Wczorajsze spadki krajowego parkietu były o tyle niecodzienne, że większą część dnia zachowywaliśmy się przeciwnie do giełdy niemieckiej.
Po piątkowym wyjściu amerykańskich rynków z tarapatów w jakie wpadł tamtejszy popyt przez słabe dane makro z rynku pracy dziś krajowy rynek nie mógł się zdecydować w którą stronę podążać.
Cały piątek był podporządkowany tylko jednej informacji, którą był raport z amerykańskiego rynku pracy za ubiegły miesiąc. Od rana wszędzie ekscytowano się wyłącznie tym jakie mogą być dane i jaka będzie rynkowa reakcja na odczyty.
Czwartkową sesję byki starały się rozegrać identycznie jak dwie poprzednie, czyli spokojne otwarcie z minimalną korektą, a potem zdecydowane zakupy, które powinny wynieść indeks na plusy, co pozwoliłoby uaktywnić sceptyczny popyt.
Obserwując ostatnie dwie sesje wydawało się, że byki dostały nauczkę i nie będą po raz kolejny stosować strategii huuuraaa na otwarcie, a potem jakoś to będzie, bo ewidentnie nie zdawała ona rezultatu.
Środowa sesja była bliźniaczo wręcz podobna do wtorkowej. Dziś też rynek rozpoczął w optymistycznych nastrojach, też odbił się od bariery 2500 pkt. i ostatecznie też zakończył na minusach.
Wtorkowy handel zapowiadał się bardzo ciekawie. Udane zakończenie sesji w Stanach połączone z utrzymującą się od czterech sesji wzrostową tendencją warszawskiego parkietu sprawiało, że byki były faworytem dnia.
Piątkowa sesja miała ewidentnie dwie fazy. Pierwszą był poranny optymizm podczas którego popyt chciał wyprowadzić WIG20 najwyżej jak to możliwe by wykorzystać wczorajsze wzrosty w Stanach, a jednocześnie potwierdzić swoją dominację na parkiecie.
Wczorajsza sesja w Stanach była fatalna. Z początku neutralna i bezowocna zmieniła całkowicie swój przebieg na silnie spadkową zaraz po tym jak na rynek dochodziły słowa szefa FED Bena Bernanke.
Workowy handel na GPW do złudzenia przypominał lustrzane odbicie tego z poniedziałku. Odbicie, niemal całkowicie symetryczne względem poziomu zamknięcia.
Piątkowa przecena w Stanach przez cały weekend straszyła krajowych graczy, którzy mieli spore obawy, że poniedziałek WIG20 rozpocznie na solidnym minusie.
Po nudnym poniedziałku, bardzo spokojnym wtorku i obiecującej środzie przyszedł prawdziwy dzień sądu. Sądu nad wszystkimi, którzy zajmują się dziennym handlem na warszawskim parkiecie.
Po dwóch dobrych sesjach przyszedł czas na gorszy dzień. Byki rozgrzane wczorajszymi wzrostami rynku w Stanach od razu chciały wykorzystać ten fakt do wypchnięcia WIG20 powyżej 2400 pkt.
Powiedzenie, że na giełdzie dzieje się niewiele nie oddaje nawet w części panującego marazmu.
Początek dzisiejszej sesji nie mógł być zaskoczeniem. Po wczorajszym rajdzie byków na Wall Street i przedłużeniu optymizmu na azjatyckich rynkach wzrostowy początek był przesądzony.
Na giełdzie zakończył się kolejny nic nie znaczący dzień. Nadal obrót utrzymuje się na niskim poziomie, a aktywność graczy ogranicza się do ślepego kopiowania ruchów zachodnich indeksów.
W tym tygodniu dopiero wtorek był prawdziwym początkiem tygodnia. Wczorajszy dzień i brak handlu w Stanach sprawił, że o całej sesji można było spokojnie zapomnieć.
Pierwszy dzień nowego tygodnia rynki rozpoczęły od całkowitego marazmu i stagnacji, a wszystko za sprawą przedłużonego weekendu w USA.
Początek czwartkowej sesji nie zapowiadał niczego dobrego. Reagując na wczorajszy słaby handel zza oceanem i dzisiejsze spadki w Azji rynki w Europie otworzyły się na wyraźnych minusach.
To czego bykom potrzeba na rozpoczęcie nowego miesiąca to silny wzrost w USA i wyraźne odbicie od dzisiejszych poziomów tak aby powstały na wykresie przynajmniej fundamenty formacji podwójnego dna.
O piątkowej sesji na GPW trudno powiedzieć coś interesującego. Nie zachwyciła ani obrotem ani zmiennością, a w WIG20 przez cały dzień przebywał w zakresie kilkunastu punktów.
Dziś, podobnie jak wczoraj, na rynku trudno było o jakieś emocje. Wczorajsze spadki w Stanach skutecznie schłodziły wczorajszy optymizm i w konsekwencji rozpoczęliśmy sesję neutralnie.
Początek nowego tygodnia wypadł dość blado. Po piątkowym rajdzie w końcówce notowań można było oczekiwać, że dziś byki od razu chwycą za portfele i popędzą na zakupy.
Był strach, nerwowość i słabe dane makro, czyli wszystko co potrzebne do solidnych spadków indeksów, walut i surowców.
Za nami kolejna sesja na parkiecie o emocjach porównywalnych z okręgowymi rozgrywkami ligi piłki nożnej.
Koniec tygodnia był całkowitym zaprzeczeniem jego rozpoczęcia. W poniedziałek dane płynące z gospodarek były słabe, bo obawy o stan finansów krajów strefy euro były gigantyczne.
W porównaniu w wczorajszą sesją dzisiejsza była niesamowicie nudna. Ale takie porównanie byłoby prawdziwe dla każdego dnia, może z wyjątkiem upadku Lehman Brothers.
Środa 12 maja przeszła właśnie do giełdowej historii. Wszystko za sprawą debiutu PZU, dzięki któremu na giełdzie znalazła się gigantyczna spółka.
Ostatnie dwa dni to prawdziwy rollercoaster, który cieszył tylko graczy z horyzontem jednego dnia. Dla pozostałych utrzymywanie się dużej zmienności nie oznacza nic dobrego.
Dzisiejsza sesja była całkowitym zaprzeczeniem ubiegłotygodniowych emocji. Wtedy dominowały obawy i ucieczka od ryzyka i wszechogarniająca niepewność o stabilność strefy euro.