Po rezygnacji Joe Bidena ze starań o reelekcję nie jest pewne, z kim Donald Trump zmierzy się w listopadowych wyborach za oceanem, choć najwięcej wskazuje na to, że z Kamalą Harris. Nie wiadomo też, co dokładnie Trump ma zamiar zrealizować ze swojego programu gospodarczego, którym sukcesywnie zdobywa poparcie elektoratu Partii Demokratycznej, bazując na problemach finansowych społeczeństwa, które nasiliły się wskutek pandemii koronawirusa oraz wojny w Ukrainie.
"Sondaże wskazują na to, że czarni i Latynosi przechodzą do Partii Republikańskiej, ponieważ są zmęczeni historycznie wysokimi cenami żywności, mieszkań i gazu. Aż 20 proc. czarnoskórych mężczyzn popiera obecnie Trumpa, chociaż niektórzy eksperci uważają, że liczby te są zawyżone" - pisze agencja Bloomberg.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Poprosiliśmy ekspertów o ocenę "trumponomii" (od zbitki nazwiska byłego prezydenta USA i słowa "ekonomia"), czyli obietnic gospodarczych kandydata Republikanów. Okazuje się, że część z nich może okazać się niebezpieczna również dla portfeli Polaków.
Cła w górę również na towary z Europy
Jedna z nich dotyczy restrykcji, które nałożono na Rosję za napaść zbrojną na Ukrainę. - Nie podobają mi się sankcje - powiedział Trump w obszernej rozmowie z dziennikarzami Bloomberga. W zamian proponuje wyższe cła. W ten sposób nawiązuje do prezydenta Stanów Zjednoczonych z przełomu XIX i XX w. - William McKinley uczynił ten kraj bogatym. Był najbardziej niedocenianym prezydentem - przekonywał były prezydent USA, urzędujący w latach 2017-2021.
Trump najwyższymi cłami - w wysokości od 60 do 100 proc. - chciałby objąć produkty z Chin, ale zaznaczmy, że stawką celną w wysokości 10 proc. proponuje obłożyć towary z Unii Europejskiej. Dlaczego? Bo UE - jak twierdzi - nie kupuje wystarczającej liczby produktów z USA, np. samochodów, z czego m.in. ma się brać amerykański deficyt.
- Taki scenariusz będzie negatywny dla Europy: nie tylko sama zostanie dotknięta cłami w eksporcie towarów do USA, lecz także, w razie braku własnych działań ochronnych, będzie musiała zmierzyć się z wyższą podażą dóbr produkowanych w Chinach na światowych rynkach. Izolacjonistyczna postawa USA będzie oznaczała brak możliwości poszukiwania działań wspólnych np. na Radach ds. Handlu i Technologii - komentuje dla money.pl Marek Wąsiński, kierownik zespołu gospodarki światowej Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE).
Z Donaldem Trumpem nigdy nie wiadomo
Witold Orłowski, ekonomista, profesor nauk ekonomicznych, nauczyciel akademicki i publicysta, w rozmowie przyznaje z kolei, że doświadczenia z prezydentury Trumpa każą brać dużą poprawkę na to, co mówi polityk. Bo może to być np. zagrywka negocjacyjna, mające na celu zmuszenie Chin czy UE do ustępstw względem USA.
Podobnie uważa Marek Wąsiński. - Dość wspomnieć amerykańsko-chińską umowę pierwszej fazy zawartą w 2020 r. Trump może traktować swoje groźby celne jako element negocjacji - przy odpowiednich zobowiązaniach państw, np. zwiększonych zakupów produktów z USA, Trump mógłby ponownie zawiesić plan wprowadzenia podwyżki barier celnych - komentuje ekspert PIE.
Fałszywa recepta na "wielką Amerykę"
- Jest kilka punktów w programie gospodarczym Donalda Trumpa, które brzmią dość niebezpiecznie dla gospodarki amerykańskiej i światowej. Pierwszy to masowe podniesienie ceł na importowane towary. Jeśli traktować dosłownie, to co Trump mówi, to mówimy o powrocie do protekcjonizmu, jako przekonaniu, że na wolnym handlu Ameryka traci, bo inni eksplorują amerykański rynek. Najlepiej by było podnieść cła, wtedy amerykańscy producenci będą zadowoleni, a konkurencja utrącona. Ekonomia od ponad 100 lat wie, że to jest fałszywa recepta, bo protekcjonizm tak naprawdę nikomu nie wychodzi dobrze na zdrowie, ani jednej stronie, ani drugiej - podkreśla w rozmowie z money.pl prof. Witold Orłowski, który w przeszłości pełnił funkcję m.in. specjalnego doradcy Komisji Europejskiej ds. budżetu.
Ekonomista wskazuje, że cła na produkty z UE najbardziej uderzyłyby w kraje nastawione na eksport, czyli szczególnie w Niemcy. I to nie jest pozytywna wiadomość dla Polski. - Teraz mamy gospodarkę wolno rosnącą przede wszystkim dlatego, że Niemcy są w recesji - przypomina prof. Orłowski.
Ekspert zwraca uwagę, że wojna handlowa, której przejawem jest m.in. podnoszenie ceł, oznacza "ofiary" po obu stronach. Boleśnie odczuliby to także sami Amerykanie - wróciłaby bowiem wysoka inflacja, która już na obecnym poziomie doskwiera społeczeństwu, mimo spadku po pierwszym roku wojny w Ukrainie.
Spodziewany wzrost inflacji w USA
- Wyższe cła na chiński eksport spowodowałyby gwałtowny wzrost inflacji w Stanach Zjednoczonych - wskazuje prof. Orłowski. Bloomberg Economics szacuje z kolei, że spełnienie tej obietnicy Trumpa (nie tylko względem produktów z Chin) poskutkowałoby wzrostem cen konsumpcyjnych o 2,5 proc. w ciągu dwóch lat i zmniejszeniem wzrostu gospodarczego o 0,5 proc.
Wzrost inflacji wskutek podniesienia ceł prognozuje również Marek Wąsiński. - W ten sposób Trump wraz z doradcami (m.in. kandydatem na wiceprezydenta J.D. Vancem) będzie chciał wykazać się ochroną amerykańskich miejsc pracy, szczególnie w sektorze przemysłowym, jednocześnie zrzucając winę na Chiny. To działanie nie obejdzie się bez kosztów, szczególnie dla konsumentów, którzy będą płacić wyższe ceny - według szacunków nawet o ponad 1 pkt proc. wyższej inflacji - ocenia analityk PIE.
Tymczasem, to m.in. krytyką administracji Bidena za wysokie ceny towarów, usług, energii i mieszkań Trump zdobywa głosy mniejszości. Jednak przede wszystkim zyskuje na wzbudzaniu obaw wśród Amerykanów przed imigrantami na rynku pracy.
- Czarni zostaną zdziesiątkowani przez miliony ludzi przybywających do kraju. Oni już to czują. Ich płace znacznie spadły. Ich pracę zabierają migranci przybywający nielegalnie do kraju - mówił Trump w wywiadzie dla Bloomberga, ale agencja od razu zaznaczyła, że za wzrost zatrudnienia w USA od 2018 r. odpowiadają głównie naturalizowani obywatele oraz legalni rezydenci.
Mówi się jednak, że gwałtowne ograniczenie imigracji, a także możliwości pracy przez nielegalnie przebywających osób w USA też spowodowałoby wzrost cen, bo wzrosłyby koszty pracy - stwierdza prof. Orłowski.
Iluzja co do złotego
Kolejna z "niebezpiecznych" obietnic, na którą zwrócił uwagę prof. Orłowski, dotyczy podatków. Donald Trump zapowiedział ich "masowe cięcia". Przykładowo stawka dla przedsiębiorstw (osób prawnych) miałaby spaść z 21 do 15 proc. Były prezydent USA mówi o zwiększeniu wydobycia ropy i gazu.
- Ryzyko tworzy też program fiskalny Trumpa, gdzie mówi się o dużych obniżkach podatków, ale nie mówi o żadnych oszczędności w wydatkach, a tylko o przekierowaniu pieniędzy z walki z ociepleniem klimatu na rozwój infrastruktury. To może prowadzić do gwałtownego wzrostu deficytu w Stanach Zjednoczonych, co zazwyczaj ma swoje konsekwencje inflacyjne. Nie zawsze tak jest, ale zazwyczaj tak bywa - wyjaśnia prof. Orłowski.
Wzrost inflacji w USA może prowadzić do podwyżek stóp procentowych, co z kolei może zagrozić dolarowi, ale też tak naprawdę światowym finansom. Pamiętajmy też, że wysoka globalna inflacja mocniej uderza w słabsze waluty na świecie, a złoty niestety do nich należy. To tylko taka nasza iluzja, podtrzymywana również przez prezesa NBP, że mamy potężną walutę, ale to jest np. dolar, euro czy jen - podkreśla ekonomista w rozmowie z money.pl.
Jacek Losik, dziennikarz i wydawca money.pl