Większość inwestorów doszła pewnie do wniosku, że lepszy w miarę przewidywalny marazm niż zaskakujące ekscesy.
Można sądzić, że gdyby nie dzień rozliczania kontraktów terminowych, indeksy na warszawskim parkiecie zaliczyłyby sporą korektę.
Korekta obchodzi się na razie z trwającym ponad rok trendem bardzo łagodnie. Inwestorzy zachowują się tak, jakby żadnych zagrożeń dla jego kontynuacji nie dostrzegali.
Przez większą część dnia europejskie parkiety czekały na dane zza oceanu. Zmiany indeksów były niewielkie i dominowały raczej obawy przed korektą.
Wczorajsze dojście indeksu S&P500 do poprzedniego rekordu nie spowodowało euforii na pozostałych giełdach na świecie, ale zdecydowanie pomogło im w kontynuacji wzrostów.
Korekta wisiała w powietrzu i wreszcie nadeszła. Nie przeszkodziły jej dobre dane płynące z amerykańskiego rynku pracy, gdzie deficyt handlowy i liczba wniosków o zasiłek dla bezrobotnych okazały się lepsze niż oczekiwano.
Korekta kilkudniowych wzrostów chyba się rozpoczyna. Nic na razie nie zmienia i niczego nie wyjaśnia. Jej skala jest niewielka i trudno na podstawie pierwszego jej akordu oceniać szanse byków i niedźwiedzi.
Bliskość ważnego poziomu oporu trochę ostudziła zapał byków w podnoszeniu indeksu największych spółek na coraz wyższe poziomy. Dynamika zwyżki trwającej już od siedmiu sesji z rzędu musiała ulec wyhamowaniu.
Z dużej chmury mały deszcz. Tak można najkrócej skwitować zarówno dane z amerykańskiego rynku pracy, na które wielu inwestorów z niecierpliwością czekało, jak i reakcję na nie.
Cena to priorytet kupujących na rynku pierwotnym. I to się długo nie zmieni.
Dziś na giełdach można było obserwować jedynie niewielkie wahania w oczekiwaniu na piątkowe dane z amerykańskiego rynku pracy.
Giełdowe byki doskonale wykorzystały pierwsze dwa dni tygodnia do podciągnięcia indeksów. Sprzyjał im brak bardziej istotnych informacji i wydarzeń dotyczących gospodarki. Dziś już tak łatwo nie było.
Między amerykańską walutą a rynkiem surowców, szczególnie złota, znów coś się zaczyna „psuć”.
Dzisiejsza sesja pokazuje, jak zmienne potrafią być nastroje giełdowych inwestorów. Piątkowy szał okazał się krótkotrwałym i niezbyt znaczącym epizodem. Takimi zrywami trwałej tendencji zbudować raczej się nie da.
Dziś nastroje były zdecydowanie lepsze niż w czwartek. Nasz indeks największych spółek należał do najsilniejszych w Europie. Jednak ten optymizm wydaje się nieco na wyrost, tym bardziej, że towarzyszyły mu niewielkie obroty.
Po uspokojeniu nastrojów przez Bena Bernanke, inwestorzy z niepewnością oczekiwali na dane zza oceanu. Do momentu ich publikacji zachowywali dużą wstrzemięźliwość w podejmowaniu aktywności na rynku.
Inwestorzy bardzo krótko cieszyli się dziś niewielkimi zwyżkami cen akcji. Nastroje szybko się pogorszyły.
Strach po czwartkowej wieczornej decyzji Fed o podwyższeniu stopy dyskontowej był dość powszechny, ale niezbyt duży i nietrwały.
Warszawska giełda dziś znów znalazła się w ogonie europejskich parkietów, gdzieś między Atenami a Rygą i Tallinem. Byki w ciągu poprzednich dwóch sesji nieco przeholowały i sprowokowały część inwestorów do realizacji zysków.
Dziś mieliśmy okazję po raz drugi z rzędu obserwować wyjątkową siłę naszego parkietu, w porównaniu z pozostałymi rynkami na świecie.
Takie pożyczki oferują: Allianz, mBank, MultiBank, a także Euro Bank
Odreagowanie ostatnich spadków nie jest w stanie przybrać większej skali. Niedźwiedzie zdają się wykorzystywać każdy większy wzrost do pozbywania się akcji. Siła rynku wydaje się niezbyt wielka.
Ewidentnie widoczny w ostatnich dniach związek opisany na wstępie, wskazuje, że dolar bierze odwet na giełdach i przejmuje rynkowe stery w swoje ręce.
Wczorajsza niezbyt udana sesja na Wall Street nie zniechęciła inwestorów do działania.