W nocy z soboty na niedzielę właściciele dwóch wrocławskich klubów - Wall Street i Boogie Club - postanowili otworzyć swoje podwoje i zorganizować imprezy. Powiadomienia na ten temat pojawiły się na profilach w mediach społecznościowych lokali.
Wprawdzie informowano w nich, że wieczorne spotkania dotyczyć będą "spraw partyjnych" ugrupowania Pawła Tanajny (choć sam Tanajno nie odniósł się do tego), dalsze części opisów sugerowały, że będzie muzyka i alkohol. Innymi słowy - zapowiadały imprezę taką, jak przed obostrzeniami.
W sieci zaczął krążyć filmik, który najwyraźniej pochodził z jednej z imprez. Można na nim zobaczyć, że w spotkaniu uczestniczyło kilkadziesiąt osób. Nie miały one maseczek zakrywających nos i usta, a także nie zachowywały dystansu.
Część osób opublikowała też zdjęcia z imprezy w mediach społecznościowych, a do tego oznaczyła swoją wizytę w klubie. I mogą sobie tym zaszkodzić. Taka pamiątka może zostać bowiem potraktowana przez funkcjonariuszy jako dodatkowy dowód w sprawie - słyszymy w biurze prasowym komendy wojewódzkiej we Wrocławiu.
- Sprawdzamy wszelkie okoliczności, także te poszczególne, które wychodzą w toku postępowania. Odgórny problem dotyczy oceny, czy dane zachowanie stanowi zagrożenie dla zdrowia i bezpieczeństwa innych ludzi. Jeżeli zostały naruszone inne normy, to będzie to dodatkowo wyjaśniane - mówi money.pl rzecznik komendy, nadkomisarz Kamil Rynkiewicz.
Kary od sanepidu mogą być surowe
Przypomnijmy: prawo w czasie pandemii zabrania funkcjonowania klubów muzycznych. Na miejscu więc interweniowali funkcjonariusze z komendy miejskiej we Wrocławiu. Policja podała w komunikacie, że organizatorzy i uczestnicy zabaw muszą liczyć się z poważnymi konsekwencjami.
Osoby, które nie miały maseczek i nie dochowały zasad dystansu społecznego, miały otrzymać grzywny w wysokości 1 tys. zł. Do tego wobec organizatorów i imprezowiczów skierowano wnioski do sanepidu o nałożenie kar administracyjnych, które mogą wynieść od 5 do 30 tys. zł.
Imprezowicze zostali też poinformowani o tym, że z powodu dużej liczby gości w lokalach, narażają się na odpowiedzialność karną w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa z art. 165 kodeksu karnego. Wspomniany przepis przewiduje kary od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia dla osób, które swoim zachowaniem powodują zagrożenie epidemiologiczne lub szerzenie się choroby zakaźnej.
Przedsiębiorcy mają dosyć
Wydarzenia z ostatniego weekendu wpisują się w szersze zjawisko. Przedsiębiorcy coraz częściej buntują się przeciw rządowym restrykcjom. Jak twierdzą, wolą przyjąć karę, niż stać bezczynnie i nie pracować. Tak było na przykład z parkiem rozrywki Laser Factory Zamość, który został otwarty pomimo obostrzeń, oraz lodowiska w Szczecinie, które zamieniło się w kwiaciarnię.
To wszystko w dużej mierze pokłosie wyroku z Opola z początku stycznia. Wojewódzki Sąd Administracyjny w tym mieście stwierdził, że sanepid niesłusznie ukarał fryzjera z Prudnika 10 tysiącami złotych grzywny. Uznał, że takie kwestie nie mogą być regulowane w rozporządzeniu, a rząd nie wprowadził stanu klęski żywiołowej, więc nie może ograniczać konstytucyjnych praw i wolności.
Rząd jednak nie zamierza łagodzić swojego stanowiska. Olga Semeniuk z Ministerstwa Rozwoju, Pracy i Technologii nazwała w programie "Money. To się Liczy" takie zachowania przedsiębiorców aberracjami i dodała, że nie będą oni mogli liczyć na pomoc od państwa.
Na razie też nie zanosi się na jakiekolwiek łagodzenie restrykcji. W poniedziałek minister zdrowia ogłosił, że do końca stycznia będą obowiązywały wszystkie dotychczasowe obostrzenia. Jedyną zmianą jest powrót do nauki w szkołach dzieci z klas I-III. Najmłodsi zasiądą w szkolnych ławach 18 stycznia.