Środowa sesja w USA po raz kolejny pokazała, że olbrzymia zmienność nastrojów doprowadza do całkowicie nielogicznych i trudnych do wyjaśnienie zwrotów indeksów.
Wtorkowa sesja w USA mogła przynieść odpowiedź na pytanie, czy byki mają jeszcze szansę na wykreowanie rajdu św. Mikołaja, mimo potężnych, poniedziałkowych spadków indeksów.
Dzisiaj mówić się będzie przede wszystkim o raporcie o sprzedaży detalicznej w ciągu przedłużonego weekendu w USA. Organizacje badające sprzedaż mówią, że jednak nie spadła, czego się tak bardzo obawiano.
Dzisiaj sesja w USA kończy się o godzinie 19.00, ale mimo tego, że jest ona wpasowana miedzy święto a weekend to z pewnością emocji nie zabraknie.
Środa była nietypowym dniem, bo w czwartek jest w USA Dzień Dziękczynienia, a w piątek giełdy pracują o 3 godziny krócej niż zwykle.
Środa jest nietypowym dniem, bo w czwartek jest w USA Dzień Dziękczynienia, a w piątek giełdy pracują o 3 godziny krócej niż zwykle.
Po dwóch sesjach ponad sześcioprocentowych spadków, giełdom amerykańskim zdecydowanie należało się odbicie.
W USA posiadacze akcji mieli w czwartek kolejny ból głowy. Wypatrywano pomocy Kongresu dla producentów samochodów, ale wcześniej okazało się, że wszystkie publikowane dane makroekonomiczne były gorsze od prognoz.
W USA gracze powinni byli w środą starać się o oddalenie indeksu S&P 500 od wsparcia z 10 października, ale od początku sesji pojawiły się duże problemy.
Zostało już tylko 100 punktów do październikowego dna. Zastanawianie się nad tym, co będzie się działo dalej jest jałowym zajęciem, bo nikt tego tak naprawdę nie wie.
Amerykański indeks jest o krok od przekroczenia dna bessy z października - 840 punktów.
Technicy wiedzieli, że spadek indeksu S&P 500 poniżej dna z 10 października (okolice 840 pkt.) otwiera drogę w przepaść.
Od samego początku tygodnia główny indeks amerykańskiej giełdy spadał w kierunku październikowych dołków. W czwartek doszło do decydującego starcia byków z niedźwiedziami.
Wczorajsza sesja za oceanem była niezmiernie ekscytująca. Zaczęło się od małych wzrostów przeplatanych niewielkimi spadkami.
Sesję za oceanem zdominowała podaż uruchomiona kolejnymi niepokojącymi informacjami o kondycji największej gospodarki świata.
W ujęciu tygodniowym indeksy na naszym parkiecie wzrosły odpowiednio WIG 0,1 proc., mWIG40 0,7 proc., sWIG80 1,7 proc. tylko WIG20 spadł o 0,4 proc.
Tempo z jakimi spadają indeksy jest zadziwiające. Niestety często zapominamy, że o wiele łatwiej płynie się z prądem, a ten wciąż jest spadkowy.
Wczoraj na rynkach dominowała podaż. Przyszedł czas zapłaty za wcześniejsze euforyczne wzrosty.
Rosnące kontrakty na amerykańskie indeksy zapowiadały udany dzień na Wall Street. Rozczarowania nie było ani na parkiecie, ani przy urnach wyborczych.
Dzisiaj jest dzień wyborów prezydenckich w USA i mam wrażenie, że wszyscy będą tylko o tym mówili, a giełdy będą czekały.
Ostatnie dzień miesiąca i to tak fatalnego do ostatniego tygodnia miesiąca ma swoje prawa. Zapomnieliśmy już o window dressing, ale piątek przypomniał, że taki proces istnieje.
W tym tygodniu byliśmy świadkami mocnej korekty na GPW WIG20 zyskał ok. 22%, mWIG40 6%,a sWIG80 4%.
Opublikowany w USA raport o PKB w trzecim kwartale i skojarzonych z nim miarach inflacji zaskoczył tylko skalą wzrostu bazowego indeksu PCE (wskaźnik wydatków konsumpcyjnych bez paliw i żywności) - wzrósł o 2,9 procent (oczekiwano wzrostu o 2,2 procent).
W USA rynki finansowe trapiło tylko jedno pytanie: czy wzrosty indeksów w Azji i Europie sygnalizują koniec wymuszonej wyprzedaży funduszy?
Niewiele da się powiedzieć o tym, co działo się w poniedziałek w USA. Nastroje zmieniały się wiele razy i to zmieniały się bardzo gwałtownie.
Oczy inwestorów całego świata wpatrzone były w piątek w to, co działo się w USA. Inwestorzy zastanawiali się, czy giełdy amerykańskie będą tym rycerzem na białym koniu, który (chwilowo) uratuje świat przed dalszą przeceną.