrasza od inwestowania w akcje polskich spółek, przede wszystkim tych z udziałem Skarbu Państwa.
W tym miejscu drobna, ale istotna uwaga. Zbitka słów "spółka Skarbu Państwa" powszechnie stosowana jest wobec spółek takich jak KGHM, PKO BP, PZU czy Orlen właśnie. To błąd.
To co najwyżej "spółki z udziałem Skarbu Państwa" – ich akcje należą bowiem nie tylko do władz publicznych, ale do wielu innych akcjonariuszy, w tym inwestorów indywidualnych. Mówiąc wprost, gdy chodzi o Orlen, inwestujący w jego akcje Polacy są właścicielami w sposób podwójny: raz za sprawą akcji, które kontroluje Ministerstwo Aktywów Państwowych, a drugi raz za sprawą akcji posiadanych prywatnie, bezpośrednio na rachunkach maklerskich lub pośrednio za sprawą funduszy inwestycyjnych.
To odróżnia Orlen od innych kontrolowanych przez władze przedsiębiorstw, takich jak choćby PKP Intercity, Poczta Polska czy Polska Grupa Górnicza. Nie znaczy to, że w tych ostatnich rządzący mogą robić co chcą. W spółkach giełdowych, posiadających także innych współwłaścicieli, standardy zarządzania muszą być jednak wyższe. Jeżeli Skarb Państwa chce kierować Orlenem według własnego widzimisię, to rynek daje na to łatwy sposób – wystarczy wykupić akcje od innych inwestorów. Na to jednak potrzeba kilkudziesięciu miliardów złotych, ogłoszenia wezwania i odkupienia akcji po godziwej cenie.
Sprawa jest prosta – jeżeli akcjonariusz większościowy chce wyciągnąć pieniądze ze spółki, to powinien to zrobić za pomocą dywidendy. Musi wtedy się podzielić z innymi akcjonariuszami. W polskich realiach Skarb Państwa gra często nieczysto i omija dywidendę poprzez specjalne podatki (np. wprowadzony w 2012 r. "podatek miedziowy", który płaci tylko KGHM) lub inne działania ("porządkowanie kapitałów" w PGE za ministra Krzysztofa Tchórzewskiego ). Podatek od nadzwyczajnych zysków (płacony jedynie przez JSW) można dopisać do tej listy, z istotnym zastrzeżeniem, że furtkę do niego otworzyło unijne rozporządzenie.
Europejskie regulacje dały swego rodzaju parasol ochronny – gdyby na taki pomysł wpadła tylko Polska, to bylibyśmy traktowani przez globalnych inwestorów jak dziki kraj czy inna republika bananowa. Jednak to polskich polityków obciąża to, że męczą rynek i inwestorów tym tematem tak długo.
Również dlatego zasługują na piętnowanie, niezależnie od obozu politycznego, który reprezentują.
Nie sposób nie wspomnieć, że minister Jacek Sasin, który we wpisie na Facebooku skrytykował plany objęcia Orlenu tym superpodatkiem, ewidentnie zmarnował okazję do uderzenia się we własne piersi lub przynajmniej zachowania milczenia.
To przecież za jego rządów wprowadzano podatek od zysków nadzwyczajnych i to on jesienią ubiegłego roku za sprawą serii publicznych wystąpień (w tym wpisów na Twitterze) bujał rynkiem w prawo i lewo. To, że obecnie jest poza rządem, nie sprawia, że inwestorzy zapomnieli, co widać po komentarzach pod jego wpisami.
Dwa minusy nie dają plusa
W pakiecie "100 konkretów na 100 dni", z którymi do wyborów szła Koalicja Obywatelska, była mowa o zamrożeniu cen energii (konkretnie gazu). O tym, że źródłem finansowania będzie bardzo kontrowersyjny podatek specjalny, nie było ani słowa – stąd nerwowa reakcja inwestorów. Owszem, w 2022 r. Orlen notował wysokie zyski, z których wypłacił sowitą dywidendę (5,5 zł na akcję; 6,38 mld zł łącznie).
To jednak już rynkowa historia, inwestorzy już dawno te pieniądze otrzymali, wydali je albo zainwestowali w coś innego. Sposób uchwalania podatku od zysków nadzwyczajnych, który poprzedniej ekipie rządzącej zajął długie miesiące (a przecież można było skończyć prace nawet przed końcem 2022 r.) i tak podkopał zaufanie do polskiego rynku.
Sięganie przez nową władzę po ten podatek to ponowne otwieranie z trudem zabliźniających się ran. Ujmując to mniej poetycko – inwestujący Polacy są coraz bardziej wkurzeni, że wprawdzie władze się zmieniają, ale sposób traktowania spółek, giełdy i inwestorów już nie.
Ustawa zamrażająca ceny energii i nakładająca na Orlen dodatkowy podatek musi przejść cały proces legislacyjny, na końcu którego podpis musi złożyć prezydent. Niezależnie od tego, czy tak się stanie, pod pewnym względem mleko się rozlało, a inwestorzy będą z większą rezerwą podchodzić do nowej ekipy rządzącej.
Kolejnym istotnym polem będzie wymiana władz w spółkach z udziałem Skarbu Państwa. Hasła odpolitycznienia Orlenu, PKO BP, KGHM i innych spółek dobrze brzmiały w kampanii wyborczej, ale trzeba je jeszcze wprowadzić w życie. Jeżeli i w tym obszarze nadzieje inwestorów nie zostaną spełnione, to powodów do tego, aby omijać polskie spółki będzie jeszcze więcej.
Inwestorzy zagłosują portfelami
Z ogłoszonych w ubiegłym tygodniu wyników Ogólnopolskiego Badania Inwestorów 2023 wynika, że 47 proc. ankietowanych uznało wpływ polityki na giełdę za największa słabość polskiego rynku kapitałowego. To samo badanie pokazuje, że inwestujące Polki i Polacy coraz rzadziej interesują się krajowym rynkiem, a chętniej lokują pieniądze na giełdach zagranicznych, inwestując w akcje i ETF-y.
Dotyczy to w szczególności młodego pokolenia inwestorów, którzy pojawili się na rynku w ciągu ostatnich pięciu lat.
Inwestowanie poza granicami to naturalny i z wielu względów korzystny wybór dla inwestorów indywidualnych. W niczyim interesie nie jest natomiast działanie polityków zniechęcające od inwestowania na GPW.
Wycena polskich akcji ma bezpośredni wpływ na wartość środków gromadzonych przez emerytów (w OFE, PPK, prywatnie), odbija się na wycenach innych spółek (giełda to mechanizm naczyń połączonych), a także stanowi istotny parametr dla firm poszukujących kapitału. W gospodarce rynkowej giełda to kluczowy element systemu gospodarczego i pora, aby po ponad 30 latach istnienia III RP i GPW politycy wreszcie to zrozumieli.
Michał Żuławiński, redaktor w Stowarzyszeniu Inwestorów Indywidualnych