Minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak postawił sobie za cel, by liczebność polskiej armii wzrosła do przynajmniej 250 tys. żołnierzy zawodowych i 50 tys. żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej. Ogłosił to wraz z wicepremierem Jarosławem Kaczyńskim na konferencji prasowej.
Wydanie 25 miliardów w siedem lat – takie mają być ekonomiczne efekty zapowiadanej przez Kaczyńskiego i Błaszczaka wielkiej reformy armii. W praktyce największy nacisk położono w niej na rekrutację jak największej liczby żołnierzy – wynika z opublikowanego właśnie projektu ustawy o obronie ojczyzny.
Proces rekrutacji do armii ma być maksymalnie uproszczony. Zgłaszasz się do dowolnego punktu rekrutacyjnego i maksymalnie dwa dni później jesteś w armii – zakłada projekt nowej ustawy. Głębokiej reformie mają ulec obecne WKU (Wojskowe Komendy Uzupełnień), stając się nowoczesnymi punktami rekrutacji. Ma być ich mniej, ale każda ma oferować kompleksową usługę dla chcących wstąpić do armii.
Aktywna rezerwa
Wiadomo też, w jaki sposób panowie Błaszczak i Kaczyński chcą dociągnąć polską armię do stanu osobowego liczącego ćwierć miliona lub nawet 300 tysięcy żołnierzy. Demografia jest nieubłagana, więc znalezienie 2-3 razy większej liczby chętnych do wojaczki byłoby zadaniem karkołomnym. Ustawa (na razie w formie projektu) wprowadza więc nową kategorię żołnierzy – tzw. aktywnych rezerwistów.
Założenie jest takie: żołnierz po odbyciu służby może udać się albo do rezerwy nieaktywnej i nie brać sobie na głowę żadnych wojskowych obowiązków, albo do rezerwy aktywnej i od czasu do czasu pojawiać się w jednostce. Obowiązki aktywnego rezerwisty nie powinny być zbyt obciążające – to dwa dni co kwartał i dwutygodniowy zjazd raz na 3 lata. Cała służba w aktywnej rezerwie ma trwać 4 lata i ma być odpowiednio wynagradzana.
Organizacje proobronne kuźnią kadr?
Duży nacisk w projekcie ustawy położono na współpracę z organizacjami proobronnymi. Minister obrony ma podpisywać z nimi umowy a z szeregów takich zrzeszeń ma być łatwiej dostać się do armii bądź rezerwy. Współpraca MON z takimi organizacjami jest też praktykowana dziś, ale – zdaniem Najwyższej Izby Kontroli – jest nieefektywna. NIK w 2019 roku stwierdziła, że pieniądze na kooperację wydawano w sposób niejasny. Nie było nawet definicji organizacji proobronnej ani ich listy. W obecnym projekcie również takiej definicji nie ma, więc raport NIK wiele w tej kwestii nie zmienił.
Zgodnie z projektem ustawa miałaby wejść w życie 1 lipca 2022 r.
Projekt, którego wnioskodawcą jest resort obrony, został zapowiedziany pod koniec października przez szefa resortu Mariusza Błaszczaka i wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego. Kaczyński, przedstawiając wtedy założenia nowej ustawy, podkreślił, że jest ona potrzebna z uwagi na fakt, że obowiązująca ustawa o obowiązku obrony pochodzi z 1967 r., a ponadto istnieją przesłanki ku temu w postaci obecnej sytuacji międzynarodowej.
- Jeżeli chcemy uniknąć tego najgorszego, czyli wojny, to musimy działać zgodnie ze starą zasadą - chcesz pokoju, szykuj się na wojnę - dodał prezes PiS.
Projekt - jak informowali wtedy Kaczyński i Błaszczak - ma wprowadzić m. in. dobrowolną zasadniczą służbę wojskową dla ochotników i podzielić rezerwową służbę wojskowa na aktywną i pasywną. Jak mówił w październiku Błaszczak, projektowana armia powinna liczyć co najmniej 250 tys. żołnierzy zawodowych i 50 tys. żołnierzy WOT.
Skąd pieniądze na wielką armię?
Z zapowiedzi MON wynika, że źródłem finansowania nowego funduszu będą m.in. wpływy ze skarbowych papierów wartościowych, środki z obligacji wyemitowanych przez BGK objętych gwarancją Skarbu Państwa, wpływy z budżetu państwa oraz wpłaty z zysku NBP.
Rząd powoła Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych (FWSZ), ulokowany przy BGK. - Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych będzie prowadzony przez BGK. A więc nie będzie to jakaś dodatkowa instytucja. To BGK będzie prowadził i obsługiwał fundusz. To oznacza, że nie będą powoływane nowe instytucje - powiedział Błaszczak.
Szczegółów brak. Nie wiadomo, ile pieniędzy miałby fundusz, kto rozdzielałby pieniądze i kto pilnowałby ich wydawania. Koncepcja wskazuje jednak na chęć wyprowadzenia wydatków na armię poza budżet – tak samo, jak PiS zrobił z funduszem antycovidowym i wsparciem dla przedsiębiorców, przekazując te zadania Polskiemu Funduszowi Rozwoju. W ten sposób teoretycznie nie zwiększyła się dziura budżetowa i zadłużenie Polski. Podobny mechanizm PiS chciałby zastosować w armii - czyli zwiększyć wydatki, nie angażując bezpośrednio budżetu państwa.