Resort pracy analizuje możliwość ozusowania umów zleceń oraz przynajmniej części umów o dzieło. To wykonanie części kamienia milowego z KPO, zgłoszonego Komisji Europejskiej przez polską administrację, dotyczącego walki z segmentacją rynku pracy. Sęk w tym, że - jak twierdzą rozmówcy money.pl - takie rozwiązanie może być problematyczne do wdrożenia. Na tym nie koniec problemów, bo rząd ma ograniczony czas na podjęcie decyzji, czy i w jakim zakresie oskładkować umowy cywilnoprawne. Wszystko dlatego, że to jeden z kamieni milowych i musi on zostać rozliczony.
- Jeśli chodzi o kamień milowy A71G, dotyczący oskładkowania umów cywilnych, to nie jest on zmieniany w trwającej rewizji KPO. Jest on ujęty w czwartej płatności, czyli weryfikacja nastąpi w momencie złożenia wniosku planowanego na koniec 2024 roku - twierdzi nasze źródło w Komisji. Mówiąc inaczej, reforma musi być przeprowadzona do końca roku (nie oznacza to jeszcze jej wejście w życie, zapewne konieczne będzie jakieś vacatio legis). Tak, by Bruksela - w ramach złożonego przez Polskę wniosku o płatność - mogła ocenić, czy kamień milowy został wypełniony i w związku z tym Polsce należą się unijne środki z KPO na ten cel.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Reforma w wersji PiS
Kamień milowy A71G zakładał, że reforma wejdzie w życie już w 2023 roku, jednak rząd PiS odkładał jej realizację w czasie przede wszystkim z uwagi na pandemię COVID-19, ale również z obawy o polityczny koszt takiego ruchu. Aktualny rząd nie zrezygnował z tej reformy. Na razie więc kamień milowy KPO zakłada objęcie składkami na ubezpieczenie społeczne wszystkich umów cywilnoprawnych (umowy zlecenia, umowy o dzieło), niezależnie od uzyskanych dochodów, z wyjątkiem umów ze studentami poniżej 26. roku życia oraz zniesienie zasady opłacania składek na ubezpieczenie społeczne od płacy minimalnej z tytułu umów cywilnoprawnych.
Resort Rodziny Pracy i Polityki Społecznej jasno komunikuje, że szykuje likwidację tzw. zbiegów i ma opracowaną koncepcję ozusowania w pełni umów zleceń. Dziś nie trzeba płacić od nich składek wtedy, gdy np. u innego pracodawcy mamy składki płacone przynajmniej od minimalnego wynagrodzenia. Nie trzeba też ich płacić, jeśli ktoś ma co najmniej dwie umowy miesięcznie i od pierwszej odprowadzono także składki w wysokości co najmniej minimalnego wynagrodzenia. Pewnym kłopotem jest natomiast ozusosownie umów o dzieło z powodu odmiennej charakterystyki tych kontraktów.
Problematyczne wyliczenia
- Problem polega na tym, że w przypadku umów o dzieło może być kłopot ze stwierdzeniem ciągłości ubezpieczenia. W przypadku umów zleceń opłacany jest czas pracy, a umów o dzieło - ich efekt - zauważa Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich. Trudno więc będzie np. stwierdzić ciągłość ubezpieczenia chorobowego i potem w razie potrzeby obliczyć wysokość zasiłku chorobowego. - To kwestia, którą analizujemy od jakiegoś czasu i trudno o dobre rozwiązanie - słyszymy w ZUS, który bada problem już od kilku lat.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej również zastanawia się, jak podejść do tej sprawy. - Myślimy o tym, żeby przynajmniej na początku oskładkować tylko te umowy o dzieło, które stanowią jedyny dochód pracownika - słyszymy od urzędnika resortu. Intencja jest taka, by zapewnić takim osobom chociaż minimalne zabezpieczenie wynikające ze składek (dziś składki są płacone od umów o dzieło, ale tylko w przypadku jeśli umowa o dzieło towarzyszy etatowi pracownika, ma to być zabezpieczenie przed optymalizacją płacenia składek).
Jak pokazują dane ZUS, który od ponad trzech lat prowadzi rejestr umów o dzieło, z tej formy korzysta około 340 tys. osób rocznie, nie jest więc to duża grupa w porównaniu z ogółem aktywnych na rynku pracy, których jest około 17 mln. A jeśli faktycznie wszedłby w życie pomysł oskładkowania tych, dla których to jedyna umowa, skutki byłyby jeszcze mniejsze. - To dotyczyłoby zapewne niewielkiej grupy, bo na ogół tego typu umowa towarzyszy innym formom zatrudnienia. W praktyce byłoby to kilkanaście czy najwyżej kilkadziesiąt tysięcy osób - szacuje Łukasz Kozłowski.
Podkreśla jednak, że to rozwiązanie trudne legislacyjnie. - Nie wiem, czy jest sens otwierać nowy front, czy nie lepiej najpierw skutecznie załatwić sprawy pełnego ozusowania umów zleceń - podkreśla. Inne pytanie, czy na takie połowiczne rozwiązanie, o którym myśli resort, zgodzi się Komisja Europejska - tym bardziej że, jak utrzymuje nasz rozmówca z tej instytucji, w ramach trwającej rewizji KPO polski rząd nie zmienił treści kamienia milowego mówiącego o oskładkowaniu wszystkich rodzajów umów.
Jeśli chodzi o porównanie umów o dzieło i umów zleceń, to skala jest zupełnie inna. Jak wynika z danych ZUS na koniec zeszłego roku, na umowach zleceniach pracowało 1,9 mln osób, z czego składki emerytalne i rentowe płaciło od nich 1,3 mln osób, co oznacza, że jeśli zostaną one ozusowane, to dodatkowa składka popłynie od przynajmniej 600 tysięcy osób.
Morawiecki niczym nie ryzykował
Kilka lat temu rząd Mateusza Morawieckiego policzył, że taka zmiana dałaby ZUS dodatkowe 3 mld zł ze składek. Łukasz Kozłowski, na podstawie danych z ZUS o umowach zleceniach i płaconych od nich składkach, szacuje, że obecnie byłoby to ponad 4 mld zł. Nie ma danych liczbowych dotyczących wartości umów o dzieło, więc trudno oszacować skutki ich ozusowania, ale jeśli faktycznie zostanie zrealizowane w wersji, nad którą pracuje resort rodziny i pracy, to nie będą one duże.
Dla obecnego rządu przeprowadzenie takiej reformy może być równie, jeśli nie bardziej, drażliwym politycznie tematem niż dla poprzedników z PiS. Na wieść o tym, że plany dotyczące oskładkowania wszystkich umów cywilnoprawnych są wciąż aktualne, w mediach społecznościowych pojawiło się wiele krytycznych opinii. Pisano, że rząd Donalda Tuska obiecał podniesienie kwoty wolnej do 60 tys. zł (czego do tej pory nie zrealizowano), a zamiast tego zagęszcza ruchy wokół reformy, która będzie dokręcać śrubę osobom pracującym.
Pytanie więc, czy ostatecznie nie skończy się tak, jak u poprzedników z PiS, że reforma ostatecznie nie zostanie przeprowadzona. Z tą różnicą, że premier Mateusz Morawiecki niczym nie ryzykował, bo i tak wypłata pieniędzy z KPO była wstrzymana z uwagi na problemy z praworządnością. Donald Tusk z kolei stanie przed dylematem, czy realizować kamień milowy, otrzymać wypłatę z Brukseli i liczyć się z politycznymi kosztami takiego ruchu, czy kamienia nie realizować, uszczuplić przydział unijnych pieniędzy z KPO i oszczędzić sobie politycznego kłopotu.
Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl